KINGA BARANOWSKA
W HIMALAJACH WYGRYWA TEN, KTO ZROZUMIE, ŻE NIE JEST WSZECHMOCNY
KINGA BARANOWSKA
W HIMALAJACH WYGRYWA TEN, KTO ZROZUMIE, ŻE NIE JEST WSZECHMOCNY
W dzieciństwie marzyła o zdobyciu Nagrody Nobla z... geografii. Małej marzycielce nikt nie powiedział, że nie jest to możliwe, bo w tej akurat dziedzinie, nagroda ta nie jest przyznawana. Trochę starszej Kindze nikt też nie powiedział, że nie może zdobywać himalajskich szczytów. Pewnie dlatego, w ogóle się nad tym nie zastanawiała i zawsze wierzyła, że może to zrobić. I zrobiła! Kinga Baranowska jak na razie weszła na 9 ośmiotysięczników udowadniając, że w filigranowym ciele dziewczyny z Wejherowa drzemie wielki hart ducha zdolny przenosić góry.
Na początku chciałabym zweryfikować rzecz, o której niedawno czytałam. Czy to prawda, że Szerpowie chodzą po Himalajach w klapkach? A zakładają tenisówki wyłącznie, gdy robi się naprawdę trudno?
(Śmiech) Hmmm, szczerze mówiąc, nie widziałam nigdy Szerpów wpinających się w klapkach, sama nigdy nie wspinałam się z Szerpami i nie mam zbyt wielkich doświadczeń z nimi. Ale z tego co widziałam chociażby we wspólnej bazie dla Lhotse i Everestu (przyp. red. - Kinga wspinała się na Lhoste w 2012 roku), to mieli bardzo profesjonalne obuwie. Myślę, że to jedna z tak zwanych „legend miejskich”, coś na zasadzie, że skoro żyją tam wysoko w górach, to taka wspinaczka jest dla nich przysłowiową bułką z masłem.
Spróbujmy się cofnąć kilka lat i porozmawiajmy o Tobie… Kim chciała zostać mała Kinga?
Pamiętam, że w podstawówce nauczycielka zadała nam takie pytanie w klasie i wypaliłam, że chcę dostać nagrodę Nobla z geografii (!). Nie wiem skąd mi się to wzięło. Zawsze pasjonowały mnie książki geograficzne, atlasy, pewnie dlatego powiązało mi się to z wielkimi odkryciami i nagrodą Nobla. Miewałam także bardziej realistyczne marzenia. Przykładowo chciałam zostać lekarzem opiekującym się chorymi w afrykańskich krajach. Później niestety się okazało, że jestem po prostu kiepska z chemii i nie dałabym rady zdać tych wszystkich egzaminów na medycynę. Ale myślę, że jednak trochę spełniłam to swoje marzenie dzięki ośmiotysięcznikom. Czuję się pod tym względem absolutnie spełniona, już nie marzę o Noblu (śmiech)
Twoje dziecinne marzenia mają wspólny mianownik, wszystko wiąże się z podróżowaniem.
I z odkrywaniem czegoś nowego.
Jednak życie trochę zweryfikowało fantazje i po studiach zostałaś menadżerem w korporacji.
I właśnie w tym momencie dopadła mnie rzeczywistość (śmiech). Kolejnym marzeniem było, żeby zostać na uczelni i zrobić doktorat. Jednak dotarło do mnie, że to wiązałoby się z pozostaniem w akademiku przez kolejne lata, ponieważ ze stypendium doktoranckiego nie udałoby mi się nawet wynająć mieszkania w Trójmieście. Mieszkanie w akademiku na studiach było dla mnie cudownym etapem, jednak nie chciałam w nim mieszkać pół życia. Rozpoczęłam pracę w korporacji, żeby mieć na utrzymanie.
Nie czułaś, że czegoś ci brakuje? Bardziej żywiołowego zajęcia?
Nie, ponieważ sport był ze mną od zawsze. Parę razy w tygodniu spędzałam czas na ściankach wspinaczkowych, a w weekendy wyjeżdżałam w Tatry. Wydaje mi się, że było raczej na odwrót. Z tej racji, że cały czas miałam swoją pasję, dzięki temu nigdy na 150% nie wpadłam w wir korporacyjny. Była to dla mnie dobra równowaga. Co więcej, wiele się dzięki pracy w różnych firmach nauczyłam.
Mimo to postanowiłaś rzucić to bezpieczne zajęcie, z comiesięcznym dochodem i zostać, jeśli można tak to nazwać, alpinistką.
Ta decyzja nie była prosta, to był dłuższy proces. Biłam się wtedy z myślami, ponieważ miałam dobrą i rozwijającą pracę. Może to zabrzmi romantycznie, ale wciąż zastanawiałam się gdzie jest moje serce. Oczywiście znałam odpowiedź i wiedziałam, że bliżej mi do gór. Zaczęłam myśleć nad zawodem związanym z moją pasją, sportem i górami. Zaczęłam spisywać swoje kwalifikacje i zastanawiać się, co mogę jeszcze zrobić, aby z pasji uczynić też zawód, niejako go stworzyć. A przy okazji mieć też na rachunki. Po jednej z wypraw podjęłam stałą współpracę z kilkoma firmami, organizowałam szkolenia. Sama też zaczęłam się dokształcać, poszerzać swoje kompetencje, zresztą cały czas to robię, poszłam zawodowo w zupłenie innym kierunku. W tej chwili mogę śmiało powiedzieć, że to była dobra decyzja, gdyż robię tak naprawdę to, co kocham.
Oglądając Ciebie w mediach wyłania się obraz ładnej, zadbanej kobiety w sukience, szpilkach, która świetnie czuje się przed obiektywem podczas niejednokrotnie kobiecych, seksownych sesji zdjęciowych. Tym samym trochę chyba przełamujesz stereotyp kobiety – sportowca.
Często słyszałam, że ktoś spodziewał po himalaistce zupełnie innego wyglądu. To tak jakby istniało jakieś przeświadczenie, że kobieta w sporcie nie może być kobieca, albo że z czasem nabierze cech męskich i wtedy będzie naprawdę dobra. Podejrzewam, że ma to związek z jakimś stereotypem. Szczerze mówiąc zawsze mnie to dziwiło, bo to tak, jakby kobiecość nie mogła być piękna, odważna mądra i silna. Czuję się naprawdę dobrze w swojej kobiecej skórze i nie mam ochoty tego zmieniać.
Często w wywiadach wspominałaś o tym jak ważna jest dla Ciebie pokora. Co to dla Ciebie oznacza?
Tak najkrócej? To chyba świadomość swej wiedzy i swej ignorancji. Swej siły i swej słabości. Takie stanięcie w prawdzie o sobie i pomieszczenie w sobie tego paradoksu. Czasem myślę, że trzeba mieć naprawdę siłę, by skonfrontować się ze swoją słabością. Myślę, że to słowo (pokora) będzie ewoluowało do końca życia i na różnych jego etapach będzie miało inną głębię. W górach niejednokrotnie oznaczało dla mnie poznanie swych mocnych i słabych stron, stanie na szczycie świata, a jednocześnie uznanie, że nie jestem wszechmocna i potrzebuję pomocy.
Jakie są zatem twoje słabe i mocne strony, cechy charakteru, które pomagają i przeszkadzają ci w życiu na nizinach, jak i we wspinaniu?
Myślę, że ważną cechą jest na pewno wytrwałość. Bardzo niemodna w dzisiejszych szybkich czasach, a wydaje mi się niezbędna w górach i na nizinach. Mogę dużo o niej powiedzieć. Myślę też, że sportowcy są nauczeni tego, jak radzić sobie z porażkami, bo jednak za każdym sukcesem jest też dużo trudu i wyrzeczeń. Chciałabym też móc o sobie powiedzieć, że jestem cierpliwa, w górach z pewnością nauczyłam się być bardziej cierpliwą, kiedy trzeba chociażby czekać całymi dniami lub tygodniami na pogodę, ale myślę, że ciągle mam z tym kłopot. Z pewnością ważna jest też dobra umiejętność komunikacji, jasne precyzowanie swych myśli i ich wyrażanie. Myślę, że coraz lepiej mi się to udaje, bo dobre otwarte komunikawanie się nie jest łatwą sztuką, jednkaże bardzo poprawiającą wzajemne relacje.
A jakie zmiany zaobserwowałaś w ludziach, którzy wspinają się w wysokich górach?
To bardzo indywidualna kwestia.
Jak one wpłynęły na ciebie?
Myślę, że góry bardzo mnie ukształtowały. Przede wszystkim zaczęłam doświadczać życia, cieszyć się nim, a nie je „połykać”. Jakby nie było, we wspinaniu bardzo liczy się „tu i teraz”, inaczej popełnia się błędy, bo głowa jest gdzie indziej. Myślę też, że dzięki górom poznałam siebie od różnych stron, co daje duży komfort i wewnętrzny spokój. Wbrew pozorom, słabo znamy siebie, nie wiemy jak w różnych sytuacjach się zachowamy. Stojąc na szczycie ma się też okazję do spojrzenia na swe życie z lotu ptaka. Daje to dość fajną perspektywę i rzuca zupełnie inne światło na wiele spraw. Nie boję się też marzyć i realizować wielkich planów, wiem, że bardzo wiele ograniczeń mamy w swoich głowach. Mam nadzieję, że dzięki górom stałam się też lepszym człowiekiem.
A jak zachowują się ludzie w obozach, na himalajskich zboczach? Są to zachowania ekstremalne?
Trudno mi to oceniać, patrzę pewnie na to inaczej jako himalaistka. Dla nas te zachowania nie są ekstremalne, ale na przykład ostrożne i bezpieczne. To kwestia innej perspektywy.
Czy są jakieś zwyczaje, jeśli chodzi o narodowści?
Hmm... Może te związane z kulinariami? Mam kolegę Włocha, który wchodzi zawsze do któregoś obozu z zaparzarką do kawy i pyszną włoską kawą. Znajdujemy się gdzieś wysoko w górach, a tu bulgocze kawa na gazie i po całym obozie roznosi się jej zapach. Hiszpanie z kolei zabierają ze sobą owoce morza w różnych postaciach oraz chorizo. Obie te nacje są dość żywiołowe i głośne, ale dobrze się z nimi współpracuje. Polacy też mają swoje bazowe smakołyki.
Czy jesteś przesądna?
Nie.
A alpiniści są przesądni?
Nie poznałam zbyt wielu przesądnych alpinistów. Natomiast bardziej zachowywane i praktykowane są niektóre zwyczaje. Przykładowo w Tybecie uważają, że na danej górze mieszka ich bóstwo i proszą by nie stawać na jej czubku. Mimo, że nie jesteśmy buddystami, to staramy się uszanować ich zwyczaj i nie stajemy na samym szczycie góry. Zatrzymujemy się krok przed, ponieważ jest to miejsce zarezerwowane jedynie dla Boga.
Którą wyprawę uznajesz za najważniejszą dla Ciebie?
Myślę, że Kanczendzongę (8586 m n.p.m.). To nie jest łatwa góra, to na niej zaginęła Wanda Rutkiewicz i to właśnie jej zadedykowałam swoje wejście. Wcześniej Wanda była dla mnie kobietą legendą, natomiast przygotowując się do tej wyprawy, dużo czytałam o niej, a także rozmawiałam z ludźmi, którzy ją znali osobiście. Dzięki temu stała się dla mnie bardziej realna i lepiej ją zaczęłam rozumieć. Kobiet, które się wspinają w wysokich górach nie jest dużo. Dlatego warto poznać swoje poprzedniczki.
Kanczendzonga, trzeci co do wysokości szczyt ziemi, to góra, która ponoć nie lubi kobiet. W ogóle, na tę górę bardzo rzadko porywają się wspinacze. Dlaczego? Jaka jest jej specyfika?
Na niektóre ośmiotysięczniki jest mało wejść, bo są po prostu trudne. Kanczendzonga do nich należy. To bardzo rozległy masyw, no i wysoki ośmiotysięcznik. Wejście bez tlenu na wysoki ośmiotysięcznik (powyżej 8500 metrów), to zupełnie inna historia niż w przypadku niskiego ośmiotysięcznika. Nie wszyscy mają predyspozycje do tego, by to robić. Faktycznie, kiedy wybierałam się na tę górę, stały tam zaledwie dwie kobiety z całego świata.
Zdobyłaś 9 spośród 14 ośmiotysięczników, w tym te uważane za najtrudniejsze i najgroźniejsze na świecie. Porozmawiajmy chwilę o niektórych z nich, jak tam jest, co czeka na wspinaczy? Zacznijmy od Annapurny, którą określa się jako najbardziej śmiercionośną górę świata.
Annapurna to niski ośmiotysięcznik, jednakże trudny. Nie ma też dobrej sławy. Mimo, że ta góra została zdobyta jako pierwsza przez człowieka, to do tej pory ma najmniej wejść ze wszystkich ośmiotysięczników. Całe przygotowanie do niej odbyłam na innym siedmiotysięczniku, aby na Annapurnie spędzić jak najmniej czasu ze względów bezpieczeństwa.
To była dobra taktyka i wejście też było udane.
Zdobyłaś też Nanga Parbat. Dlaczego nazywają ją ludojadem i najbardziej zdradliwą górą świata?
Faktycznie miejscowi mówią na Nagą Górę – góra zabójca. Myślę, że ma to związek z wieloma wyprawami, które były zorganizowane na ten szczyt jeszcze przed
II wojną światową. Wiele osób wtedy zginęło i stąd ta zła sława Nangi. Na tej podstawie został też nakręcony film pt. Siedem lat w Tybecie. Nanga jest dość wymagająca, bo z bazy mamy cztery kilometry ścianą do szczytu, ale nie wspominam tej wyprawy najgorzej. Wręcz przeciwnie, dla mnie było to swego rodzaju sportowe wyzwanie i myślę, że dobrze się do niej
przygotowałam.
Nie zdobyłaś jeszcze K2. Niektórzy mówią, że na K2 materializują się wszystkie obawy i lęki wspinaczy.
Nie wybieram się na górę, której się boję. Jeśli odczuwam ogromny lęk, to lepiej żebym została w domu. Osobiście miałam kilka prób na K2 w 2010 i 2011 roku, trzy razy dotarłam na 8 tysięcy metrów i tam też spałam w obozie IV, ale zawracaliśmy z powodu bardzo złej pogody. W tych latach nikomu nie udało się wejść od strony pakistańskiej na K2. Warto wspomnieć, że pierwszą kobietą w historii, która postawiła nogę na szczycie tej góry była Wanda Rutkiewicz.
Ponoć masz obojętny stosunek do Mount Everest? Dlaczego? Uważasz, że to symbol komercji i zatracony mistycyzm gór? Zderzenie dwóch wspinaczkowych światów – tego sportowego i tego turystycznego?
Himalaizm to na pewno droga życiowa. A jeśli sport, to taki, w którym nie ma klaszczących kibiców emocjonujących się każdym dniem naszych wypraw. To nie zmaganie się z rywalem, ale z naturą, i to w samotności. Wygrywa ten, kto zrozumie, że nie jest wszechmocny. Na samym początku powiedziałam sobie, że jeśli kiedyś wejdę na Everest, to będzie to ostatni ośmiotysięcznik w Koronie, że zrobię go na samym końcu. Nie wiem, czy tak faktycznie się stanie, bo od tej deklaracji minęło wiele lat, ale moja głowa „nie krąży” wokół tej góry. Zostawiam ją sobie, jeśli już, to na koniec, dlatego nie myślę o niej teraz.
Jak wygląda baza pod ośmiotysięcznikiem od kulis? Co się tam dzieje, jak wypełnia się czas?
Wiele osób czyta książki, dużo się rozmawia ze sobą. Nigdy nie miałam stałego dostępu do internetu w bazie, bo to bardzo kosztowne, więc ten czas jest wypełniony ciszą, rozmowami, dobrą lekturą, graniem w karty, albo inne gry planszowe, odpoczynkiem, no i też regeneracją sił i dobrym jedzeniem.
W wywiadach często wspominałaś, że przepisem dla Ciebie, na udaną wyprawę, jest rozmowa z górami. Jednak nigdy nie zdradziłaś o czym rozmawiasz z taką górą?
Tutaj chodzi tak naprawdę o szczerą rozmowę ze sobą. Wyobrażam sobie, że stoję przed wybraną górą i zadaję sobie różne pytania: czy faktycznie jestem przygotowana do wspinaczki na tę górę? Mam przed sobą mniej więcej 4 km ściany. Analizuję kolejne odcinki i próbuję sprawdzić czy jestem w stanie się na nie wspiąć, czy może powinnam jeszcze potrenować. Muszę być szczera wobec siebie, ponieważ to w pewnym sensie kontrakt, który zawieram sama ze sobą. Jeśli kogoś oszukam, to wyłącznie siebie.
Mówiłaś również o tym, że nie chciałabyś, aby góry przysłaniały całe Twoje życie. Czy czujesz, że tak się dzieje?
Nie. Może właśnie dlatego, że staram się o to dbać. Między 2006 a 2012 rokiem wspięłam się na 7 ośmiotysięczników, a łącznie stanęłam wtedy kilkanaście razy powyżej 8 tysięcy metrów i wtedy to był faktycznie intensywny czas dla mnie. Potem zwolniłam tempo i staram się, by mój dom był tu na nizinach i dbać o odpowiednią równowagę w życiu.
W takim razie dokończ zdanie: Kinga Baranowska to polska himalaistka i miłośniczka...
Dobrej kuchni, dobrych wartościowych rozmów z ludźmi i dobrej książki.
Ostatnio dowiedzieliśmy się, że góry to nie jest szczyt twoich możliwości. W 2017 roku zdobyłaś tytuł Mistrza Mowy Polskiej.
Tak, to było spore zaskoczenie dla mnie (śmiech), a jednocześnie najprzyjemniejsza nagroda jaką odebrałam w życiu. Absolutnie się jej nie spodziewałam. Ktoś mnie nominował do niej, ja przyjęłam zaproszenie do konkursu i powiedziałam od serca parę rzeczy o swej pasji, o górach. Moją przemowę oceniało grono wybitnych profesorów języka polskiego, a także ludzie którzy po prostu pięknie mówią w naszym ojczystym języku. Podczas konkursu jury zwraca nie tylko uwagę na kwiecistość wypowiedzi, poprawność językową, ale również na charyzmę i to czy się chce tej osoby po prostu słuchać, czy ma coś do powiedzenia. Po tej nagrodzie zaczęłam jeszcze bardziej zwracać uwagę na nasz język i wiem, że jeszcze sporo popełniam błędów.
Mamy piękny język i warto o niego dbać.
Skoro mówimy o języku polskim, to zdradź proszę jak bardzo różni się wasz alpinistyczny slang od czystej polszczyzny?
Przede wszystkim wspinając się używamy wielu prostych komend, więc nasz język w górach jest minimalistyczny i dość konkretny. Mamy świadomość tego, że każde słowo ma swoją wagę. Ponadto używamy specjalistycznych słów i mamy swoje określenia na niektóre rzeczy. My się nie wspinamy, tylko „łoimy”. Często ktoś pyta: „Co tam załoiłaś?”. Czyli – „Co zdobyłaś? Na co weszłaś”. W związku z tym wspinacz to „łojant”, a ja jestem „łojantką”. Dość popularna i wielokontekstowa jest „dupówa”, czyli fatalna pogoda, która może przekreślić plany wspinaczkowe. Ja najbardziej lubię słowo „spręż”. To słowo wytrych, które wiele mówi o wspinaczu. Albo ktoś ma spręża, albo nie. Czyli, albo ma: motywację, wolę walki, nie poddaje się, ma silną „psychę”, wiarę w sukces i walczy do końca, albo poddaje się przy pierwszych trudnościach.
Ostatnie pytanie: jakie masz plany na najbliższy rok?
Chcę przeżyć dobrze każdy dzień.
Dziękujemy restauracji White Marlin w Sopocie za udostępnienie wnętrz do sesji zdjęciowej oraz firmie Olimpia Group i butikowi Patrizia Pepe w Galerii Klif w Gdyni za udostępnienie stylizacji. Make-up: Joanna Skuza