Młody, zdolny i przystojny aktor Philippe Tłokiński to nowa twarz w polskiej telewizji. Mimo obco brzmiącego imienia i ciągłego życia na walizkach, to Polak z krwi i kości, który ma wszelkie predyspozycje by zawojować polską kinematografię. O swoim pochodzeniu, aspiracjach i miłości do Gdyni rozmawiał z Martą Jaszczerską.
Urodziłeś się i studiowałeś we Francji, dorastałeś w Szwajcarii, teraz jesteś w Polsce. Gdzie czujesz się najlepiej?
To jest pytanie, na które nie mogę odpowiedzieć jednoznacznie. To jak się czuję, nie jest powiązane z geografią, a z ludźmi, z którymi przebywam. Przez ostatnie lata nawiązałem sporo fajnych relacji w Polsce, w związku z czym czuję się tu świetnie, choć nie znaczy to wcale, że czuję się gorzej w Szwajcarii, gdzie mieszkają moi rodzice, czy we Francji, gdzie studiowałem. Gertrude Stein bardzo ładnie mówi o tym, że pisarz powinien mieć dwa kraje - jeden, do którego należy, a drugi w którym naprawdę żyje. Nie jestem pisarzem, ale zgadzam się z tym stwierdzeniem. Ja takie kraje mam aż trzy.
No właśnie. Skończyłeś szkołę teatralną w Saint-Étienne. Dlaczego nie zdecydowałeś się na polską uczelnię?
Myślę, że wówczas proces odkrywania swojej polskości nie był jeszcze na odpowiednim etapie. W tamtym czasie odkrywałem teatr i robiłem to w języku francuskim. Poza tym, zdecydowały też względy odległościowe. Szkoła teatralna w Saint-Étienne jest stosunkowo blisko Genewy, w której mieszkają moi rodzice. Myślę, że studiując w Polsce byłoby mi ciężko. Nie byłem na to przygotowany.
Ale w końcu zdecydowałeś się na przyjazd do Polski.
Tak, chciałem odzyskać swoje korzenie, odnaleźć część siebie, odkryć w sobie Polaka. O ile z prawa ziemi jestem Francuzem, o ile z wyboru, bo dostałem ostatnio obywatelstwo, jestem Szwajcarem, o tyle z krwi i kości jestem Polakiem. Dlatego też bardzo chciałem grać po polsku. Gdy przyjechałem do Polski usilnie starałem się kamuflować moje błędy językowe i dążyć do jak najczystszego akcentu. Gdy słucham moich pierwszych wywiadów w języku polskim, to czuję kosmiczną różnicę w porównaniu z moimi dzisiejszymi wypowiedziami.
Masz polskie obywatelstwo?
Oczywiście.
A gdzie nauczyłeś się polskiego?
W domu rozmawialiśmy po polsku. Nigdy jednak nie uczyłem się zasad gramatyki, itp. Osłuchiwałem się z tym językiem w domu rodzinnym i przyswajałem jego melodię.
Twój tata był piłkarzem, gwiazdą Arki Gdynia i Widzewa Łódź. Czym zajmuje się mama?
Jakie cudowne pytanie! Zazwyczaj nikt nigdy nie pyta o mamę... To jest absolutnie cudowna kobieta. Miała i ma najtrudniejszą pracę na świecie: jest mamą i spoiwem całej mojej rodziny! Kiedyś pracowała w Szwajcarii w luksusowych butikach z odzieżą, dziś pracuje w szpitalu w rejestracji. Wykorzystam ten wywiad, aby podkreślić, że moja mama jest po prostu pięknym człowiekiem. Mam wspaniałych rodziców, którzy po prostu dobrze mnie wychowali. Jestem jaki jestem, dzięki nim. Nawet jeśli nie zostałem tym, kim początkowo oczekiwali, że zostanę, to też dzięki nim.
A kim miałeś zostać?
Tata chciał, żebym poszedł w jego ślady.
Podobno grałeś w piłkę. Długo?
Długo. Od dziecka do około 18. roku życia. Byłem w preselekcji genewskiej. Dobrze znamy się z Arsène’em Wengerem, trenerem Arsenalu Londyn. Tata więc miał nadzieję, że kiedyś znajdę się w tym klubie. Prawda jest jednak taka, że tata bardzo zmuszał mnie do tej piłki. Dopiero, gdy pojawił się teatr, naprawdę po raz pierwszy poczułem, że mam prawo chcieć czegoś innego dla siebie. Interesowałem się także muzyką, ale jakoś nie odważyłem się powiedzieć, że chcę zostać pianistą. Dzisiaj gram, ale dla siebie. Jestem takim niespełnionym muzykiem. Piłki nienawidziłem, a teraz jest mi po prostu obca. No dobra, czasami z nieprzyznaną przyjemnością zdarza mi się pokopać w piłkę z kolegami, ale niech oficjalna wersja brzmi, że piłki nienawidzę (śmiech).
Ale odważyłeś się powiedzieć, że chcesz zostać aktorem. Jaka była reakcja?
Tata nie był zachwycony, a mama bała się o przyszłość tego zawodu. Czyli, jak na moje oko, normalna reakcja każdego rodzica... Co jest dobre! Bo rodziców trzeba przekonać, a przy okazji determinacja, żeby walczyć o swoje, pogłębia się! Niech to zostanie między nami, ale ostatnio zaobserwowałem z lekką irytacją, że mój ojciec jest dzisiaj chyba moim największym fanem. Bardzo interesuje się moim aktorstwem. Już nie ma rewolucji ( śmiech ).
Dlaczego wybrałeś karierę aktorską?
Z jednej strony był to pewnego rodzaju bunt. Z drugiej to aktorstwo mnie znalazło. W liceum profesor uparł się, że powinienem przyjść na lekcje teatru i tak się zaczęło. Fascynacja teatrem kiełkowała we mnie przez 4 lata szkoły. To był długi proces. Mimo to, jeszcze przed maturą, wybierałem się na studia prawnicze. W ostatnim momencie stwierdziłem, że jednak aktorstwo.
Występujesz w teatrach w Szwajcarii i Francji, można było cię również zobaczyć w Teatrze Komedia w Warszawie. Szerszej polskiej publiczność znany jesteś z wielu seriali – Przepis na życie, Prosto w serce, Prawo Agaty, itd. Ale już niedługo będzie można podziwiać twoją grę na dużym ekranie. „Noc Walpurgi” w reżyserii Marcina Bortkiewicza zostanie zaprezentowana w konkursie głównym tegorocznej edycji 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Tak, debiutuję w kinie. To pierwszy poważny krok na dużym ekranie i cieszę się, że robię go w Polsce, a do tego jeszcze w Gdyni, gdzie mieszka cała moja rodzina i gdzie częściowo się wychowałem... Moi dziadkowie będą mogli mnie zobaczyć w kinie. Wiedzą, że jestem aktorem, ale jeszcze nie widzieli mojej gry poza tym, co moglem pokazać w serialach, więc to będzie ogromne przeżycie, zarówno dla nich jak i dla mnie.
Film „Noc Walpurgi”, w którym partnerujesz Małgorzacie Zajączkowskiej, jest laureatem pięciu nagród na festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie. Teraz zostanie zaprezentowany w konkursie głównym Festiwalu Filmowego w Gdyni. Liczysz na nagrodę?
Dla mnie to przede wszystkim wielki zaszczyt, że zagrałem w tym filmie i że pokazujemy go podczas prestiżowego konkursu w Gdyni. To jest już swego rodzaju nagroda. Film, moim zdaniem, jest bardzo dobry. Jest mocny scenariusz, mocne role i prawdziwe partnerowanie na ekranie. Duet aktorski. Więc czułbym sie częścią każdej nagrody, którą byśmy dostali przy tym projekcie. A jeśli dostałbym jakieś osobiste wyróżnienie, to cieszyłbym sie tak bardzo, że aż wstyd się przyznać...
Na co dzień odpowiadasz na pytania dziennikarzy. W „Nocy Walpurgi” grasz dziennikarza. W jaki sposób przygotowywałeś się do tej roli i czy ta rola zmieniła trochę twoje wyobrażenie o zawodzie dziennikarza?
Wstępnie chciałbym podkreślić dwie rzeczy: mówienie że „na co dzień” odpowiadam na pytania dziennikarzy wydaje mi się lekko przesadzone... (śmiech). A poza tym, zawsze patrzyłem łaskawym okiem na dziennikarzy: rola Roberta nic w tej kwestii nie zmieniła. Robert przychodzi do Divy nie tylko jako dziennikarz, ta postać ma też swoje tajemnice, więc podchodząc do tej roli niekoniecznie zastanawiałem się nad istotą tego zawodu. Uważam jednak, że dziennikarz, powinien być bezstronny, a trudno osiągnąć taki poziom dziennikarstwa, w którym pozwalamy czytelnikom lub widzom stworzyć sobie własną opinię. Jednocześnie trzeba być dyplomatycznym i z klasą. Jest to zadanie służebne - w tym widzę całą szlachetność tego zawodu. Dziennikarz mówi o czymś, nie o sobie, o sobie może ewentualnie dać znać. Rola Roberta, w pewnym sensie, jest właśnie taka.
Odnajdujesz się w polskim show-biznesie?
Nie. Trudno odnaleźć się w czymś takim jak „show-biznes”. Mam wielu znajomych po szkole teatralnej, którzy widząc, że jestem w Polsce dopiero od 4 lat i zdążyłem trochę zagrać, dziwią się, że mogę tak mówić. Rzecz w tym, że nie jestem entuzjastą tych wszystkich ścianek, itd. Wiem, że to pewien ważny aspekt tej pracy, nie jestem więc jego przeciwnikiem... Ale czasami mechanizmy show-biznesu mnie zaskakują: na przykład pojawiłem się pierwszy raz na planie zdjęciowym w Polsce ; przyszli dziennikarze, fotoreporterzy, a na drugi dzień na portalach plotkarskich pojawiła się informacja: „Nowa gwiazda TVN-u”! A ja przecież jeszcze niczego nie zagrałem! W ten sposób bardzo łatwo kogoś skrzywdzić, bo młody człowiek szybko uwierzy w to, co piszą media, a to nie prowadzi do niczego dobrego. Całe szczęście, że miałem pracę w teatrze i że parę rzeczy mogłem zrobić zagranicą. (Z wielkim uśmiechem na twarzy) Chociaż trzeba przyznać że to był dobry start w tych serialach.
To powróćmy do prywatnych klimatów. Gdynia jest bliska twemu sercu?
Tak, cała moja rodzina pochodzi z Gdyni i okolic. Dziadkowie, ciocia z wujkiem i kuzynowie wciąż tu mieszkają. Każdego roku przyjeżdżałem wraz z rodzicami na wakacje do Gdyni. Teraz znajdujemy się w Cyganerii, w miejscu, z którym mam masę wspomnień z dzieciństwa i młodości. Kiedyś się tu nawet zakochałem. To było tam za tą ścianą, gdzie zainstalowali teraz po remoncie kuchnię... (śmiech). Wszystko się zmienia. Ach i te spacery wzdłuż morza aż do Sopotu przez Redłowo i Orłowo… tam są fajne dzikie plaże.
A gdzie mieszkasz na co dzień?
Trudno powiedzieć. Zameldowany jestem w Szwajcarii, w Genewie, gdyż jestem związany z tamtejszym teatrem. Od stycznia przyszłego roku będę tam pracował przy nowym spektaklu „Opera za 3 grosze”. Od 4 lat działam także w Warszawie. Niedawno udało mi się nawet kupić mieszkanie w stolicy. Nareszcie już nie muszę wynajmować. We Francji też w tym okresie porobiłem parę rzeczy. Mieszkam więc na pewno w granicach Europy (śmiech).
Nienawidzisz piłki, ale czasami oglądasz mecze i chętnie grywasz z kumplami w nogę. Jesteś niespełnionym pianistą, który grywa dla siebie. W przerwie wywiadu zrobiłeś kilka świetnych sztuczek iluzjonistycznych. O co chodzi? Kolejne niespełnione marzenie?
Nic z tego, po prostu nowe odkrycie!!! I to całkiem poważna sprawa. Na planie zdjęciowym jakiegoś offowego projektu (którego nawet nie warto wspominać tytułu), poznałem bardzo zręcznego iluzjonistę Josyna, który nauczył mnie paru efektów. Zaprzyjaźniliśmy się i wciągnął mnie w to środowisko. Mamy nawet pomysł na duet i szykujemy już wspólny występ. Interesuje nas mentalizm. To taki psychologiczny aspekt iluzji, gdzie aktorstwo zdecydowanie pomaga.
A jakie masz plany na przyszłość?
Znaleźć fajną dziewczynę, zakochać się, założyć rodzinę i być szczęśliwym miliarderem na bezrobociu... ale to taka daleka przyszłość (śmiech). Póki co, życzyłbym sobie efektywnej współpracy z teatrem w Genewie i kolejnych ról w dobrych polskich filmach.
Może się spełni. Warto było przyjechać do Polski?
Zdecydowanie tak. Chciałem odzyskać swoją polskość, a to kosztuje. Kosztuje intelektualnie i fizycznie. Ciągłe życie na walizkach. Wielokrotnie podróżuję z jednego końca Europy na drugi, szukając jak najszybszego w danej sytuacji, a niekoniecznie najwygodniejszego środka transportu. Ale jest to gra warta świeczki.