SEBASTIAN KARAŚ WPŁAW PRZEZ BAŁTYK!

Jeziorak zajął mu 5 godzin i 44 minuty. Treningowo przepłynął nocny maraton Otyliadę. Nie uląkł się kanału La Manche, wielkiego preludium przed pokonaniem 100 kilometrów w nieprzewidywalnie trudnym Bałtyku. Wystartował z Kołobrzegu i po ponad dobie postawił stopę na wyspie Bornholm. Ryzykant z tysiącami godzin w wodzie. Pływak, dla którego basen nie stanowi już wyzwania. Nauczyciel, o którym mimo młodego wieku krążą legendy. Sebastian Karaś – rekordzista i duma narodowa jest pewien, że tylko krok dzieli go od kolejnego wyzwania. Co nim będzie, czas pokaże.

Przepłynąłeś wpław Bałtyk, pokonałeś kolejną barierę. Co teraz?

Sam nie wiem. Mam za sobą regenerację i pierwszy trening na siłowni. Teraz jest czas na analizę i przemyślenia. Co to będzie, czas pokaże.

Od rekordu, do rekordu, taki sposób na życie?

Coś w tym jest. Zastanawiałem się, co mogę więcej i to więcej oznaczałoby, że będzie bardzo ciężko. To wyjście poza strefę zdrowego rozsądku, więc poprawianie dystansu, kilometrażu chyba nie miałoby sensu. Wiadomo, że pływanie w otwartych akwenach jest nieprzewidywalne. Mógłbym wybrać miejsce, gdzie prąd i wiatr popychają do przodu. Pytanie, po co?

Zdrowy rozsądek często dochodzi do głosu? Boi się Pan czasem, czy idzie zupełnie na żywioł?

Jest racjonalna ocena sytuacji. Poparta przygotowaniem i wiedzą, z czym się mierzę. Nim zaczynam płynąć, nie czuję strachu. Nastawiam się na cierpienie, ból i monotonię.

Jak to jest zderzyć się ze ścianą własnej psychiki?

Trzeba zachować spokój. Ważne jest nastawienie i umiejętność wyłączenia głowy. To moim zdaniem złoty środek, ale wiem, że często nie da się na pstryknięcie palcem. Lata spędzone w wodzie pozwalają nauczyć się pewnych rzeczy, takich jak zmaganie z dyskomfortem i czasem. Sam wymyśliłem plan na wyścig i realizowałem go metr po metrze.

Odliczał Pan jakoś?

Podzieliłem ten dystans w Bałtyku na wszystkie znaczące dla mnie wyścigi. Przez pierwsze 5 kilometrów byłem na Pucharze Europy w Turcji. Do 7 kilometra realizowałem dystans mojego brata triathlonisty podczas Ironmana. Później było 10 standardowych olimpijskich kilometrów, po nich Gdynia – Hel. Kolejno Jeziorak, kanał La Manche i Otyliada. W swojej głowie płynąłem przykładowo od 40 do 50 kilometra zupełnie nie myśląc, co będzie dalej. Po Otyliadzie zacząłem płynąć Bałtyk.

Były momenty krytyczne? Myślał Pan dalej nie płynę?

Mnóstwo.  Walka w głowie dzieje się zawsze. Gdy dobrze się czułem myślałem o tym, że cieszę się tym, co się dzieje. Przecież pracowałem na to 2 lata, więc chciałem czerpać przyjemność z każdego metra. Z drugiej strony, gdy pojawiały się kryzysy myślałem, jak bardzo tego nienawidzę i jaki to ma sens.

To jaki ma? Basen to za mało?

Szukałem trudniejszych wyzwań. Morze Bałtyckie jest nieprzewidywalne, jeśli chodzi o czynniki zewnętrzne. Mogłem w każdym innym akwenie, gdzie warunki są stabilne. Potrzebowałem ryzyka, tej niepewności, czy wszystko się uda.

Poza wodą też ryzykant?

Chyba tak. Nie mam problemów z podejmowaniem szybko decyzji. Inwestycje, ważne kroki, tu się nie waham, aby decydować szybko. Jestem też mocnym optymistą, więc to się dobrze składa.

Skąd ta moda na open water?

Triathlon to pociągnął. Zawodnicy muszą robić treningi na otwartym akwenie. Z drugiej strony część z nich ma w dorobku pełen dystans Ironmana i zastanawia się, co dalej. Widząc zainteresowanie założyłem Federację Pływania Długodystansowego. Są trzy dystanse dla amatorów. Do Krynicy przez Zalew Wiślany, do Jastarni i Gdynia-Hel. Ludzie chcą pływać i szukają takich wyzwań. Jednym z kolejnych projektów, jakim chcę się zająć jest promocja dyscypliny. Moje 54 kilometry na Otyliadzie pozwoliły wypromować maraton. Nie ma już wolnych miejsc na liście zgłoszonych. Choć pływanie dopiero raczkuje, to widać, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.

Pływanie ekstremalne Panu nie pasowało? Za zimno?

Kanał La Manche przepłynąłem w 14 stopniach bez pianki.

Jak to bez? Dlaczego Pan sobie nie ułatwia?

To kwestia restrykcyjnego regulaminu. W kanale La Manche trzeba płynąć w okularach, czepku i kąpielówkach.  Robiąc pod to trening musiałem morsować i pamiętam, że mój rekord to 20 minut w 4 stopniach. Robię to prawie od 4 lat i widzę, że daje rezultaty, pozwala przetrwać w ciężkich warunkach w zimnej wodzie.

Co jest potrzebne, prócz końskiego zdrowia i stalowej psychiki?

Trzeba być mocnym w głowie, to najważniejsze. Nie wiem, czy to się da wyćwiczyć, czy trzeba się z tym urodzić. Nie istnieje taka siła zewnętrznej motywacji, która pozwoli dokończyć wyzwanie. To jest we mnie. Bez psychiki, dyscypliny i determinacji na pewno się nie uda. Wszystkie treningi zrobiłem sam i zdaję sobie sprawę, że ludzie nie są w stanie tego zrozumieć. To pokonywanie siebie ma miejsce od kilku lat

Jaka to droga od pomysłu do realizacji?

W mojej obecnej dyspozycji, pomijając okres roztrenowania mógłbym za 3 miesiące podjąć trudne wyzwanie. Jestem w ciągłym treningu, jednak wiadomo, że musiałbym wszystko zaplanować i ułożyć. Po to, aby za szybko nie wejść na za duże obciążenia i nie przepłynąć zbyt wielu kilometrów w okresie zimowym. W takim cyklu psychika zaczyna siadać koło czerwca, lipca.

Pod czyim kierunkiem Pan trenuje?

Prowadzę siebie sam. Zawodowo jestem trenerem, w swojej Akademii prowadzę grupę triathlonową. Mógłbym się konsultować, jednak pytanie z kim? Skoro nikt nie ma doświadczenia, ponieważ nie przepłynął tego, co ja. Sam czułem swój organizm i psychikę. Nie można robić zbyt długich wypływań do 40 kilometrów raz w tygodniu. Przed biciem rekordu przekonałem się, że dzieje się to za często. Nie regeneruje się psycha. Miałem dość na samą myśl, o tym, że będę płynął taki dystans. To pozwoliło mi zweryfikować koncepcję, która jak widać się sprawdziła.

Radość pływania wciąż jest, czy to teraz wyłącznie zawód?

Czerpię wielką przyjemność. Niestety pieniędzy dużych z tego nie ma.

O rekordzistę się nie biją?

Chciałbym, aby tak było! To jeden z elementów, który każe mi się zastanawiać. Mam 26 lat i czas wybrać drogę, przecież ile można pompować pieniędzy w sport. Oczywiście, wyciągam satysfakcję i jest to moje całe życie, jednak chciałbym, aby wyglądało to lepiej. W mojej szkole pływa 300 dzieciaków, mógłbym to rozwinąć. Sam nie wiem, czy jestem w stanie odpuścić moją realizację. Nie ma dnia, abym nie myślał o sporcie, co robić dalej, może inna dyscyplina.

Zamienić na co?

Podobają mi się sztuki walki. Chodziłem na Muay Thai.

Taki z Pana fighter?

Lubię rywalizacje. Nie szukam szansy, aby obić komuś twarz, tylko mierzyć się sportowo. W sportach walki rywalizacja wygląda inaczej. To potyczka z kimś, nie tylko z czasem, czy swoimi słabościami. Inny wymiar.

Na KSW zarobiłby Pan pieniądze, jest plan!

Jasne! (śmiech) Robiłbym to dla siebie, totalna amatorka.

Wielu kibicowało, gdy Pan pokonywał Bałtyk?

Wielu. Mnóstwo smsów, telefonów, wiadomości na Facebooku. Pod ostatnim postem jest 5 tysięcy komentarzy.

Pana ktoś wspiera na trasie?

Przez cały czas jest koło mnie łódź asekuracyjna. Jej załoga daje mi bezpośrednią motywację. To podobne do treningu w samotności  - wiem, że jeśli przetrwam przygotowania, to się uda. Tu jest presja otoczenia i ta właśnie motywacja.

Co by było, gdyby zdrowie w trakcie zawiodło? 

Jestem świadomy swoich umiejętności w wodzie. Jedyne, co mnie może wykluczyć to problemy z sercem. W innym przypadku poradzę sobie w każdej sytuacji. Wiem, jak rozciągnąć skurcz, zatrzymam się i bez paniki rozciągnę to miejsce. Najczęściej skurcze łapią w śródstopie i łydkę, będę wiedział jak sobie poradzić. 

Na wakacje też nad wodę?

Uwielbiam wodę i marzy mi się, aby mieszkać na Wyspach Kanaryjskich, albo na Majorce. 

Gdynia odpada?

Klimat odpada. 

Morze możliwości to za mało?

Pochodzę z Elbląga, aktualnie mieszkam w Warszawie. Trzyma mnie tam miłość i szkoła. Jednak, prąd morski przecież bywa nieprzewidywalny.