To miejsce pełne zagadek. Tu stare przedmioty tworzą harmonijne związki z nowoczesnymi obrazami i rzeźbami. Źle wypalone ceramiczne płytki udają stare kafle, kredens zamienił się w szafkę, a zegary tykają, każdy swoim rytmem. Dziwna atmosfera wisi w powietrzu: raz w pracowni, innym razem w salonie, by następnie trafić do oranżerii.
Historia tego domu, jak twierdzą jego właściciele, rzeźbiarz Kazimierz Kalkowski i Anna Bereźnicka - Kalkowska, mogłaby posłużyć za scenariusz filmowy. Pewnego razu na wystawę rzeźbiarza zajrzał bogaty duński developer. Kupił wszystko, co na niej zobaczył, a pieniądze ze sprzedaży dzieł wystarczyły na budowę domu. I chociaż budynek powstawał w latach 80 - tych, wygląda na posiadającego duszę i wieloletnią, rodzinną historię.
Architektoniczny chaos może być atutem
- Mieliśmy architekta, który w ogóle nam nie doradzał, za to zgadzał się na każdy pomysł – opowiada Kazimierz Kalkowski. – Tak się wtedy nie budowało, ale co chcieliśmy, to architekt umieszczał w planie, np. oranżerię czy różne poziomy. W rezultacie dom jest nieprzemyślany i ogromny. Trudno byłoby zagospodarować go na dwie rodziny.
A jednak budynek ma w sobie coś, czego brakuje wielu innym, architektonicznie bardziej przemyślanym i poukładanym. Wypełniony antykami, meblami po dziadkach i tykaniem starych zegarów zaprasza do środka otwartym, tajemniczym wnętrzem.
- Żeby kuchnia miała stary charakter, przerobiłam dębowy kredens – opowiada Anna Bereźnicka - Kalkowska. – Nadstawkę użyłam jako szafkę wiszącą, a część stojącą uzupełniłam kamiennym blatem.
Wspólnym mianownikiem łączącej się z salonem kuchni jest podłoga.
- Chciałam, żeby wyglądała na starą - mówi pani Ania. – Kupiliśmy więc jakieś resztki niedopalonej, pozagatunkowej kamionki. Sortowałam później te płytki, układałam na sucho melanż. Robotnicy, którzy mieli to robić, byli przerażeni. Efekt, jaki zobaczyli później, miło ich zaskoczył.
Z salonu do oranżerii
Podłogi różnią się wzorami. Kuchenna jest wielokolorowa. Ta z salonu sprawia wrażenie pofalowanego morza prostokątnych płytek. Na pofalowanej podłodze strzela w górę patykowata lampa (noga z niemieckiego antykwariatu i witrażowy klosz dorobiony przez znajomego). Klubowe, skórzane fotele po dziadkach i ręcznie rzeźbiona biblioteczka mają prawie 200 lat.
Na ścianach kuchni i salonu ceramika miesza się z obrazami, w rogu stoi kominek. Salon łączy się z oranżerią. W niej przedwojenna lampa po dziadku, z szokującym jak na tamte czasy, niespotykanym designem: połączeniem żelaza ze złotem i gołymi żarówkami, bez abażurów. Z półki zerka 300 letni rzeźbiony pasterz. Tu znalazł też swoje miejsce nieparzysty komplet, którego w sklepie nikt nie chciał kupić: stół i jedno krzesło. Na podłodze ceramiczne misy do kwiatów autorstwa Kalkowskiego. W misach kwiaty.
- Oranżeria jest za mała – krótko kwitują Kalkowscy. - W sumie mamy duży dom, a jak się nas ktoś pyta, co chcielibyśmy w nim zmienić, to mówimy, że powiększyć! Nie chcielibyśmy odejmować, tylko dodawać.
- Zdarza się też, ze ktoś do nas przychodzi i mówi: O! Tutaj by się coś przydało! – dodaje Kalkowski. - Bo on np. coś takiego w domu ma, albo sam się jakimś przedmiotem zachwycił, więc nam go prezentuje. Są momenty, gdy ten dom urządzają ludzie, którzy do niego przychodzą. W prezencie dostaliśmy kilka zegarów. I stół. Nawet mieliśmy taki przypadek, że robotnicy, którzy u nas pracowali, za swoją pracę, zamiast pieniędzy, wzięli moje rzeźby.
Pracownia na strychu
Tym sposobem kamienna łazienka zamiast kilkudziesięciu tysięcy złotych, kosztowała równowartość sześciu prac Kalkowskiego. W efekcie powstało wnętrze z kamienia o dźwięcznej nazwie portugalo roso, w kolorze morelowo – łososiowo - beżowym. Z kamiennymi ramami, jedną wokół lustra, drugą wokół drzwi. I kamienną szachownicą, do której Anna Bereźnicka - Kalkowska, tak samo, jak do podłogi w salonie i kuchni, starannie segregowała płytki.
Z morelową łazienką sąsiaduje sypialnia w kolorze ecru. Jasna stolarka okienna, drewniana podłoga zabejcowana na jasno, na niej przedwojenne łóżko po ciotce, toaletka z antykwariatu, mała szafka i stary fotel. Obok garderoba z ogromnymi lustrami tworzy przemyślaną jedność.
Częścią mieszkalną jest także strych, jego połowę przeznaczono na pracownię malarską. Na pytanie, czy jest tam coś dziwnego słyszę: tak. Atmosfera jest dziwna.
To prawda. Na pewno jest niespotykana.
Izabela Małkowska