Magdalena Danaj. Lubię święty spokój
Rzadko udziela wywiadów. Nazywa siebie obserwatorką życia. Magda Danaj, której Porysunki – proste rysunki o codzienności, trafiają w sedno naszych bolączek, opowiada m.in. o tym, czy można żyć z rysowania i dlaczego nie trenuje już rugby.
Wiesz, jak patrzę na Porysunki (www.porysunki.com), często moja pierwsza myśl, to – W punkt! Proste pytanie - jak ty to robisz?
Widzisz, u mnie pojawia się to machinalnie. Mam jakieś skojarzenie i idę w to. Czasem jest łatwiej, czasem trudniej. Lubię mieć wolną rękę, gdy nic mnie nie ogranicza. Jak to jednak zwykle bywa, nie umiem powiedzieć, jak to robię.
Jesteś niezłym psychologiem.
Takim samorodnym, ale lubię rozmawiać z ludźmi. A tak naprawdę, to jestem nieśmiała
Nie wierzę…
Krępują mnie sytuacje towarzyskie, dlatego nie lubię chodzić na gale. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Byłam nominowana do nagrody Kobieta Roku Glamour 2016 w kategorii talent. Przyszły do mnie pocztą zaproszenia na galę, ale z góry wiedziałam, że nie pojadę. Stanie na ściance to nie mój świat. To stres, który omijam. Natomiast w sytuacjach, gdy jestem wśród znajomych, przyjaciół albo ludzi, którzy są po prostu otwarci, to rozmawiam z nimi, tak od serca. Wtedy dowiaduję się dużo, zarówno o nich, jak i o sobie.
W swoich pracach pokazujesz różne kobiety. Jakim typem kobiety jesteś ty?
Lubię totalny luz. Trampki i dżinsy to mój świat. Bardzo chciałabym być elegancką kobietą. Naprawdę. Nigdy mi się to nie udaje i zawsze myślę, że muszę schudnąć, żeby to zrobić. Ostatnio kupiłam sobie dwie pary butów na obcasie, ale pękła mi łękotka, więc i tak nie mogę w nich chodzić. Jak już mam szpilki, to zawsze pojawia się jakiś problem. Stresuje mnie „odstawianie się” i nie widzę siebie w takiej roli.
Powiedzmy sobie szczerze, że sytuacja kobiet w Polsce do łatwych nie należy, o czym w ostatnich dniach jest szczególnie głośno. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
Mnie to wszystko przede wszystkim boli i bulwersuje. Z drugiej strony jestem dość, nazwijmy to „aspołeczna”. Nie odnajduję się we wspólnotach, a wszelkie protesty są mi dalekie. Poza tym boję się tłumu. Staram się jednak wspierać takie działania inaczej, tak, jak mogę i umiem. W moich rysunkach nie poruszam jednak kwestii politycznych. Uważam, że i tak mamy tego wystarczająco dużo. Poza tym zajmują się tym inne rysowniczki, m.in. Marta Frej, czy rysownicy, np. Andrzej Rysuje, który codziennie wypunktowuje pewne ważne dla naszego kraju sprawy. Wydaje mi się, że to, co chciałabym powiedzieć jest oczywiste i dla wszystkich takie powinno być, choć wiem, że takie nie jest. Chcę dodać kobietom siły i otuchy, ale trochę od drugiej strony. Mam tylko nadzieję, że moja córka będzie żyć w świecie, w którym prawo będzie dla niej, a nie dla starych, ograniczonych mężczyzn, chcących ją kontrolować. Gdybym miała poczucie, że to jej bezpośrednio może dziać się krzywda, wyszłabym na ulice. Na razie staram się robić swoje.
Czy tobie, jako rysowniczce trudno jest odnaleźć się w dziedzinie, w której popularność zdobywali głównie mężczyźni, jak m.in. Andrzej Mleczko, czy Henryk Sawka?
Gdy zaczynałam rysować, w ogóle nie wiedziałam kim będę, czy rysowniczą, czy graficzką, czy może komiksiarą. Jestem samoukiem i znam swoje ograniczenia. W pewnym momencie odkryłam, że to tekst jest najważniejszy. Nie porównywałam się do innych, nie śledziłam innych rysowników i nadal tak zresztą jest. Trzymanie ręki na pulsie i pilnowanie, co kto robi, męczy mnie. Jakiś czas temu zaprosił mnie do współpracy przy kalendarzu Andrzej Pągowski, artysta plastyk. Każdy miesiąc tworzył inny rysownik. Byłam jedyną kobietą w tym gronie. To duże wyróżnienie. Teraz dziewczyny rysują bardziej śmiało, nie tylko ilustracje, ale też rysunki satyryczne.
Nie masz wrażenia, że gdy kobiety zaczynają rysować, to robią to na poważnie, na bardzo poważnie. Mają poczucie, że muszą o coś walczyć?
Dla mnie celem samym w sobie jest to, aby moje rysunki były grą. Nie zawsze są zabawne, to bardziej taki śmiech przez łzy. Igranie i balansowanie między rysunkiem a tekstem jest tu ważniejsze niż pokazanie konkretnej bolączki.
Na stronie Porysunki.com zamieściłaś informację, że twoje prace to pewnego rodzaju porachunki. Z kim chcesz się policzyć?
Rzeczywiście nazwa Porysunki wzięła się od porachunków. Gdy ją wymyśliłam, byłam chyba bardziej waleczna. Czy teraz z czymś walczę? Hmm...
Z mężczyznami?
Nie, czasem nawet biorę ich stronę, bo niektóre zachowania kobiet też mnie wkurzają. Staram się, by wszystko było wyważone. Czasem czytam komentarze i ludzie piszą – ok, ale mogłoby też być na odwrót. Jasne, część rysunków można odwrócić i tak samo mogą one dotyczyć mężczyzn. Bardziej zależy mi na samym problemie, niż na rolach. Jestem przeciwna stereotypizacji w naszym świecie. Może to właśnie jest moja walka. Nie chcę dręczyć chłopaków, ani też pokazywać kobiet jako histeryczek i biednych, naiwnych ofiar. Każdy z Porysunków wynosi coś dla siebie. Jest taki rysunek dziewczyny stojącej tyłem z dopiskiem – Wrócę albo nie wrócę. Ludzie odbierają to na tysiąc różnych sposobów. Emigracja, własne wybory życiowe, podróże. Zostawiam otwartą przestrzeń do interpretacji. Rzadko cokolwiek komentuję pod obrazkami. Nie zamierzam tłumaczyć, o co mi chodziło, oddaje głos innym.
Mówisz, że kiedyś byłaś bardziej waleczna. Bycie mamą pacyfikuje?
Dla mnie macierzyństwo funkcjonuje gdzieś obok. Jestem oczywiście mamą zaangażowaną, ale nie jest to coś, co formuje mnie jako twórcę. Tak naprawdę zaczęłam rysować, kiedy byłam w ciąży. Potem robiłam dla Wirtualnej Polski felietony o mojej córce - Przygody Jadźki. Rysowałam też bloga Matka, Tatka i Furiatka. Wydaje mi się jednak, że pisanie o dzieciach to doświadczenie, przez które przechodzi chyba każdy rodzic. Na dłuższą metę to strasznie nudne. Dzieci niczego nie zmieniają w twórczości, poza tym, że masz mniej czasu i szybciej chcesz wrócić do pracy (śmiech). Teraz mam w domu czteromiesięcznego malucha i już cieszę się z tego, że wróciłam do pracowni. Czuję ulgę, bo mam kilka godzin na to, by spokojnie rysować. Kiedyś robiłam to w domu i w zasadzie nigdy nie wychodziłam z pracy. Nie pracuję już wieczorami, ani w weekendy, choć musiałam do tego dojrzeć. Czasem trzeba sobie odpuścić. Lubię też nic nie robić.
To co robisz, jak „nic nie robisz”?
Czytam, oglądam, lubię też podróżować i zwiedzać. Czasem jadę sama do obcego miasta i po prostu poznaję je bliżej. Kiedyś lubiłam biegać, a nawet trenowałam rugby, dopóki nie wyłamałam sobie palców. Stwierdziłam, że w moim zawodzie to jednak zbyt duże ryzyko.
A można żyć z rysowania?
Można. Ja żyję z tego od blisko 10 lat. To zależy od rozpoznawalności. Rysownicy, kiedy zaczynają są załamani. Ja zawsze mówię – rysuj. Nikt mi nie pomagał i nie wiedziałam, że będę z tego żyła, ale miałam z tego frajdę. Wysyłałam swoje prace w różne miejsca i nie wiedziałam, czy ktoś odpowie, czy nie, czy zarobię te 500 zł. W moim przypadku to się po prostu udało.
Robić to, co się lubi i jeszcze dostawać za to kasę…
Jedna rzecz to to, co robię dla siebie, rysunki, które tworzę w przypływie impulsu i wrzucam do internetu. To jest takie moje i daje mi higienę psychiczną. Czymś innym są zlecenia, z których tak naprawdę żyję. Zwracają się do mnie różne firmy i instytucje, bo znają to, co robię. I to jest super.
Jak wygląda twoja praca od strony technicznej? Siadasz przed pustą kartką z ołówkiem w ręku?
Teraz głównie rysuję na tablecie graficznym, a efekt widzę na ekranie komputera. On w 100 proc. oddaje moją kreskę. Zostawiam jednak pewne błędy, zawahania, by całość wyglądała jak najbardziej naturalnie, właśnie, jak rysowana na kartce. Mam też swoje notatniki, w których rysuję. Czasem myślę sobie, że kiedyś coś z nich zrobię, jakąś wystawę, ale potem przypomina mi się, że nie lubię wystaw. Lubię święty spokój. Tak naprawdę, nawet nie wiem, co robiłam przez cały ten czas. Nie wracam do moich prac. Nie mam nawet porządnego portfolio. Mam wszystko zebrane w komputerze, w wielkim nieładzie. Dziesięć lat pracy to chyba dobry moment, by się tym zająć. Ciągle to powtarzam.