MAYONES – GITARY, KTÓRE POKOCHAŁ ŚWIAT
W roku 2017 obchodzili 35-lecie. Kiedy zaczynali w małym garażu, nie mogli się spodziewać, że trzy dekady później będą produkować gitary i basy elektryczne dla najsławniejszych muzyków z całego świata. Co słychać w rodzinnej firmie Mayones?
35 lat minęło jak jeden dzień… można by zanucić pod nosem, albo może raczej zagrać na gitarze. Bo wszystko co związane z tą gdańską firmą, odbywa się wsród dźwięków szarpanych strun. Nawet muzyczka, którą słyszymy w słuchawce telefonu, dzwoniąc do siedziby firmy została zagrana na jednej z gitar Mayones.
- Muzyka w naszej firmie jest wszechobecna, otacza nas nie tylko dźwiękami, bo 85 proc. zespołu to muzycy, a wielu z nich jest również aktywnych na tym polu. Mamy to szczęście, że w naszym zespole pracują ludzie, którzy czują instrumenty i przy ich tworzeniu dodają coś od siebie… pasję tworzenia i pasję do muzyki – mówi Halina Dziewulska, właścicielka firmy Mayones.
GÓRNICY W KOLEJCE PO GITARY
Historia Mayones’a tworzyła się przez wiele lat. Założycielami firmy jest małżeństwo - Halina i Zenon Dziewulscy. Wszystko zaczęło się w czasach „radosnego” PRL-u. Na świecie eksplodowała moda na rock and rolla, triumfy święciła muzyka rockowa. Moda przyszła do Polski, rockowe zespoły zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. Naturalną potrzebą było zatem dostarczenie muzykom gitar elektrycznych, które wtedy były w naszym kraju czymś tak egzotycznym, jak śnieg w Afryce.
- Gdy komuś udało się z zagranicy przywieźć jakiegoś Fendera, czy Gibsona to w środowisku był po prostu gościem – wspomina właścicielka firmy Halina Dziewulska. - Postanowiliśmy zatem, wraz z mężem i grupką zapaleńców robić to, co robiliśmy do tej pory, czyli produkować gitary, ale elektryczne i na szerszą niż dotychczas skalę. Można powiedzieć, że trafiliśmy w niszę, bo oprócz całej rzeszy muzyków rockowych, w gitary elektryczne zaopatrywały się orkiestry górnicze. Kopalnie były wtedy bardzo bogate, orkiestry uświetniały każde święto lub jubileusz. Nierzadko o 5 rano przed moim domem ustawiały się kolejki górników, którzy przyjeżdżali po odbiór zamówionych gitar – dodaje Pani Halina.
KOMPRESOR Z PRZYDZIAŁU
To były piękne, pionierskie czasy, pełne przeciwności losu, które dzisiaj wydają się banalne, ale wtedy mogące stanowić o być albo nie być firmy. Nie było wtedy biznesplanów, banków, kredytów, leasingu, strategii marketingowej, itp. Produkcja nie była łatwa, były olbrzymie problemy ze zdobyciem narzędzi, części. Taka po prostu była rzeczywistość, szarego, ponurego PRL-u.
- Na kompresor z przydziału czekaliśmy 8 miesięcy. Magnesy do przetworników wyciągaliśmy z zamków do szafek, bo przecież wtedy nie można było magnesów kupić w sklepie. Dzisiaj się z tego śmiejemy, ale wtedy ogołacaliśmy z zamków chyba każdy sklep metalowy w Trójmieście. To był taki pionierski okres, że nieważne było, czym to drewno się wyrąbywało, tylko cieszyliśmy się, że wióry lecą – opowiada Halina Dziewulska.
Początki nie były łatwe, ale wygrała pasja tworzenia i wiara, że to wszystko ma sens.
- Od tamtej pory zmieniło się niemal wszystko. Z podstawowych maszyn stolarskich (dop. red. niektóre z nich właściciele firmy stworzyli sami) przeszliśmy na nowoczesne, bardziej precyzyjne. Dzięki temu uzyskaliśmy poszukiwaną przez wiele lat powtarzalność. Mimo stosowania nowoczesnych technologii, to jednak cały czas końcowa praca ręczna definiuje ostateczną jakość, ergonomię, brzmienie i wygląd instrumentu. Jest to niejako praca autorska każdego z naszych zdolnych lutników –
dodaje Halina Dziewulska.
SZTUKA MÓWIENIA „NIE”
Sławni muzycy to również wielkie osobowości. Często mają własne pomysły i oczekiwania dotyczące tak osobistego przedmiotu, jakim jest gitara. Biorąc pod uwagę setki opcji, które są dostępne, żeby spersonalizować gitarę i brak limitu kombinacji – są pewne standardy, których czasami nie warto przekraczać.
- Zdarza się nam powiedzieć nie, ale to raczej forma ochrony klientów przed dokonaniem niewłaściwego wyboru. Mimo, że to tak osobiste zagadnienia, muzycy zawsze to szanują. Przecież koniec końców produkt musi być ergonomiczny, wygodny i dobrze brzmiący. Gitara musi być jednak gitarą – śmieje się Halina Dziewulska.
Firma w swojej ofercie posiada piętnaście sprawdzonych modeli gitar i basów elektrycznych, których podstawowym wyróżnikiem jest m.in. kształt. Budowa gitar to zaawansowany i skomplikowany proces lutniczy, w którym wykorzystywane są dziesiątki, jeśli nie setki gatunków drewna. Każde z nich jest inne, różni się: twardością, ciężarem, gęstością, barwą oraz wzorem. Nie ma na świecie dwóch takich samych kawałków.
GWIAZDY Z MAYONESEM
Dzięki bogatemu doświadczeniu, firma Mayones podejmuje właściwe decyzje, proponując modele o pożądanym kształcie, zapewniającym dobre brzmienie oraz indywidualnym charakterze. Nie dziwi zatem ilość topowych artystów z całego świata, którzy wybierają tę polską markę. W swoich arsenałach Mayonesy mają m.in.: Wes Borland z Limp Bizkit, Paweł Mąciwoda-Jastrzębski z grupy Scorpions, Ruud Jolie z Within Temptation czy Nathan East - basista Erica Claptona, Phila Collinsa i wielu czołowych artystów. Lista jest oczywiście znacznie dłuższa i ciągle dołączają do niej kolejne nazwiska.
- Czuję wielką satysfakcję, że udało nam się zaistnieć w tak wymagającym i konkurencyjnym biznesie. Konkurencja na świecie jest ogromna. My jesteśmy tylko niewielką łódką, która cały czas wyznacza sobie nowe kierunki, nowe kursy. Cieszy natomiast to, że świat szuka, i mamy nadzieję, że nadal będzie szukał instrumentów tworzonych ręcznie przez ludzi z pasją, dla ludzi z pasją. Dlatego wciąż utrzymujemy się na tej fali – dodaje Halina Dziewulska.
KONTROLA JAKOŚCI
W siedzibie firmy znajduje się mały pokój, z którego często dobiegają dźwięki gitar. Pracownicy testują w nim instrumenty, które za chwilę trafią do swojego właściciela. Zanim gitara zostanie wysłana w świat, przechodzi szereg testów. Kontrola jakości musi być na najwyższym poziomie. Dzięki temu, procent reklamacji jest znikomy, praktycznie nie istnieje.
- Zdarza się, że muzycy spędzają ze swoją gitarą więcej czasu niż z rodziną. Musi więc być wyjątkowa, dopasowana, jak garnitur szyty na wymiar. Jesteśmy trochę jak taki krawiec, który zdejmuje miarę, potem tam coś zwęzi, tu coś doda, ale jednak garnitur musi nosić się nienagannie – obrazowo przekonuje właścicielka.
W tym biznesie determinantami, które pozwalają osiągnąć sukces są: rekomendacje i opinie zadowolonych klientów. Mayones daje się również poznać biorąc udział w największych na świecie imprezach targowych odbywających się w Los Angeles, w Londynie, czy też w Niemczech.
TRZEBA WIEDZIEĆ KIEDY ZE SCENY ZEJŚĆ
Pani Halina, razem z dwoma synami cały czas szukają nowych rozwiązań oraz technologii. W tym biznesie praktycznie codziennie pojawia się coś nowego, nie można zatem spocząć na laurach. Trzeba cały czas uczestniczyć w życiu szeroko pojętego rynku muzycznego, reagować na trendy lub być ich twórcą.
- Gdy zaczynaliśmy, nikt nie traktował mnie poważnie. To męski zawód, więc cały czas musiałam udowadniać, że wiem, czym jest gryf, znam budowę gitary i słyszę, czy gra dobrze czy nie (śmiech). Dzisiaj świat jest inny, mężczyźni mają świadomość, że kobiety potrafią doskonale prowadzić swoje biznesy. Mimo wszystko czuję, że nadchodzi czas, żeby przekazać firmę w męskie ręce. Jestem przekonana, że moi synowie, Dawid i Tomasz wyznaczą nowe, cudowne kursy i popłyną w dobrym kierunku. Dzisiaj myślę, że czterdzieści lat wystarczy, podążając za klasykiem „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść” – uśmiecha się Halina Dziewulska.