Jeden z najbardziej znanych polskich komików. Nie ma dla niego tematów tabu. Dla wielu bezkompromisowy mistrz stand-upu. Abelard Giza, opowiada o tym co go śmieszy, inspiruje, a co wywołuje w nim złość i bunt, którymi dzieli się na scenie.
Lubisz przeklinać?
Nie że lubię. Używam przekleństw jak wszystkich innych słów. Słowo „ miłość”, czy słowo „kurwa” mają swoje znaczenia i mają swoje zabarwienia emocjonalne. Żadne z nich nie jest słowem zabronionym, ale powinny być używane w odpowiednich ilościach i w odpowiednich sytuacjach. Wszystko zależy od kontekstu.
Ale podobno kiedyś nie przeklinałeś. „Kurka”, to był max twoich możliwości.
Zgadza się. Uważałem, że przekleństwa to zło. Może wynikało to też z tego, że byłem mniej wkurzony na świat, niż jestem teraz. Miałem przepiękne dzieciństwo. Cała moja rodzina zawsze mnie dopingowała i wspierała. Otaczałem się fantastycznymi ludźmi. I nadal tak jest, ale chyba nadszedł w końcu moment, w którym zacząłem się przejmować tym, co się dzieje dookoła i zaczęło mnie to mocno denerwować. Zacząłem przeklinać przez stand-up. Musiałem sobie poluzować język i potraktować te przekleństwa jak zwykłe słowa. Nie mogę przecież opowiadać o czymś, co mnie denerwuje i krzyczeć „kurka!”, bo to brzmi nienaturalnie. O, widzisz, sama się śmiejesz. Oczywiście, uważam, że nadużywanie bluzgów jest niepotrzebne, ale jeśli wyrażają jakiś stan, to czemu z nich nie korzystać?
A gdy przeklina kobieta?
Przeszkadza mi nadużywanie przekleństw. Jeśli ktoś przeklina, a nie musi, to mnie to razi. Nie ma znaczenia, czy jest to starszy pan, dziecko czy kobieta. Kulturowo jest to ugruntowane, że kobiety nie powinny przeklinać, bo są piękne i delikatne. I faktycznie, bluzgi w ustach kobiety brzmią jakoś inaczej. Uważam jednak, że tak naprawdę wszyscy powinniśmy mieć powód, do tego, aby przeklinać.
Stand-up wymaga innego języka?
Nie, stand-up wymaga naturalnego języka.
To czym się różni stand-up od kabaretu?
Wiedziałem, że to pytanie padnie. Trzeba przyjść i zobaczyć, aby wiedzieć czym się różni.
Byłam.
No to Ty mi powiedz.
Na kabarecie jest grzecznie, a u was na stand-upie było hardcorowo. Gdy twoi znajomi posługują się takim językiem jak wy, to jest to dla ciebie normalne. Gdy jednak widzisz faceta z telewizji, który rzuca mięsem i porusza tematy tabu, to początkowo budzi to zdziwienie, pewną konsternację. Jeśli ci to nie przeszkadza, wpasowujesz się i świetnie się bawisz, co nie zmienia faktu, że humor jest hardcorowy.
No właśnie, to jest kwestia tego pierwszego zderzenia. Myślisz sobie, że skoro stoję w świetle reflektorów, to nie powinienem tak mówić. Zawsze bawi mnie widz, który słysząc przekleństwo ze sceny, mówi do swojego towarzysza: „Ty, kurwa, przeklął”. To jest totalna hipokryzja. Poza tym stand-up nie musi być wulgarny. Wszystko zależy od komika, który stoi na scenie. Według mnie stand-up to bardzo naturalistyczna, szczera wypowiedź występującego. Światło i mikrofon są tylko po to, żeby go lepiej było widać i słychać. Dla mnie te występy są jak rozmowy na imprezie. Spotykamy się w pubie, wnerwiamy czy śmiejemy się z tych samych rzeczy, mamy podobne spojrzenie na świat. Wydaje mi się, że właśnie najfajniejsza w stand-upie jest ta autentyczność. Opowiadam historie, które mi się przydarzyły, część z nich podkolorowuję, dodaję jakiegoś smaczku, aby były one śmieszne i interesujące. Ale w większości są to rzeczy, które biorą się z mojego serca, głowy i duszy. Muszę i chcę je powiedzieć.
Polacy są przygotowani na stand-up?
Są, zdecydowanie tak. Jako Stand-Up bez Cenzury udaje nam się czasami w ciągu 3 dni zgromadzić nawet 4-tysiączną publiczność. Jeśli więc ktoś mówi, że stand-up jest niszowy, to jest to bzdura. Ekipa Comedy Lab z Krakowa bez żadnych telewizyjnych twarzy w swoim składzie, zapełniła ostatnio klub 400 osobami. Co jest powodem? Ludzie chyba mają już dosyć tego, co leci w telewizji albo po prostu chcą spróbować czegoś innego. Większość z nich wychodzi z naszych występów zadowolona i chętnie wraca po więcej. Polacy zaczęli być gotowi na stand-up tak naprawdę wtedy, gdy pierwsze komputery zostały podłączone do internetu. Humor całego świata przybył do nas za pośrednictwem łącza.
Różny humor.
Marzy mi się, żeby każdy miał wybór. Jeśli lubisz abstrakcyjne poczucie humoru, to idź sobie na np. Karola Kopca. Jeśli lubisz coś spokojniejszego, to idź na Artura Andrusa czy Andrzeja Poniedzielskiego.
Albo na Antka Dąbrowskiego czy Olkę Szczęśniak.
Bardzo się cieszę, że wymieniasz tych ludzi, choć pewnie czytelnicy nie będą mieli pojęcia o kim mówisz. Mam nadzieję, że do czasu. Jest masa komików, tak samo jak masa zespołów muzycznych, do których nie dotrzemy jako odbiorcy, bo nie są promowani w mainstreamie. Łukasz „Lotek” Lodkowski, czy Rafał Pacześ, to są mega śmieszni ludzie, którzy wciąż są nieznani i na razie przyciągają niewielką publiczność. Mam nadzieję, że to się szybko zmieni.
Humor Polaków zmienił się na przestrzeni lat?
Oczywiście.
Jakie tematy się najlepiej sprzedają? Co śmieszy Polaków, a co nie?
Myślę, że każdego śmieszy co innego. Mamy 38 mln ludzi w Polsce i 38 mln poczuć humoru. Kościół czy wulgarność są tematami, które zawsze wywołują napięcie u słuchacza. Katyń, Żydzi to hasła, które możesz ubrać w dziesiątki kontekstów, a i tak potrafią zmrozić. Ja mam luz, żeby się śmiać ze wszystkiego.
Nie masz tematów tabu, których nie poruszasz?
Nie, w mojej głowie nie ma czegoś takiego jak tematy tabu. Dla mnie tabu, to syfiasty dowcip, kiedy poruszasz jakiś ważny, ciężki, kontrowersyjny temat i używasz do tego żartu, który jest żenujący i zły. Czasami słyszę: „tak, jasne, wystarczy wyjść z mikrofonem i powiedzieć kurwa, dupa, gówno i już jest śmiesznie”. Nie, nie wystarczy. Weź mikrofon, wejdź na scenę i tak powiedz. Zobaczysz, co się wydarzy. Będzie cisza. Same przekleństwa nie są śmieszne, same ciężkie tematy nie są śmieszne. Uśmiech powoduje dopiero sposób ubrania tematu w słowa i myśl.
Uważasz się za zabawnego człowieka?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Przecież, gdyby było inaczej, to umarłbym z głodu (śmiech). Zawsze byłem duszą towarzystwa, czy w domu przy rodzinnym stole, czy w szkole. Lubię być na scenie, lubię być w centrum uwagi. To jest super uczucie. Ale bywam zmęczony i smutny. Miewam dni, kiedy nie chce mi się żartować. Bywam zabawnym człowiekiem, o! To jest najlepsze określenie. Bywam.
Masz jakieś inne pasje? Masz na to czas?
Czytam książki w biegu i przejazdem. Jednak cały swój wolny czas poświęcam mojej rodzinie, moim dwóm ukochanym kobietom. Moja córka ma 1,5 roku i jest bardzo absorbującym człowiekiem. Muszę więc pilnować czy dobrze zjechała ze zjeżdżalni, czy nakarmiła lalkę, czy trzeba zatańczyć z misiem. To są poważne sprawy, więc większość swojego czasu spędzam w ten sposób.
Podobno, gdy byłeś młody, to nigdy się nie buntowałeś.
Zgadza się. Po prostu nie miałem przeciwko czemu się buntować. Rozumiałem moich rodziców, nie ciągnęło mnie ani do fajek, ani do alkoholu. Dostawałem zrozumienie i miłość w domu. Teraz mam to samo, ale chyba zaczynam się buntować przeciwko temu, co dzieje się poza moim światem. Widzę ile zła jest dookoła. To mnie wkurza i próbuję coś z tym zrobić. Staram się, aby mój stand-up był zaangażowany w różne sprawy. Nawet monolog o publicznych toaletach, wydawać by się mogło, że jest tylko o publicznych toaletach, a chodzi o to, że wkurza mnie, że ludzie nie potrafią zachować w nich porządku, mimo, że wszyscy z nich korzystamy. Nie myśl, że chcę być jakimś moralistą, absolutnie nie.
A jakimi zasadami kierujesz się w życiu?
O kurczę.
Nigdy ci nikt nie zadał tego pytania?
No chyba właśnie nie (śmiech). Myślę, że zasady po części kształtujemy sobie sami, przez rodzinę, środowisko, w którym się wychowujemy, przyjaciół, książki czy filmy. Uważam, że ważne, aby w życiu kochać, być życzliwym czy przyzwoitym, jak to mawiał pan Bartoszewski. Może i walę teraz takie typowe truizmy, ale myślę, że to prawda. Na pewno ważna jest też w życiu tolerancja i nierobienie nikomu krzywdy.
Nadal ludzie myślą, że jesteś Arabem albo Żydem?
Dla mnie to już jest coraz mniej śmieszny temat. Nie dlatego, że się wkurzam, ale dlatego, że jest to już mocno wyeksploatowane. Raz na ruski rok zdarzy się, że ktoś powie coś, co mnie w tej materii rozbawi. Jednak częściej są to teksty w stylu „ Kebab, coś tam”, „Arab, coś tam”, zupełnie bez żadnego żartu. Mimo imienia i wyglądu zawsze byłem lubiany. Myślę, że jeśli do takich spraw podchodzisz na luzie, gdy wierzysz w siebie i świat dookoła w ciebie wierzy i lubi, to nie ma to znaczenia jak wyglądasz, czy jak się nazywasz i jak cię przezywają. Warto mieć poczucie humoru, aby móc się z takich rzeczy śmiać. Jeśli ty wyśmiejesz jakąś swoją wadę, to ja już nie będę mógł cię zaatakować. Ktoś powie „jesteś jak Arab”, to ja odpowiem, że właśnie muszę iść przeparkować swoje wielbłądy. I olać to.
Twój dziadek ma na imię Hugon, mama Heloiza, a brat Hugo. O co chodzi z tymi oryginalnymi imiona w twojej rodzinie?
O nic. Imiona mamy fajne i oryginalne, choć kiedyś wkurzałem się, że mam na imię Abelard. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, czym będę się w życiu zajmował.
A jak zdrobniale na ciebie mówią?
Głównie Abi. Czasami Abelardzik, ale to jest jednak dłuższa wersja. Przez lata podstawówki, szkoły średniej i studiów miałem masę przezwisk. Jakkolwiek sobie wymyślisz, żeby do mnie mówić, to pewnie już kiedyś ktoś tak mnie nazwał.
To kim jest Abelard Giza? Szczęśliwym człowiekiem, który bywa zabawny?
Bywam szczęśliwym człowiekiem. Cieszę się, że jestem w tym miejscu, w którym jestem, z tymi ludźmi dookoła, którzy są. Hmmm… tak, jestem szczęśliwym człowiekiem. To naprawdę fajne uczucie. Polecam! Abelard Giza (śmiech).