W jednym z ostatnich felietonów pisałem o historii jednego mieszkania jednej z kamienic we Lwowie, której zapomniane kody genetyczne, dzięki internetowi udało się częściowo odtworzyć. Metaforę rodem z genetyki z rozmysłem użyłem, by przeskakując czas i przestrzenie, łatwiej było przejść do mistrza mojego brata Janusza, jakim bez wątpienia był Profesor AMG Fryderyk Pautsch (ur. w 1911 we Lwowie). 

Brat teraz też jest profesorem genetyki, członkiem PAU i PAN. A Pautsch już w latach pięćdziesiątych, jako jeden z pierwszych w Polsce, przemycał w swoich wykładach informacje o najnowszych odkryciach genetyki amerykańskiej, za co był szykanowany przez władze uczelni i odsunięty od dydaktyki. Miałem zaszczyt poznać profesora, człowieka o nienagannych manierach, urodzie przedwojennego filmowego amanta, noszącego się z wielką elegancją, mówiącego pięknym językiem. Nijak nie pasował do siermiężnej i prostackiej komuny. Jak przybysz z zaświatów.

Teraz wykonamy kolejny przeskok, by powiedzieć coś o obrazie, który wisi w naszym salonie, a w którym ogniskują się kody kilku rodzin. Jest to pejzaż, jakby postimpresjonistyczny, czy może raczej ekspresjonistyczny, ukazujący na pierwszym planie kamienisty brzeg, dalej rwącą rzeczkę, a po jej drugiej stronie jakieś ni to wiejskie, ni to małomiasteczkowe zabudowania. W pierwszej chwili kojarzyć się może z Kazimierzem nad Wisłą, tylko rzeka za mała. 

Obraz jest sygnowany „F[ryderyk] Pautsch 34”, czyli jest dziełem znanego krakowskiego malarza, zmarłego w 1950 roku, ojca wspomnianego profesora. Na odwrocie metryczki z wystaw, gdzie podane są dwie wersje tytułu: „Widok miasteczka Kosów” oraz „Widok miasteczka nad Rybnicą”. Tak czy inaczej jesteśmy na Huculszczyźnie, której wielkim miłośnikiem był właśnie malarz Fryderyk Pautsch, urodzony w 1877 roku w Delatyniu koło Stanisławowa (to też Huculszczyzna), który najpierw studiował prawo we Lwowie, ale potem ukończył krakowską Akademię Sztuk Pięknych (1902). Ożeniony (1908) z Wilhelminą Gayer von Ehrenberg. Kosów (niedaleko Kołomyi), z kolei, opisany jest w „Przewodniku po Galicji” dr M. Orłowicza z 1919 roku, jako wprawdzie „bardzo brudne miasto powiatowe”, ale „bardzo pięknie położone u wylotu doliny Rybnicy”. 

Robimy kolejny skok w czasie i przestrzeni: na wieść o naszej niedawnej wyprawie do Lwowa, odezwał się z USA nasz znajomy, Łukasz Kawecki, pisząc, że bardzo chciałby na Ukrainę pojechać, bo jego dziadkowie prowadzili w Szeszorach (powiat Kosów) pensjonat. Mama Łukasza przyjaźniła się z moją teściową. Przysłał też wspomnienia Wandy Niemczyckiej-Babel, która wspomina cudowne wakacje sprzed wojny, spędzane właśnie w pensjonacie państwa Kaweckich w Szeszorach. 

Najpierw opisuje Kosów z ciasnym ulicami, małymi domkami, gwar handlujących przekupniów, rzekę z „imponującym wodospadem”. Ale dalej pisze obszernie i z nostalgią o Szeszorach (19 km od Kosowa), „uroczej, maleńkiej „dziurze” o kilkunastu domach” i o „nieokiełznanej” rzeczce Pistynce. Spośród przyjeżdżających tam gości, pani Wanda zapamiętała m.in. aktorkę Wandę Siemaszkową, ale przede wszystkim malarzy Kazimierza Sichulskiego, Władysława Jarockiego i … Fryderyka Pautscha, którzy „na zawsze utrwalili piękno, obyczaje i ludzi Karpat Wschodnich”. 

I w ten sposób, na naszym obrazie nitki różnych DNA zaczynają się spotykać: państwo Kaweccy, właściciele pensjonatu w Szeszorach, ich wnuk Łukasz, mieszkający dziś w amerykańskich górach, urodzony i wychowany we Wrocławiu, gdzie jego ojciec Andrzej był znanym lekarzem; no i malarz Fryderyk Pautsch, który też we Wrocławiu działał jako profesor Akademii Sztuk Pięknych w latach 1912-1919, co upamiętnia dziś tablica umieszczona na budynku Akademii. 

Po uzyskaniu przez Polskę niepodległości, przeniósł się do Poznania, potem – na stałe - do Krakowa, gdzie był profesorem Akademii i dwukrotnym jej rektorem. Latem jeździł w ukochane strony, zatrzymując się właśnie u p. Kaweckich. Malował portrety i pejzaże w Szeszorach i okolicy, w tym i ten, który wisi w moim domu. Dziadkowie Łukasza i pani Wanda (ta od opisu) mogli go oglądać w procesie powstawania. Syn Fryderyka to wychowawca mojego brata. I w ten sposób zarysowuje się genetyka obrazu, w którym zapisane są też ludzkie losy i pamięć. A jak do nas dotarł, to odrębna historia.