Są jak piękne kolorowe ptaki. Jak truskawki, które pachną zapowiedzią letniej przygody. Są jak pieprz i sól, niezbędne by życie miało smak. Aktorki o fenomenalnych głosach i niesamowitym warsztacie, kobiety od których nie sposób odwrócić wzroku, wyrozumiałe, kochające matki. O kulisach spektakli, kuluarach życia bez napinki i relacjach, które powodują że świat jest jak najbardziej do zniesienia opowiadają Marta i Magda Smuk, siostry z Teatru Muzycznego.
Dwie siostry artystki. Tajemnicą poliszynela są wasze bardzo trudne relacje. Czy naprawdę te relacje są tak skomplikowane?
Magda: Żaden z dziennikarzy dotychczas nie wałkował tematu. Pierwszy raz pada do nas takie pytanie, bo chyba nikt się do tej pory nie odważył (śmiech).
Miejsce w gwiazdozbiorze jest tylko dla jednej z was?
Marta: Skądże, nigdy nie myślałyśmy w takich kategoriach. Specyficzne relacje, o których się mówi wynikają z naszego dzieciństwa. Tylko tyle, bez historii o parciu na karierę. To jest tak, że my dorosłe uczymy się dopiero budować relacje. W dzieciństwie nie przepadałyśmy za sobą, nie udało się nam zżyć, pewnie z uwagi na różnice wieku i charakterów. Byłyśmy całkowicie inne i to nie pozwalało nam się porozumieć. Niestety panował u nas system, że młodsza powinna być pod opieką starszej, jakby zupełnie zapominając, że każde dziecko to odrębna jednostka, a rolą rodziców jest umiejętnie skupić się na jednym i drugim. „Weź Martusię i zajmij się Martusią” doprowadziły, że siostra unikała mnie jak ognia, bo byłam dla niej wyjątkową kulą u nogi.
Magda: Poza tym myśmy były zupełnie inne, a rodzice chcieli nas traktować tak samo. Marta była zawsze kobietką – lubi się wystroić, garsoneczki założyć, chodziła i śpiewała w Scholi, a ja byłam buntownikiem – mnie tato wychowywał na syna, którego nie miał. Ja byłam od remontów, chodzenia do lasu, słuchałam metalu, punka, rocka, a Marta z rodzicami na Andrzejki.
Marta: Stąd wynikały te różnice, a potem rozjechałyśmy się szybko w świat.
Potrafiłyście się porozumieć i polubić już jako dorosłe osoby?
Marta: Nie miałyśmy wyjścia.
Magda: Nie tak dawno dotarło do nas, że zostałyśmy same na świecie. Nie ma już rodziców, pożegnałyśmy babcię i dziadka, jednym słowem nie ma już nikogo, kto tak naprawdę nas łączy.
Marta: Dorosłość jest w nas, potrzebowałyśmy ją znaleźć i tak najprościej w świecie się polubić. Teraz ogromnie się kochamy, okres niechęci mamy już za sobą. Gdybyśmy nie były siostrami, to chyba nie miałybyśmy ze sobą kontaktu. Żadnej wtedy nie byłby potrzebny.
Magda: Nigdy byśmy się nie zaprzyjaźniły. Ogień i woda, piekło i niebo, skrajne osobowości, o tak różnych wartościach, które pielęgnujemy w życiu.
Marta: Ostatnio odkryłyśmy, że koleje losu prowadzą nas tak, że ja nieświadomie drepczę ścieżką Magdy. To, co ona przeżywa w życiu, w moim dzieje się parę lat później. Stąpam dokładnie tą samą drogą, którą ona już zdążyła przejść.
Jak zawodowo wyglądają wasze relacje?
Marta: Znalazłyśmy fajny sposób. Pomagamy sobie. Przyszedł taki moment, że zaczęłam przychodzić do Magdy. Jestem od zawsze na nie jeśli chodzi o jej prywatne wybory, ale w pracy jest dla mnie guru, zawsze była. Byłam w nią wpatrzona. Trochę jest tak, że ja idę do niej i mówię "Magda pomóż, znajdź klucz, powiedz mi jak to być powinno", a ona się cudownie w tym odnajduje.
Przygotowując się do spotkania z wami znalazłam sporo komentarzy, które mnie zaciekawiły. Nie wiesza się na was hejtu, mało kiedy ocenia, że ta ładna, a ta druga lepiej gra. Wygląda na to, że ludzie was lubią za żywiołowość, dynamikę i prawdę w tym co robicie. Jak to jest z prawdą w waszym graniu?
Marta: Słucham swojej intuicji, ponieważ nie umiem używać wytrychów, które mają aktorzy dyplomowani.
Magda: Dyplom daje świadomość. Nawet nie dyplom, bo papier sam w sobie nic nie wnosi, natomiast 4 lata szkoły to jest pierwszy bagaż doświadczeń. W szkole byłam wiecznie zła, że nie dostaję ról po warunkach. Jestem subtelną blondynką i nigdy nie dostałam amantki w trakcie nauki. Nie rozumiałam dlaczego, zawsze dostawałam role charakterystyczne. Zagrałam Wicherkowskiego w Domu Otwartym, czyli krakowskiego żura, zagrałam Hebe Gabler, czyli starszą panią. Mój profesor kiedyś mi to wyjaśnił mówiąc: „nie będę ci dawał rzeczy, które wytrzepujesz z rękawa. Jeżeli masz być aktorką to musisz się zmagać z czymś czego nie masz, a nie jest filozofią grać coś co masz. Wychodzisz na scenę i masz być sexy, to żadna praca”. Mnie to w szkole przeszkadzało, natomiast teraz bardzo to cenię, ponieważ nigdy się w środku nie czułam amantką.
Marta: Czyli amantka byłaby dla ciebie wyzwaniem?
Magda: Dzisiaj w moim wieku byłoby trudniej. Jedyną taką amantką, którą zagrałam tak naprawdę była Roxie Hart (Chicago), ale ona też miała wiele fajnych kolorów. Następną była Fiona (Shrek), która też jest nieoczywistą amantką. Ani piękną, ani subtelną. To jest coś co mamy w sobie, taki rodzaj temperamentu, który na scenie jest nam trudno pohamować, dlatego pewnie dostajemy takie role, z których ja bardzo się cieszę.
Programy z cyklu Talent Show. Jak to z nimi naprawdę jest?
Marta: To się zmieniło. Kiedy miałam z nimi styczność - druga edycja Idola i Szansa na Sukces - to był początek, istny szał. Nie każdy mógł wystąpić. Dzisiaj jest tego dużo, więc udział nie jest już takim wyróżnieniem. Wtedy to było bardzo ważne doświadczenie, z którego czerpię do dziś.
Dlaczego Gdynia? Nie jest cudowną trampoliną do kariery, nie otwiera tylu drzwi co Warszawa.
Marta: Dla mnie zawód to pasja, nie jest po to by robić karierę. Wcześniej byłam w Romie. Pracowałam i widziałam, ze połowa aktorów była z Gdyni. Druga to byli amatorzy. To co mogłam wyciągnąć od kolegów, którzy warsztat zdobyli nad morzem to jest bezcenne i do dziś myślę, że mi to pomaga w pracy, ale stwierdziłam, ze dlaczego mam czerpać z garstki, jeśli tutaj mam cały zespół aktorów wykształconych, znakomitych, których uwielbiałam zawsze. Andrzej Śledź, Grażyna Drejska… mogę tu być i ich obserwować. Teatr Roma, choć zabrzmi to strasznie jest fabryką. 3 lata gra się jeden tytuł dzień w dzień. Codziennie to samo. 3 lata grałam 26 spektakli w miesiącu. Ciężko uciec od rutyny, cały czas jedną rolę. Ja się w którymś momencie wypaliłam i poczułam, że nie o to chodzi. Ja chcę różne role, tytuły, reżyserów, w różnych zestawach aktorów.
Jak teraz jest w Muzycznym? Minął czas, że z perspektywy widza mało się działo?
Magda: Był taki koncert okolicznościowy, podczas którego mogłam zaśpiewać wszystkie swoje perełki - Fionę, Roxie Hart, Jagustynkę z "Chłopów", Annę Marię z "Avenue Q". Uświadomiłam sobie, jak bogate jest moje CV, jak bardzo fantastyczne są moje role. Każda inna, każdą kocham i każdej oddaję się bez reszty. Myślę, dobra, przyszedł ten wiek, że dla aktorki musicalowej już nie ma ról. Trzeba być młodym, żwawym, sprawnym, dla dojrzałej kobiety w musicalu jest mniej sceny niż dla młodych dziewczyn. To jest ten przełomowy moment, który odczułam w sobie. Dojrzewam, osiągnęłam to co chciałam. Czy ja coś jeszcze muszę? Co mnie teraz interesuje? Zdarzyło się Tango Nuevo, które okazało się maleńkim spektaklem, bardzo emocjonalnym, wymagającym fizycznie i emocjonalnie. W musicalu osiągnęłam to co chciałam, teraz mi się marzy teatr dramatyczny, małe sztuki, recitale. Chcę robić rzeczy, które nie powodują w ludziach uśmiechu i rozrywki dla samej rozrywki, ale myśl, ze idąc do domu zastanawiają się, że może warto coś w swoim życiu zmienić.
Taka misja?
Marta: Można śmiało napisać Magda Misjonarka!
Magda: Jestem z zawodu pielęgniarką. Aktorką zostałam, bo chyba chciałam uciec z domu, poczuć taki głęboki wdech, nowe życie. Jak już wypalę się zawodowo i stwierdzę, że nie chcę uprawiać mojego zawodu, na pewno wrócę do pielęgniarstwa. Na razie aktorstwo cały czas jest moją miłością i cieszę się, że ludziom podoba się to co robię. Przede wszystkim jestem człowiekiem, dla mnie to jest wartość największa. Mam nadzieję, że jestem dobrym człowiekiem.
Ile jest Magdy Smuk w rolach, które zagrałaś?
Magda: Każda z historii, które zagrałam na scenie ma powiązanie z moim życiem prywatnym. Zarówno bekająca Fiona, jak i Jagustynka, szczęśliwa, radosna babeczka, która dostaje po łbie bardzo jest mocno moja. Dostaję scenariusz i gdy myję naczynia, gotuję, sprzątam, cały czas gadam tekst. Chodzę po ulicach, gadam tekst, obserwuję ludzi, gadam tekst. Przy każdym przygotowywaniu roli spotykam ludzi, którzy dają mi wskazówkę. To niebezpieczna otwartość, bo ja wszędzie widzę znaki.
Marta: To jest taka schiza, czasami nie można normalnie z nią przejść po ulicy.
Magda: Przy Jagustynce byłam bardzo chora. Ucieszyłam się, że ją dostałam, po czym nagle znalazłam się w sytuacji kiedy miałam w domu dwoje teściów chorych na raka. Nie ogarnęłam sytuacji i dostałam po głowie. Musiałam się odizolować od świata, wyprowadziłam się, miałam depresję. Na zewnątrz pokazywałam uśmiech, jest fajnie, wchodziłam do teatru udając, że daję radę, po czym nastąpiła chwila, że musiałam uciec.
Artystki, wrażliwe i delikatne mimozy. Łatwo jest was dotknąć, zranić?
Magda: Jesteśmy bardzo silne. Miałyśmy trudne dzieciństwo i dało nam ono kapitał w postaci twardej dupy.
Marta: Nie chcemy się kreować na cierpiętnice, ale my cały czas dostajemy po tyłkach. Dwa lata temu straciłam głos, miałam operację, praktycznie drżałam o to czy kiedyś zaśpiewam. Nie miałam planu B.
Nie pchacie się do popularnych gazet, nie lansujecie na plotkarskich portalach. Bardzo trudno jest dowiedzieć się z mediów o ciemnej stronie sióstr Smuk. Gdzie te rozwody, wojaże, pałace w kredycie?
Magda: Ja bym chciała, żeby ludzie mówili, że to co robimy na scenie, to jest ta prawda. Nie wyobrażam sobie popularności. Tłum, autografy, ktoś przybiega… umarłabym. Mnie cieszy, ze jak idę przez ulicę, ktoś powie: O, Magda, fajnie że jesteś! Nie wyobrażam sobie być bożyszczem tylko dlatego, że ktoś ma obcykaną twarz. Zastanawiam się, po co jest ludziom potrzebny autograf?
Marta: Ja coś takiego przeżyłam. Po Idolu. Miałam 21 lat. Młoda dziewczyna, która zaczyna śnic na jawie. Trudno zauważyć nie do końca uczciwe i jasne intencje, czy odróżnić złoto od tombaku. Dzieje się chwila, gdzie świat wiruje i spełniają się marzenia. Taka chwila w blasku reflektorów. Tylko chwila. Koncerty, tłumy fanów. Musiałam załatwić sobie ochroniarza, bo było zrywanie szalików. Zdałam sobie sprawę, ze przychodzi dziewczynka, prosi o autograf, a ona w ogóle nie wie jak ja się nazywam. Było to nieprawdziwe, nieadekwatne do tego co sobą reprezentowałam. To jest durny, dziki pęd.
Lubicie czytać na swój temat?
Marta: Po Idolu weszłam kilka razy i przeczytałam, że Mariusz (Mariusz Totoszko, były mąż) to takie ciacho, a ja taka gruba świnia. Wtedy to wyłączyłam i wiem, ze nie obchodzi mnie co ktoś napisze na mój temat.
Magda: Ja krytykę rozkminiłam. Idę na spektakl, który ma świetne recenzje, a on mi się nie podoba. Bo przekombinowany, bo nudny. Każdy ma prawo do krytyki, nie każda sztuka, nie każdy aktor jest dla każdego. Tej obrzydliwej krytyki się nie boję, jeśli ktoś może się wyleczyć moim kosztem, super, przecież jestem pielęgniarką!
Kobiety o wielu twarzach, łatwo się z wami żyje?
Marta: Mój obecny mąż ma ze mną przygodę. Widzi na czym polega życie, emocjonalność, miłość, ekstremalność, życie, o którym wcześniej myślał, że jest przereklamowane. To z pewnością jest męczące, szczególnie, że jestem bardzo wymagającą partnerką, ale też bardzo dużo daję i życie ze mną jest cholernie kolorowe. Czasami czarne, czasami bardzo tęczowe. Ale to jest właśnie życie, te emocje i człowiek czuje, że żyje pełną piersią.
Magda: 22 lata jestem z tym samym mężem. Mimo ról, mimo wielu twarzy nauczył się kochać to co ja kocham i oddać temu bezpiecznie. Mimo, że oboje pracujemy w teatrze, mamy dwa odrębne światy, ludzie nie postrzegają nas jako małżeństwo. Nasze życie prywatne odbywa się w domu, a najlepiej w lesie, jesteśmy ludźmi namiotowymi.
Co jest w życiu dla was najważniejsze?
Magda: Pamięć po człowieku, że był człowiekiem, to jest największa wartość.
Marta: Gdybyśmy miały to wszystko co tu i teraz rzucić, to chyba bez kłopotu. Znalazłybyśmy radość ze zwykłych prostych rzeczy. Nasza wrażliwość zostaje, siła sióstr już zawsze będzie nam towarzyszyć. Parę lat temu byśmy tak nie siedziały, nie pogadały. Dojrzałyśmy.
Magda: Zestarzałyśmy się. Teraz rozumiem, dlaczego starzy ludzie mają taki spokój. Swoje przeżyli, nahulali się, oni już nie muszą się napinać, wiedzą, że wszystko jest tylko na chwilę. Jest takie powiedzenie: Chcesz rozbawić Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach.