DEADLY PLANTS DZIKI ROCK’N’ROLL!
Show, które tworzą, nasycone dawnymi brzmieniami w klimacie Rock'n'Rolla sprawia, że kobiety masowo wydają piski zachwytu, a mężczyźni następnego dnia wykupują gitary ze sklepów muzycznych. To prawdziwy rock’n’roll, który poderwie do zabawy nawet największego, tanecznego oportunistę. Poznajcie zespół Deadly Plants.
Co Wam w duszy gra?
Rock'n'roll! Twist, Rhythm&Blues...
Lata 50-60 – co było fascynującego w muzyce z tego okresu, że stała się ona Waszym znakiem rozpoznawczym?
Tak naprawdę wiele rzeczy, które składają się na całokształt klimatu. Taniec, jak np. twist, stare filmy, pin-up girls, oldchoolowe auta, nagrania na płytach winylowych; to wszystko przeżywa właśnie swoje odrodzenie również w Polsce.
Jaka jest Wasza definicja rock’n’rolla?
Na początku istnienia zespołu obraliśmy dziki nurt rock'n'rolla znany jako Jungle Rock. To taki odłam tej muzyki kojarzony z egzotyką i orientem. Zresztą nasza nazwa, Deadly Plants nawiązuje właśnie do dzikiego rock'n'rolla prosto z dżungli.
Czego można się spodziewać po Waszych koncertach?
Nasze koncerty to zbalansowane zestawienie melodyjności i skoczności. Osoby nieskore do tańca odkrywają w sobie potrzebę kręcenia bioderkami.
Jakie są Wasze muzyczne początki i jak to się stało, że gracie razem?
Plany na zespół pojawiły się w 2014 roku. Na początku w składzie czteroosobowym jako zespół instrumentalny, później dołączył do nas wokalista. Wszyscy bawimy się przy tej muzyce na scenie i chcemy dać z siebie wszystko – to nas łączy.
Gracie covery, kanony rock’n’rolla... macie także swój autorski repertuar?
Rudi, nasz perkusista użył analogii do gotowania. Jest tyle wspaniałych przepisów i wciąż odkrywamy nowe. Zanim będziemy wymyślać swoje dania, chcemy spróbować jeszcze tych sprawdzonych. Aczkolwiek pomysłów nie brakuje i z pewnością w przyszłości zaserwujemy coś własnego.
W swojej twórczości czerpiecie z tradycji światowej muzyki, ale umówmy się... dzisiaj tego typu muzyka nie jest w mainstreamie. Promujecie powrót do korzeni?
Nie jest zupełnie w mainstreamie, ale z pewnością o niego zahacza. Czynnikiem może być moda, motoryzacja, a nawet design meblowy i trendy kulinarne. Ludzie coraz częściej kupują płyty winylowe. Nawiązywanie i promowanie sięgania do korzeni jest wszechobecne.
Aby oddać brzmienie tamtych lat trzeba wiedzieć jak grać, ale też na czym grać. Jak dużą rolę odgrywają tutaj instrumenty z lat 50-60?
Instrumenty typu vintage odgrywają dużą rolę, choć wcale nie większą od np. techniki gry czy odpowiedniego nagłośnienia. Duży wpływ na autentyczność brzmienia ma także dana sala koncertowa. Nasz perkusista, Rudi odrestaurował perkusję z 1959 roku i gra na niej na koncertach. To czyste odzwierciedlenie pasji, która później wpływa na autentyczność całego widowiska, ale też pod warunkiem, że akustyk tego - kolokwialnie mówiąc - nie schrzani.
Koncertowe zwierzęta – tak o Was mówią fani. Występujecie i w dużych klubach, również na imprezach firmowych, weselach, ale szlify zdobywaliście na ulicy. Jak wspominacie te czasy?
Po tych kilku latach działalności sami zaczęliśmy dostrzegać, że jesteśmy naprawdę uniwersalni jeśli chodzi o rodzaje imprez. Było wiele konwencji, przy których się sprawdziliśmy, czasem nawet mimo naszych wątpliwości, np. otwarcie salonu z ekskluzywną armaturą gościnnie u boku Kasi Figury. W potocznym języku muzyków „granie na streecie, street“ jest bardzo efektownym sposobem na rozwój zespołu pod wieloma względami. Regularna gra rozbuduje umiejętności, fundusz, a przede wszystkim nowe kontakty.
Jakie hity światowej muzyki można usłyszeć podczas Waszych koncertów?
Oprócz mało znanych perełek lub tzw. białych kruków z epoki skocznego Rhythm&Bluesa, usłyszycie takie hity jak: Chuck Berry - Johnny B. Goode, Bill Haley & His Comets - Rock Around The Clock, Elvis Presley - Blue Suede Shoes, Roy Orbison - Pretty Woman i wiele innych.