Maratonka zza notarialnego biurka. Każdy krok na Antarktydzie był ogromnym przeżyciem, zachwytem i hołdem dla tego miejsca na ziemi. Amatorka, która jak sama mówi lubi biegać, a gdy na trasie towarzyszy jej mąż, to czego chcieć więcej. Dzięki uporowi, determinacji, kondycji i ogromnym marzeniom, robi to co kocha i odnosi sukcesy. O tym, że radość dodaje skrzydeł, a namiot w bazie może być szalenie komfortowy, opowiada Joanna Mędraś, gdańszczanka, zwyciężczyni Antarctica Ice Marathon 2016.
W notariacie zaczęło wiać nudą? Nigdy w życiu! Uwielbiam moją pracę, ogromnie mnie satysfakcjonuje, natomiast jak każdy człowiek, prócz niej mam swoje pasje. Kocham góry, od najmłodszych lat spędzam tam wolny czas.
Z gór na trasy maratonów?
Raczej w góry i na trasy. Obie pasje przecież się nie wykluczają. Miłość do gór zaszczepili mi rodzice. To miłość wymagająca, bo bez kondycji, sprawności, przygotowania można zapomnieć o zdobywaniu szczytów i podziwianiu niesamowitych widoków. Bieganie wynikło trochę jakby z potrzeby.
Jak było na tej Antarktydzie?
Warunki były trudne. Na miejscu spędziliśmy pięć dni. Silnie wiało, ponad 40 km/h. Człowiek nie jest w stanie swobodnie się tam poruszać. Na szczęście pogoda poprawiła się na tyle, że udało się rozegrać bieg. Ukończenie tego maratonu jest wyczynem. Każdy kto tam pojedzie i przekona się na miejscu jak to naprawdę jest, zgodzi się ze mną.
Ukończenie to jedno, ale wygrana to dopiero jest wyczyn. Jak smakuje takie zwycięstwo?
Zaskoczenie, niedowierzanie i wzruszenie oraz uczucie sportowego szczęścia, którego nie sposób porównać do niczego innego. To chwila gdy masz poczucie, że dokonałaś czegoś ponad to co sobie założyłaś. Cały wysiłek, wyrzeczenia, strach i zwątpienie zawarte w odpowiedniku „kryształowej kuli” będącej trofeum maratonu.
O wpisowym na Antarktydę krążą legendy. Jaka to faktycznie kwota?
11 900 euro gdy się zgłaszałam. W tej chwili kolejna edycja to koszt 16 000 euro.
Z czego wynikają takie bajońskie sumy?
Jest spory popyt na ekstremalne bieganie. Wielu ludzi chce pobiec. Dla wielu biegaczy jest to wyzwanie życia. Jest znacznie mniej miejsc startowych niż uczestników. Samolot jest przygotowany na 50 sportowców plus około 6 – 8 osób tzw. technicznych. Pojemność bazy na Union Glacier Camp jest również ograniczona. Mamy tam do czynienia z bardzo restrykcyjnymi przepisami ekologicznymi – nie ma szansy, aby jednocześnie postawiło tam stopy zbyt wielu ludzi. Chodzi głównie o to, aby nie zadeptać tego miejsca.
Przy takiej kwocie bez możliwości all inclusive w 5 gwiazdkach?
To są warunki namiotowe. Są bardzo komfortowe i śmiało można je określić all inclusive,
jednak jest to namiot i prycza ze śpiworem. Dla mnie te warunki były luksusowe, bo nie spaliśmy na karimatach tylko mieliśmy polowe łóżeczka.
Kto był w 50 wybrańców?
W dużej mierze były to osoby, które w ciągu roku nie mają styczności ze śniegiem. Spora grupa z RPA. Zapytałam znajomą dlaczego nie sprawiła sobie butów z kolcami i odpowiedziała mi, że tak na jeden raz to nie bardzo się opłacało, poza tym nie miałaby ich gdzie wypróbować.
Skąd Antarktyda? Nie czerpała Pani satysfakcji z możliwości biegania mniej ekstremalnego?
Czerpałam i nadal czerpię, bo dla mnie każda „dycha” czy półmaraton to ogromna satysfakcja. Szczególnie, gdy po ukończeniu mam jeszcze siłę się uśmiechnąć! Antarktyda pojawiła się na początku biegania dłuższych dystansów. 3 lata temu postanowiłam, że chciałabym przebiec maraton.
Zmierzyć się ze swoimi granicami?
Zobaczyć jak to jest biec non stop 42 kilometry. Było to dla mnie absolutnie niewyobrażalne. Tyle czasu biec! Dlatego postanowiłam znaleźć taki bieg, który będzie niezapomniany. Krótsze dystanse staram się również wybierać tak, aby dawały mi możliwość zwiedzania poszczególnych miejsc.
Jak była przygotowana trasa maratonu na Antarktydzie? Przyroda mocno przeszkadzała?
Zależy od jakiego odcinka. Pierwszy z nich, słoneczny, mało wietrzny był dobrze przygotowany. Każdy odcinek był inny. Zmienność była dobra, nie usypiała czujności. W głowie układałam sobie każdy kolejny kilometr. Mieliśmy szczegółowe informacje o każdym odcinku trasy. Wiedziałam kiedy wiatr zacznie wiać prosto w twarz i będzie zimno więc nie nastawiałam się na jednostajne bieganie. To było raczej: nie przyspieszaj, bo się spocisz, a za chwilę będzie wiało tak, że nie dasz rady. Ostatni odcinek był pofalowany. Zbiegi, podbiegi, teren górzysty, biegliśmy na wysokości około 750 m n.p.m. Inne ciśnienie, inne powietrze. To robi swoje, ale generalnie dobrze mi się biegło. Prędkość była komfortowa.
Udało się obejść trasę przed startem?
Nie było takiej możliwości. Daliśmy radę wbić się na pięciokilometrowy odcinek po pętli prowadzącej bieg. Kto chciał mógł zrobić dowolną liczbę nawrotek. Proszę pamiętać, że to jest lodowiec, trasa jest zbadana pod kątem szczelin, niebezpieczeństw czysto przyrodniczych, więc gospodarze boją się wypuszczać poza ścisły teren obozu.
Uwięzieni w jednym miejscu?
Za każdym razem jak się chce wyjść poza teren oflagowanego, oznaczonego obozu trzeba się wpisać do specjalnej książki. Gdzie, o której wychodzisz i potwierdzając wpisem swój powrót. Fakt, nie za bardzo jest gdzie iść więc można ewentualnie pojeździć po pętli rowerem, ewentualnie pospacerować. To jest to, co można zrobić samodzielnie. Każda inna aktywność typu wspinaczka, narty tourowe jak najbardziej, ale jedynie z przewodnikiem z bazy w rozpoznany teren.
Jakie emocje na starcie? Noga w nogę z mężem?
Tak, cały maraton biegłam z mężem.
Ile kobiet wystartowało?
13 pań. Wśród nich kobiety mające w dorobku ultra maratony, maratony offroadowe, zawodowe sportsmenki.
Odliczała pani kilometry?
Tak, mąż mówił jeszcze 30 km, a ja na to: przestań, jeszcze dwa punkty odżywcze. Mamy zupełnie inną metodę na upływ czasu podczas biegu. Nie liczę każdego pokonanego kilometra, nigdy. Moje myślenie to małe kroki w głowie, to pomaga zmierzyć się z dystansem. Oznaczenie trasy było w kilometrach i milach, więc pomagało mi to ogromnie, bo mile wyglądały znacznie lepiej. Tylko 26, a to brzmi dobrze!
W końcówce miała pani świadomość, ze prowadzi?
Do końca nie, po przekroczeniu mety po minucie czy dwóch dotarło do mnie, że żadna z kobiet nie pojawiła się przede mną.
Kolejna rywalka po jakim czasie?
Po 13 minutach, więc na maraton jak mówią specjaliści, to różnica była spora.
Jak to wyglądało na trasie? Było podobnie jak w Polsce? Miała Pani możliwość zatrzymać się, napić, zjeść, czy od chwili startu musiała Pani po prostu dobiec na metę?
Było bardzo podobnie. Różnica polegała na standardzie punktów odżywczych, które oczywiście były na trasie. Całość maratonu to dwie pętle po 21 km, siłą rzeczy jeden z punktów był jednocześnie startem i metą – półmetkowy punkt odżywczy, gdzie dodatkowo można było się swobodnie przebrać.
Ubrania dały radę?
Nie miałam takiego kłopotu ponieważ idealnie dobrałam garderobę.
Kobieca intuicja?
W marcu miałam okazję pobiec na Bajkale. To tak naprawdę był pomysł mojego męża, bo ja sama z siebie nie odważyłabym się zarejestrować i pobiec po zamarzniętej tafli, w środku zimy, gdzie temperatury sięgają do – 20 stopni w najlepszym wypadku.
Mąż jest trenerem? Mentorem?
Bardziej mentorem, wspiera mnie i podpowiedział mi, abym poszukała kogoś, kto zna się na bieganiu i doradzi mi przed Antarktydą. Podjęłam współpracę na 3 miesiące przed maratonem. Pracowałam w oparciu o szczegółowy plan, rozmawialiśmy o regeneracji, nie tylko takiej przy kontuzjach, ale przede wszystkim takie, która jest potrzebna w treningowej codzienności.
Pracując w etatowym wymiarze godzin była Pani w stanie skupić się na umowach patrząc w kalendarz i odliczając czas do maratonu?
Było coraz trudniej. Czas nie był sprzymierzeńcem, szczególnie że w notariacie jest mi potrzebny w skali całego dnia. Często praca trafia ze mną do domu – to działania koncepcyjne wymagające mojego zastanowienia, przejrzenia przepisów, umów i to zazwyczaj nie jest wykonalne, gdy siedzę tu za biurkiem. Ograniczyłam aktywność zawodową, bo nie dało rady inaczej. Przez te 3 miesiące skupiłam się na planach treningowych, co w praktyce wychodziło i tak różnie.
Próbowała Pani sił w ultra maratonach?
Nie. Nasłuchałam się od takich „wariatów” biegowych - na południu mam znajomych, którzy podczas takich biegów pouszkadzali sobie różne rzeczy. Marzy mi się oczywiście taki ultra, raczej koło 50 – 60 km, znalazłam idealny w Afryce.
Kiedy start?
Kiedyś. To jest Two Oceans Marathon, bieg z wybrzeża Oceanu Indyjskiego nad Atlantyk. To będzie moja wycieczka do RPA. Natomiast zdaję sobie sprawę jak ogromny to jest wysiłek. Wiem jaka jestem zmęczona po maratonie.