Marcin Gienieczko zakończył pierwszy etap samotnej eksploracji Australii. W ramach wyprawy Philips Mercedes Extreme Life trójmiejski odróżnik przejechał rowerem, często w ekstremalnych warunkach, 4300 km. Wyprawa zaczęła się w Darwin na północy Australii, zakończyła w Adelaide, nad samym oceanem.
Początkowo wyprawa zaplanowana była na trzy etapy, jednak z powodu kłopotów sprzętowych i awarii specjalnego wózka, w którym Marcin trzymał wodę i ekwipunek, trzeba było zrezygnować z pieszego przejścia Pustyni Gibsona. Awaria okazała się nie do naprawienia, a marszruta w palącym słońcu bez dostatecznej ilości wody, oznaczała pewną śmierć. Marcin ryzykować nie chciał, wszak w domu czeka na niego niedawno poślubiona żona i nienarodzone jeszcze dziecko. Zamiast wędrówki przez pustynię Marcin wsiadł na rower i obrał kierunek na Adelaide. W chwili zamknięcie tego numeru magazynu „Prestiż“ Marcin oczekiwał w Sydney na transport swojej łódki „Ostatni Mohikanin”, którą zamierza pokonać legendarną trasę Sydney Hobart.
- Trasa ta wiedzie przez owianą złą sławą Cieśninę Bassa, która pochłonęła wiele żeglarskich sław. Spotkałem się z Justinem Jonesem, który wraz z Jamesem Castrissonem w specjalnie przygotowanym kajaku przepłynął z Sydney do Nowej Zelandii. To był światowy wyczyn na wodzie. Justin udziela mi cennych rad od 6 miesięcy, doradza. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, ale nasze przemyślenia skupiły się na prądach morskich u wybrzeży Tasmanii oraz wyspy Flinders. Po prostu powiedział: Marcin, żeby przejść Bassa łódka musi być szybsza od prądów. Nie można spać w Bassa w łódce - to zabójstwo. Dwa prądy zderzają się i nie tylko powodują największe na świecie fale, ale kręcą łodzią jak w wirówce - pisze w mailu do „Prestiżu“ Marcin Gienieczko.
Już po wstępnym rekonesansie Marcin wie, że aby zmierzyć się z tym śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem konieczne będą przeróbki łodzi. Trzeba będzie też poczekać na odpowiednią pogodę.
- Po rozmowach z wieloma ekspertami wiem, że najlepszym momentem na przepłynięcie Cieśniny Bassa jest luty, marzec. Muszę zatem czekać, a takie czekanie zawsze trawi umysł. Przychodzą myśli niekoniecznie te właściwe - co zrobić, jak to będzie, dlaczego, itp. Powstają różne pytania. Ale wiem jedno, bardzo chcę to zrobić. Będąc w Sydney odwiedziłem też tutejsze Muzeum Morskie. Przyglądałem się uważnie relacjom z regat Sydney Hobart z 1998 roku, kiedy to utonęło 5 żeglarzy. Przeszedł tam sztorm doskonały - bo takie są u wybrzeży Tasmanii i w Cieśninie Bassa. Przyglądałem sie i zobaczyłem jak jedna z osób ze łzami w oczach ogląda film z tamtego wydarzenia. Był to mężczyzna koło 60- tki, może trochę więcej. Wpatrywał się w obraz, wyglądał na zmęczonego i bardzo smutnego. Nie wiedziałem o co chodzi, ale zainteresował mnie ten facet. Coraz mocniej zaciskał zęby o pięści. Zapytałem o co chodzi... spojrzał na film, na mnie i powiedział: „w tych nieszczęśliwych regatach brał udział mój syn. Zginął na morzu. Nie zdążyli go uratować. Pomoc przyszła za późno. Był sztorm doskonały. Od czasu, kiedy muzeum pokazuje te wydarzenia z 98 roku, raz w tygodniu tutaj przychodzę - dodał. Zamarłem. Dłonie moje stały się lodowate. Myślę, ze ten kadr z tego spotkania zostanie w mojej pamięci do końca życia - mówi Marcin Gienieczko.
Jakub Jakubowski