Chyba każdy z nas słyszał o nieodpowiedzialnym ojcu, który włożył swoje małe dziecko do wybiegu surykatek, bo przecież „są takie urocze”. Ta sytuacja miała miejsce w zoo w Zamościu, jednak ułańskiej fantazji nie brakuje też odwiedzającym Gdański Ogród Zoologiczny. O nierzadko mrożących krew w żyłach historiach na przestrzeni minionych lat opowiada dyrektor Michał Targowski.
Panie dyrektorze, jakie zachowania zwiedzających są więc największym wyzwaniem?
W historii naszego ogrodu od zawsze problemem jest dokarmianie zwierząt. Udomowione osobniki, jak osiołki, lamy, czy alpaki sprawiają wrażenie niezwykle przyjaznych. Przy ich wybiegach tulenie, głaskanie, czy właśnie dokarmianie stało się codziennością, pomimo wielu tablic ostrzegawczych. Każdy, kto miał do czynienia z koniem, wie jak do niego podchodzić, a osioł należy właśnie do koniowatych. Nie należy więc podawać mu pokarmu w palcach, ale ewentualnie na otwartej dłoni, by sam mógł wziąć jedzenie z ręki. Zacznijmy jednak od tego, że w ogóle nie powinniśmy tak robić, bo zwierzęta są odpowiednio karmione i naprawdę niczego im nie brakuje. Na szczęście koniowate nie jedzą „byle czego”, a więc nie są zbytnio zainteresowane słonymi paluszkami, czy chipsami. Niegdyś koło osiołków, swoje lokum miały kozy karłowate, które jadły za to dosłownie wszystko, a szczególnie upodobały sobie to, co niezdrowe. Nagminne jest dokarmianie małp. Choć wymaga to nie lada determinacji, w tym sforsowania jednego z ogrodzeń, to jednak i takie przypadki się zdarzały. Wszystko tylko po to, by podać ciasteczko, które może być bardzo szkodliwe. Małpy zazwyczaj nie przyswajają cukrów, które mogą wywołać u nich naprawdę niebezpieczne perturbacje żołądkowe.
Zawsze zastanawiało mnie, czy zdarzają się osoby, które wchodzą na wybiegi? Szczególnie, że dystans między zwierzęciem, a zwiedzającym jest coraz mniejszy…
Od wielu już lat, wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe, odchodzimy od krat, klatek i wysokich ogrodzeń. Staramy się eksponować zwierzęta na dużych przestrzeniach, a niektóre, jak np. wielbłądy jednogarbne są w bezpośrednim kontakcie z człowiekiem. Są one oddzielone jedynie niedużym, wysokim na 40 cm murkiem oraz tzw. elektrycznym pastuchem. Ogarnia nas jednak prawdziwe przerażenie, gdy zdarza się, że całe rodziny wchodzą na wybieg i robią sobie „selfie” z wielbłądem. Ujęcia są takie, że w kadrze widać tylko daną osobę, wielbłąda i piasek, a więc można pochwalić się znajomym egzotyczną wycieczką. Wielbłądy mogą okazać agresję – kopnąć i to w różnych kierunkach, ugryźć lub opluć śmierdzącą śliną takiego delikwenta. Ostatnio sam wdałem się w taką dyskusję z pewną rodziną z dziećmi. Usłyszałem, że kochają zwierzęta, a one to czują i nie zrobią im krzywdy. Niestety, nie jest to tak prosta zależność.
Wydaje się, że obecnie świadomość gości w ogrodach zoologicznych wzrasta. Czy dawniej zdarzało się więcej niebezpiecznych wypadków?
W zamierzchłych czasach rzeczywiście miały miejsce bardzo przykre dla nas zdarzenia. I tak na przykład ukradziono nam wilczycę. Wieczorem założono linki kłusownicze, w które wilczyca się zaplątała. Sprawcy zniszczyli kłódki i weszli na wybieg. Podobna historia spotkała też naszego orła bielika. To były lata 80. ubiegłego wieku, wtedy jeszcze nie mieliśmy ochrony. W latach 60. i 70. zdarzały się także przypadki świadomego otrucia zwierząt, w tym np. reniferów, niedźwiedzia polarnego, czy słonia.
Co obecnie jest dla Was największym wyzwaniem jeśli chodzi o sytuacje nieprzewidywalne?
Walka z osobami, które za cenę dobrego ujęcia, zachowują się w sposób zupełnie nieodpowiedzialny. Sytuacja ojca, który włożył dziecko na wybieg surykatek jest dla mnie nie do pojęcia, szczególnie, że to prawdziwe drapieżniki, które mogą dotkliwie pokąsać. Zawsze wśród tysiąca wspaniałych gości, znajdzie się jednak osoba, która będzie chciała coś kombinować, czy zniszczyć. Kultura zwiedzania znacznie zmieniła się na korzyść i to nie ulega wątpliwości, jednak nadal bywa różnie. Niektóre ogrody zoologiczne w Europie umożliwiają np. wprowadzanie psów, wiąże się to jednak z wieloma obostrzeniami, w tym z przymusem trzymania psa na smyczy. W zoo jest mnóstwo zapachów, zupełnie obcych dla zwierzęcia, które dostaje tzw. kręćka. Wystarczy, że komuś przyjdzie do głowy, by jednak spuścić psa ze smyczy, a może to doprowadzić do tragedii. Przyznam, że boję się podejmować takie ryzyko.