Za klip do piosenki „Missisipi w ogniu” Organka mianowana była do Fryderyków. Dla Organka wykonała też sesję zdjęciową na okładkę płyty „Czarna Madonna”. To ona odpowiada za oprawę graficzną i animowany teledysk grupy niXxes, wzbudzającego wiele emocji, bo owianego tajemnicą projektu muzycznego, którego premiera zapowiadana jest na jesień 2017 roku. O kulisach swojej pracy opowiada Prestiżowi Marta Kacprzak, filmowiec, grafik i fotograf z Gdańska.

Czy tworzenie teledysków było w twoim wypadku świadomym wyborem, czymś o czym marzyłaś od dziecka, czy kwestią przypadku? Skończyłaś Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi na kierunku animacji i efektów specjalnych, co raczej nie prowadzi prostą drogą do robienia klipów...

Paradoksalnie: prowadzi. Nasza rozmowa jest dla mnie przerwą w żmudnym rysowaniu nowego klipu, tym razem animowanego właśnie, dla kapeli niXes. Nowy projekt dobrze znanej artystki, która postanowiła zadać środowisku muzycznemu zagadkę do rozwiązania i wraz z kapelą stworzyła nowy, tajemniczy projekt o nazwie niXes.  Stąd pomysł, aby teledysk do singla promującego ich album był rysunkowy. Dla mnie to przyjemny powrót do korzeni, bo rzeczywiście od czasu dyplomu w PWSFTviT nie wyprodukowałam nic animowanego. Do tej pory wszystkie moje teledyski opierały się na kolażach fotografii, jak w przypadku „Vademecum Skauta/Punk-t Gdańsk” Wojtka Mazolewskiego i Lady Pank lub na zdjęciach fabularyzowanych.

Niedawno skończyłaś studia, a masz już na koncie współpracę z wieloma znakomitymi artystami...

Zapewne powielę pewien scenariusz, którego doświadcza wielu ludzi. Moja współpraca z artystami jest wynikiem splotu przypadków, spotkań, rozmów. Na studiach miałam zajęcia z Mariuszem Wilczyńskim, twórcą animacji, pracującym obecnie nad filmem „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. W czasie, gdy był moim wykładowcą, współpracował z Męskim Graniem i zaprosił kilkoro studentów do tworzenia tzw. strefy sztuki wizualnej. Agencja Live, organizator Męskiego Grania, oczekiwała sprawnie zrealizowanej, profesjonalnej relacji video z koncertu. Zajęłam się wtedy realizacją części zdjęć i montażem. Klip miał być oddany na następny dzień. Robiłam go kilka dni dłużej, ale ostatecznie wszyscy byli zadowoleni i klip trafił do emisji. To był mój pierwszy montaż na zlecenie, pod presją czasu i dużych oczekiwań. Pamiętam, że w momencie gdy dobierałam muzykę uświadomiłam sobie, jak ważna to decyzja dla ostatecznego kształtu tego klipu. Obserwowałam jak zmienia się wydźwięk tego samego ujęcia w zderzeniu z taką czy inną muzyką. Do tej pory uważam, że w dużym stopniu za powodzeniem krótkiej formy filmowej czy video stoi muzyka. 

Montaż klipu otworzył drzwi do kolejnych zleceń?

Od tamtego czasu nie miałam wytchnienia w pracy. Współpracowałam z Męskim Graniem, masowo realizowałam wywiady z artystami, zapowiedzi, podsumowania, ciągle około-muzycznie. W 2014 zrobiłam półroczną przerwę, żeby stworzyć animowaną pracę dyplomową, a potem zaczęły się kolejne prace i kolejne zlecenia. Pierwszym ważnym teledyskiem było „Mississippi w Ogniu” Organka, który zrealizowałam w październiku 2016.

Łatwo poszło?

Z Tomkiem Organkiem spotkaliśmy się latem na Męskim Graniu. Pod koniec sierpnia, impreza zmierzała ku końcowi i Tomek ze swoim menadżerem Markiem Całką zaproponowali mi współpracę. Na początku pojechałam zrealizować zdjęcia z sesji nagraniowej do płyty „Czarna Madonna”. Zależało im na swego rodzaju nieinwazyjności, na czymś w rodzaju niezobowiązującej umowy, na zasadzie: spotkajmy się, albo wszystko pójdzie w dobrym kierunku, albo nie. Po sesji zaprojektowałam okładkę „Czarnej Madonny”. Naturalną drogą była propozycja zrobienia klipu. Wysłali mi utwór, nie dając żadnych wskazówek, a ja poświęciłam całą noc na napisanie scenariusza. I jakoś trafiłam. Nic nie zmieniliśmy, poza tym że w klipie w głównych rolach zagrali profesjonalni aktorzy, bowiem w pierwotnej wersji miał to być Organek i jego dziewczyna. I ja tych wszystkich biedaków ciągnęłam do Borów Tucholskich, w których zacinał deszcz, wiał wiatr, byliśmy w środku mrocznego lasu... 

No właśnie, to jest teledysk nie opowiadający wprost tekstu utworu. Tekst, o ile pamiętam, mówi o bohaterze leżącym obok kobiety i mówiącym do niej, natomiast historia twojego klipu dzieje się właśnie w lesie, gdzie obojgu bohaterom przytrafiają się różne historie, widzą dziwne, dziejące się w czasie tej podróży rzeczy...

Myślę, że tak właśnie trzeba to robić. Nie przenosić jeden do jednego tekstu. To muszą być historie przefiltrowane przez odczucia, wyobrażenia reżysera. Interpretowanie wprost nie jest dobrym pomysłem. Choć pewnie fani mogą mieć inne zdanie. Ważne, żeby znaleźć jakiś kontekst. Kluczem jest wsłuchanie się w muzykę i tekst, ale też ogólne spojrzenie na artystę jako człowieka i ponownie, najważniejsze: wyczucie. Dopiero suma tych wszystkich elementów może stanowić punkt wyjścia do stworzenia dobrej historii.

Sama nauczyłaś się takiego podejścia, czy może wyniosłaś je ze studiów?

Piszę i reżyseruję intuicyjnie. Swoje pomysły spisuję na kartce, przelewam na papier obrazy, które powstają w moje głowie, gdy słucham danego utworu. Kiedy piszę w zaciszu domu jest przyjemnie. Trudności zaczynają się, kiedy przychodzi do realizacji. Z „Missisipi” było trudno. Zaangażowaliśmy armię ludzi, mam wrażenie, że budżet rósł każdego dnia, a więc potężna odpowiedzialność. Ale też presja czasu, bo Organek z całą wytwórnią zdecydowali się na wybór „Missisipi w ogniu” jako singla bardzo późno. 

W takiej sytuacji, przy tego typu produkcji, dla takiego artysty o katastrofę nietrudno...

Pamiętam taką scenę, kiedy o piątej nad ranem kończyliśmy zdjęcia i okazało się, że do ostatniej sceny musimy zmienić lokalizację. Zaczęło świtać, a my potrzebowaliśmy dograć scenę jeszcze w ciemności, bo nie zgadzałoby się to zresztą zdjęć. Więc z moim operatorem pojechaliśmy na tę nową lokalizację jako piloci i przy zjeździe na miejsce stanęliśmy tak, żeby pozostała ekipa nas widziała. No i z lasu zaczęła się wyłaniać cała karawana: jeden samochód, drugi samochód, ciężarówka, światła, kamper, na końcu stary pick-up. Pomyślałam sobie, że wszyscy ci biedni ludzie postawieni są w stan gotowości z powodu tych dwóch stron A4, które napisałam kilkanaście dni wcześniej w nocy. Zgadzam się z Woodym Allenem, który powiedział kiedyś coś w stylu: „Kiedy piszę w swoim nowojorskim mieszkaniu – nic mi nie grozi. Kiedy wchodzę na plan myślę: Boże, daj mi tylko przetrwać tę katastrofę”.

Masz jakiś swój ulubiony teledysk? Albo rodzaj klipu, coś co cię natchnęło, popchnęło do przodu twoje myślenie o robieniu teledysków? Jakiś wzorzec?

Są różne techniki. Ja bardzo dużo oglądam, bardzo dużo mam w głowie obrazów. Z drugiej strony, spotkałam się z reżyserami, którzy starają się w ogóle nie oglądać, nie wzorować, czerpać jedynie ze swojej głowy. Ja tak nie mam. Przy pracy nad wspomnianym animowanym klipem - włączam sobie na przykład film „Yellow Submarine” Beatlesów.

Lubisz Beatlesów? Mój ukochany zespół!

Tak! Te obrazy, te potwory, te kolory! Ta popartowa plastyka tam jest tak niesamowita. Widać, że przy tym filmie pracowało bardzo dużo indywidualności, zdolnych i bardzo różnych artystów. A mimo to, jest to wszystko świetnie połączone, spójne. Uwielbiam! Bardzo też lubię Spike'a Jonze'a. Najbardziej jego filmy, na przykład „Where the Wild Things Are”. No i klipy. Niektórych mu bardzo zazdroszczę, choćby klipu do numeru „California” zespołu Wax, który jest mastershotem, przez cały czas jego trwania biegnie podpalony człowiek, mijając auta, sklepowe witryny... 

W „Missisipi w ogniu” jest sekwencja człowieka w ogniu właśnie...

Tak. Kiedy na horyzoncie pojawiła się realizacja klipu „Missisipi” bardzo żałowałam, że klip w całości oparty na motywie płonącego, biegnącego faceta już powstał. Jestem również fanką „The Wall”, gdzie mamy połączenie fabuły z animacją, i to animacją tworzoną starą techniką, co bardzo lubię. Ostatnio wracam też do starych klipów Yacha Paszkiewicza. Ma na swoim koncie wiele kultowych teledysków: Illusion, Kult, Hey. W warstwie wizualnej - zrealizowane bezkompromisowo. W ogóle najchętniej przeniosłabym się dwadzieścia lat wstecz i pracowała w czasie, kiedy najlepsze klipy robił właśnie Yach Paszkiewicz. W czasy Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej, kiedy klipy nie były internetową codziennością, a ten przysłowiowy wiatr od morza niósł się na cały kraj. Być może dlatego najlepiej pracuje mi się, kiedy za oknem mocno wieje. 

A zgodzisz się z tezą, chociaż jako twórca klipów pewnie tego nie zrobisz, że teledyski w jakimś sensie zabijają wyobraźnię, narzucają interpretację danej piosenki? Że słuchając chociażby „Smells Like Teen Spirit” Nirvany nigdy nie wyjdziesz poza obraz szalejącego Cobaina i jego publiczności?  Że obraz dominuje nad muzyką?

Według mnie muzyka zawsze będzie na pierwszym miejscu, a obraz zawsze będzie rzeczą towarzyszącą. Obraz jest tylko propozycją. Nie musisz oglądać klipu, możesz słuchać muzyki z płyty i z nią pozostać. Ale faktycznie, jestem z pokolenia, które nie pamięta słuchania muzyki bez wspomagania obrazów. Jestem z pokolenia, dla którego MTV znaczyło bardzo wiele, pędziło się do domu, żeby zobaczyć swój ulubiony program, byłam zafascynowana oglądaniem muzyki. Ale myślę, że muzyka zawsze przodem.