TRÓJMIEJSCA to stały cykl magazynu Prestiż, w którym znani i lubiani opowiadają o swoich ulubionych miejscówkach, głównie tych trójmiejskich, ale nie tylko. Ulubione restauracje, puby i kluby? Najlepsze miejsca na śniadanie, czy tzw. „bifor” ze znajomymi. Miejsca, które przywołują wspomnienia... o tym wszystkim rozmawiamy z ciekawymi mieszkańcami Trójmiasta. Tym razem o miejscach, do których wraca z sentymentem oraz o tym, gdzie oddaje się swojej ulubionej pasji opowie Marta Pałucka, aktualna wicemiss Polski.
Moje dzieciństwo to Sopot Wyścigi. W latach 90. nie była to tak ruchliwa dzielnica jak dziś. Ulica Łokietka kończyła się na wysokości obecnie istniejącego osiedla Parkur, więc czas mijał mi podczas zabawy „na podwórku” z innymi dziećmi. Rolki, wrotki, malowanie kredą na asfalcie, a zimą sanki „na górkach”, czyli między ulicą Skarpową i Okrzei, albo zabawa na nieistniejącym już Jordanku przy obecnym Uniwersytecie SWPS.
Tuż obok mieści się moja ukochana Szkoła Podstawowa nr 8, nazywana „Zieloną Ósemką”, ze względu na działania proekologiczne. Szkołę tę wyróżniały także klasy szachowe – do takiej właśnie uczęszczałam. Równolegle chodziłam do Sopockiej Szkoły Muzycznej I-go Stopnia, gdzie uczyłam się gry na fortepianie.
Uwielbiam artystyczny klimat i architekturę ul. Westerplatte oraz prowadzący do niej magiczny mostek. Swoje talenty rozwijałam również w Ognisku Plastycznym przy ulicy Księżycowej. Do wszystkich trzech placówek chodzi teraz mój młodszy brat, więc raz na jakiś czas mam okazję odbyć sentymentalną podróż w czasie, odbierając go z zajęć.
Rodzice dosłownie wychowywali mnie na plaży. Z naszego domu to tylko kilkaset metrów ulicą Polną w dół, prosto do wejścia numer 33. Smak dzieciństwa to oczywiście Bar Przystań – niezawodny do dziś. Lubię tam wpaść poza sezonem, na obiad z najpiękniejszym widokiem w Polsce. Na randkę i specjalne okazje wybieram Sea Food Station. Nogi kraba lub ogon langusty to mój wybór nr 1. Bardzo podoba mi się fakt, że kompleks Sopot Centrum stał się przedłużeniem Monciaka, co znacznie poszerzyło ofertę gastronomiczną miasta.
Od dziecka, mój drugi dom to oczywiście sopocki Hipodrom. Jest to wyjątkowe miejsce, z którego możemy być dumni, bo imprezy tam organizowane przyciągają czołówkę światowego jeździectwa. Wstęp na większość z nich jest bezpłatny, więc każdy mieszkaniec Trójmiasta może z bliska przyjrzeć się wyjątkowości tego sportu. Znajduje się tam fantastyczna, kameralna restauracja Secretariat, którą polecam zwłaszcza latem, dla chcących uciec od zgiełku miasta.
Moje konie nie wybaczyłyby mi przyjścia do stajni z pustymi rękoma, więc przed treningiem obowiązkowa wizyta na Sopockim Ryneczku – uwielbiam robić tam zakupy, tak jak cała moja rodzina. Gdy odpuszczę sobie trening, lubię pojechać konno na relaksującą przejażdżkę przez las Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego na Łysą Górę, zatrzymując się po drodze na punkcie widokowym w Rezerwacie Przyrody Zajęcze Wzgórze. Do „Łysej” mam ogromny sentyment, bo mój tata, jako zapalony narciarz zabierał mnie tam już w wózku, a mając 3 lata sama zaliczałam pierwsze zjazdy.
Od jakiegoś czasu mieszkam w Gdyni. Moim miejscem stała się Kamienna Góra, z wymarzonym widokiem z okna. Możliwość codziennego oglądania skąpanej we wschodzącym słońcu plaży i mariny jachtowej to spełnienie marzeń. Jestem wręcz uzależniona od śniadań jedzonych na mieście, a Gdynia jest do tego idealna. Jestem stałym bywalcem Marmolada, Chleb i Kawa II, Aleja 40 i Chwila Moment. Jeżeli wybiorę poranek w Sopocie, to na pewno udam się do Cały Gaweł lub do Baru Bursztyn.
Lubię nocne życie. Na tzw. „bifor” ze znajomymi udam się do Śliwka w Kompot albo Coctail Bar Max. Na imprezę wybieram Sfinks 700 – w dawnym Sfinksie, gdy za sterami stali jeszcze Robert i Ala Florczak spędzałam masę czasu. Pracowała tam również moja mama, więc od dziecka poznawałam tam sztukę i z chęcią wracam do dziś. Na swojej liście nie mogę pominąć też corocznego Open’era w Gdyni.
Gdy chcę odetchnąć, z wielką chęcią uciekam na Półwysep Helski, o każdej porze roku. Wizyta nad otwartym morzem kojarzy mi się z rodzinnymi wypadami z czasów dzieciństwa, a surferska atmosfera na campingach sprawia, że czas płynie dwa razy wolniej.