Marta Żmuda Trzebiatowska szukam prawdy i miłości
W dzieciństwie zafascynowana pracą wujka policjanta, chciała być odważna, dzielna i mądra tak jak on. Chciała ścigać przestępców. Może dlatego do dziś stoi murem za szczerością i odrzuca to co fałszywe. Sama nazywa siebie poszukiwaczką prawdy. Pomimo, że wciąż szuka swojego kawałka ziemi to wszystko co od życia dostała bierze swe źródła w rodzinnym Przechlewie. Kocha marzyć, uwielbia swoją pracę, a intuicję nazywa swoją największą siłą. Marta Żmuda Trzebiatowska - jedna z najzdolniejszych polskich aktorek młodego pokolenia.
Pochodzisz z Przechlewa. Jak tam jest?
Kiedy wracam pamięcią do tamtego miejsca, bądź czasami je odwiedzam, wciąż widzę krainę lasów i jezior. To miejsce , gdzie jest czyste, świeże powietrze, gdzie ludzie żyją bardzo prosto, gdzie wolniej płynie czas. Komuś może wydawać się to nudne, a dla mnie właśnie tam jest ukryta największa tajemnica szczęśliwego życia, bo tam jest PRAWDA. To miejsce daje mi ogromną siłę i świetnie mnie regeneruje, przynosi spokój. Bardzo lubię tam wracać. To moja mała ojczyzna.
Teraz, kiedy posmakowałaś życia w stolicy, prostota tego miejsca nie zabija cię?
Nie. Ja za tą prostotą bardzo tęsknie i staram się też takie skromne, proste życie prowadzić w Warszawie. Mimo tego, a może zwłaszcza dlatego, że pracuję w świecie artystów, że ocieram się o świat show biznesu, na co dzień potrzebuję naturalności tamtego miejsca. Zresztą, ten cały show biznes w ogóle mnie nie kręci. Chciałabym uprawiać swój zawód bez konieczności należenia do tego kolorowego świata i należeć do tej niewielkiej grupy artystów, którym udało się zachować swoją suwerenność i tylko czasami pozwalają sobie na delikatny flirt ze światem show biznesu, ale na swoich warunkach i zasadach. Dla mnie ten świat z pierwszych stron gazet po prostu jest fałszywy, nie ma w nim prawdy. Wszystko są to pozy, sztuczne uśmiechy, ścianki, flesze, błyski, fotoreporterzy. To do mnie, dziewczyny pochodzącej z Przechlewa, po prostu nie pasuje. Dorastałam pośród bardzo prostych, aczkolwiek bardzo mądrych ludzi, którzy mają swoją filozofię życiową i niezłomne zasady. Uczciwość, szczerość, prostolinijność to cechy, które wyniosłam z domu i którymi staram się kierować na co dzień. W świecie show biznesu niewiele znaczą i taką osobę jak ja, określa się mianem „nudnej”.
Często wracasz do Przechlewa?
Zauważyłam, że im jestem starsza, tym częściej odwiedzam rodzinne strony. To jest chyba jakaś prawidłowość. Jak się ma te 18-19 lat, wyprowadza się z domu, jedzie się na studia, zaczyna się samodzielne życie, to trochę odcina się od rodziny. Wpada się tylko na święta tłumacząc, że nie ma czasu, a potem przychodzi ta magiczna 30-stka i człowiek zaczyna doceniać wartość, jaką jest rodzina. Zaczyna czuć ten upływający czas i to, że tak naprawdę największym błogosławieństwem jest ten spędzony właśnie z najbliższymi.
Wielu ludziom wydaje się, że Warszawa, ten duży świat, to zły świat. Ty, mogąc porównać stolicę z małą rodzinną wioską, podzielasz te zdanie?
Na pewno w tym świecie jest dużo zła, dużo złej energii. Ale ja jestem wyznawczynią takiej filozofii, że to co dajesz to do ciebie wraca. Staram się unikać uczucia zazdrości, złych wróżb, czy życzeń kierowanych do koleżanek czy kolegów. Staram się mieć czystą energię i taka też do mnie wraca. Nie mam problemów ze znalezieniem przyjaciół w świecie aktorskim i są to prawdziwe, głębokie relacje. Moją najbliższą przyjaciółką jest aktorka, z którą poznałam się na planie „Ślubów Panieńskich”, Ania Cieślak. Jesteśmy bardzo blisko i wspólna praca na palnie „Ślubów”, czy później przy spektaklu „Ciotka Karola 3.0” w moim macierzystym Teatrze Kwadrat, nie zabiła tej przyjaźni. To jest dowód na to, że można się przyjaźnić w tym świecie i te relacje mogą być naprawdę czyste.
A gdybyś miała wskazać swój kawałek ziemi…?
Myślę, że jeszcze go nie znalazłam. Wciąż szukam. Pochodzę z Przechlewa, tam się urodziłam, tam się wychowałam, moi dziadkowie mieszkali pod Słupskiem. Tamto miejsce też wspominam jako krainę wiecznej szczęśliwości, taką trochę bajkową. Kojarzy mi się ona z wolnością i beztroską. Odwiedziłam tę miejscowość dwa lata temu. Moi dziadkowie nie mieszkają tam już od jakichś dwudziestu lat, ale pojechałam w taką sentymentalną podróż. Bardzo chciałam zobaczyć jak tam teraz jest. W mojej wyobraźni ten obraz i czas się gdzieś zatrzymał. Zobaczyłam sad mojego dziadka, który teraz jest kompletnie zniszczony, bo nie ma komu o te drzewa zadbać. Zobaczyłam, że nie jest tak magicznie i przepięknie. Czar prysnął. Ta wycieczka była z jednej strony miłym wspomnieniem, bo wróciły różne emocje i uczucia, a z drugiej wywołała u mnie smutek i nostalgię. Teraz już wiem, że nie wolno odbywać takich podróży, bo to zabija te najpiękniejsze wspomnienia! Obecnie mieszkam i pracuję w Warszawie, ale myślę, że swojego docelowego przystanku wciąż poszukuje i nie wiem czy to będzie Polska. Chociaż przyznam szczerze, że dziś budząc się w Gdyni spojrzałam za okno i urzekł mnie ten widok. Widok na morze. Może moim miejscem będzie właśnie obrazek z morzem w tle...
Jakie smaki, zapachy kojarzą ci się z dzieciństwem?
Na pewno „krówki ciągutki". To paradoksalne, ale ja w ogóle nie lubię słodyczy i nigdy za nimi jakoś specjalnie nie przepadałam. Moja mama wspomina, że dziwne było ze mnie dziecko, kiedy inne dzieci opychały się słodyczami ja wolałam świeży chleb z wodą i cukrem. Jedynymi słodkościami, dla których naprawdę traciłam głowę były właśnie „krówki ciągutki. Dziadek przywoził mi je z odległego o 20 kilometrów sklepu. Do dziś pamiętam ich smak. Zapachy… Pamiętam zapach ciasta drożdżowego, które zawsze w niedziele piekła mama mojego taty. Pamiętam, szliśmy z całą rodziną na długi spacer i odwiedzaliśmy babcię. Jak się wchodziło do jej domu to zapach ciasta drożdżowego, które właśnie dochodziło w piekarniku, niósł się po wszystkich zakątkach i witał cie już od progu. Pamiętam, jak zawsze z tatą wyjadaliśmy kruszonkę. Ależ babcia się wtedy się na nas złościła. To najbardziej przypomina mi dzieciństwo, ale generalnie okres ten kojarzy mi się z ogromną wolnością, beztroską i szczęściem.
A kiedy przyszedł ten moment, w którym zrozumiałaś, że nie jesteś już dzieckiem?
Bardzo wcześnie to poczułam. Mam młodszego o 5 lat brata i w każde wakacje moi rodzice wyjeżdżali zostawiając mi go pod opieką. Od dziecka czułam brzemię odpowiedzialności spoczywające na mnie. Jestem dorosła, bo jestem za kogoś odpowiedzialna. A dotarło to do mnie kiedy miałam może 7-8 lat. Pamiętam, że byliśmy na wakacjach u babci, straciłam go z oczu, oczywiście zajęta zabawą z innymi dziećmi, a on o mały włos nie wpadł do rzeki. Wtedy pierwszy raz poczułam na sobie brzemię odpowiedzialności i zrozumiałam, że tak właśnie smakuje dorosłość.
Kiedy pojawiła się myśl o aktorstwie?
Jako mała dziewczynka marzyłam, żeby być policjantką. Mój tato chrzestny był policjantem i zawsze mi się podobało, kiedy zabierał mnie ze sobą na komisariat. Chciałam ścigać przestępców . Potem, w szkole podstawowej były konkursy recytatorskie, które rok rocznie wygrywałam. Przygotowywała mnie do nich mama. Nie wiem jak to określić i sprecyzować, ale sprawiły, że zapragnęłam właśnie w tym zawodzie spróbować swoich sił. Później w liceum wybrałam klasę o profilu matematyczno - fizycznym, bo myślałam, że to tylko dziecinne marzenia, ale jednocześnie zaczęłam uczęszczać na zajęcia aktorskie kółka teatralnego Miejskiego Domu Kultury w Człuchowie. Trafiłam tam na wspaniałego instruktora, totalnego „świra, pasjonata, z którym uprawialiśmy prawdziwy teatr. To on pobudził we mnie marzenia o aktorstwie, tym z najwyższej półki. A dalej to już po prostu odwaga, determinacja, chęć sprawdzenia się i spróbowania swoich sił.
Kiedy nadszedł moment wyjazdu z rodzinnego domu, było ciężko?
Ja się cieszyłam na nowe, na nieznane. Bardzo. Ale też czułam lęk i niepokój. Czy się uda? Czy dam radę? Wtedy poczułam, że kolejny etap mojego życia się definitywnie kończy i nigdy już nie wróci. Pierwszy rok studiów wspominam o tyle ciężko, że nikogo w Warszawie nie znałam, w kieszeni miałam 400 złotych na przeżycie całego miesiąca, ale oprócz tego kupę marzeń i ogromnej nadziei, że będzie dobrze. Wierzyłam, że wszystko się poukłada i że się uda.
A rodzice? Nie bali się cię wypuścić spod swoich skrzydeł?
Myślę, że jak wszyscy rodzice, martwili się. Każdy rodzic się boi i chciałby dla swojego dziecka jak najlepiej, ale zaufali mi. Pozwolili spróbować i co najpiękniejsze - jak już mi się udało, to zobaczyłam w ich oczach taką pełną zgodę i akceptację na ten wybór. Kiedy zobaczyli, że jestem szczęśliwa i też odetchnęli z ulgą i poczuli ogromne szczęście.
Czym przekonałaś do siebie dyrektora Teatru Kwadrat?
Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że przyszedł na spektakl, który zrobiłam w Teatrze Kamienica „Motyle są wolne”. Po spektaklu dostałam od niego bukiet kwiatów z liścikiem „Zapraszam na rozmowę. Dyrektor Teatru Kwadrat Edmund Karwański” i numer telefonu. Wcześniej nie wiedziałam, że był na widowni. Pamiętam, że wtedy mocniej zabiło mi serce i się ogromnie ucieszyłam. Znałam Teatr Kwadrat, bo kolega z planu wielu produkcji Paweł Małaszyński, zawsze namawiał mnie do pracy w teatrze i często zapraszał do Kwadratu. Tam, zobaczyłam jak funkcjonuje teatr od kulis. Podobała mi się atmosfera tam panująca, podobało mi się, że to mały teatr i ci ludzie są ze sobą bardzo blisko, oni tworzą taką rodzinę teatralną. Kiedy Edmund Karwański zaprosił mnie na rozmowę i zaproponował rolę Sally w spektaklu „Kiedy Harry poznał Sally”, nie miałam wątpliwości, że chcę dołączyć do tego zespołu.
Bez żadnych problemów weszłaś do tej teatralnej rodziny.
Tak. Czuje się tam świetnie. Gdybym czuła się źle pewnie już bym coś w swoim życiu zmieniła. Generalnie jestem taką osobą, że jeśli coś mi nie pasuje to mam odwagę porzucić dotychczasową wygodę i pójść własną drogą, pomimo, że czasem moje wybory są kompletnie dla innych niezrozumiałe. Ale ja jestem poszukiwaczem prawdy! Jeśli coś mi nie odpowiada i czuje jakiś dyskomfort, to zawsze dokonuje zmian. Póki co jestem w Teatrze Kwadrat i czuję się tam spełnioną aktorką. W tej chwili gram w pięciu pozycjach repertuarowych i co wieczór, wychodząc na scenę, kiedy słyszę salwy śmiechu, kiedy słyszę oklaski wiem, że to co robię ma sens.
Kierujesz się zatem sercem, czy rozumem?
Trudne pytanie. To tak jakby zapytać, czy jestem optymistką czy pesymistką. Nie wiem. Czasami jestem optymistką, a w innych sytuacjach jestem pesymistką. Czasem dla mnie szklanka jest do połowy pełna, a czasem do połowy pusta. I tak samo jest z różnymi decyzjami. Czasami wygrywa serce, czasami rozum.
Ufasz swojemu wewnętrznemu głosowi?
Tak. Bardzo wsłuchuje się w swoją intuicję, bo wiem, że to moja największa siła. Uważam, że wypielęgnowałam to właśnie w rodzinnym Przechlewie. Tam było dużo ciszy, bo małe miejscowości mają to do siebie, że nie ma tam zbyt wielu atrakcji, które rozpraszają. Nie ma kin, nie ma galerii handlowych, nie ma korków drogowych, nikt się nigdzie nie spieszy. Tam czas płynie dużo wolniej i panuje tam większe skupienie. Tam jest czas, żeby pomyśleć, kontemplować. A ja bardzo chcę słyszeć to co mi podpowiada ten głos ze środka.
Lubisz marzyć?
Uwielbiam! To marzenia doprowadziły mnie tam, gdzie teraz jestem. Będąc małą dziewczynką mieszkającą w niedużej wiosce tak sobie marzyłam, że kiedyś się stamtąd wyrwę, że coś osiągnę. Marzyłam, żeby moje życie nie było byle jakie, nie było nudne, żeby coś w tym życiu zrobić wartościowego. Mam nadzieję, że mi się to udaje.
Z całą pewnością się udaje! Za co zatem jesteś najbardziej wdzięczna losowi?
Póki co jestem wdzięczna za ludzi, których spotykam na swojej drodze. To właśnie oni mnie kształtują i dużo od nich dostaje, zarówno dobrego jak i złego. To mnie kształtuje i są to kolejne lekcje, które powodują, że wchodzę na wyższy poziom jestestwa. Tak samo jest w mojej pracy zawodowej. Ona przecież polega głównie na spotkaniach: spotkaniach energii, charakterów. Lubię to. Ludzie są dla mnie wyzwaniem. W ogóle lubię ludzi. Jestem na nich bardzo otwarta, lubię z ludźmi pracować i lubię pracować dla ludzi.
Jesteś z siebie dumna?
Przyznam szczerze, że zawsze miałam apetyt na więcej i więcej. Nigdy nie potrafiłam spocząć na laurach i powiedzieć sobie - Tak! To co zrobiłam jest dobre! Ale ostatnio uczę się, jako kobieta, jako aktorka, doceniać siebie za małe rzeczy i teraz potrafię sobie czasami powiedzieć – dzisiaj to był dobry spektakl. Dzisiaj fajnie się w jakiejś sytuacji zachowałaś jako człowiek. Staram się doceniać swoje małe sukcesy, bo jeżeli ja tego nie zrobię, nie zrobi tego nikt inny. W końcu to zrozumiałam.
Ciężko jest dojść do tego, aby umieć siebie samego pochwalić?
Myślę, że to zależy od tego jaki się ma charakter, w jakich warunkach się było wychowanym. Ja musiałam wykonać pracę, żeby przestać siebie nieustannie krytykować i przestać wymagać od siebie niemożliwego, a zacząć doceniać swoje małe sukcesy. Dla mnie to była praca i jestem na początku tej drogi, ale znam ludzi, którzy mają tak duże poczucie własnej wartości, że nic ich nie jest w stanie wytrącić z równowagi, z tego przekonania, że są świetni. I to nie jest kwestia skromności, a samokrytyki. Ludzie albo ją mają, albo jej nie mają. Skromność to dla mnie jeszcze coś innego - czy się obnosisz z tym, czy nie. Myślę, że jestem w tej chwili na dobrej drodze i umiem docenić to co robię.
Czego poszukujesz w życiu?
Prawdy. Prawdziwych ludzi, prawdziwych emocji, prawdziwej energii, prawdziwych przyjaciół. To jest chyba dla mnie najważniejsze. No i jak każdy chyba, prawdziwej miłości. Ona nadaje sens naszemu życiu i wszystko co robimy tylko wtedy jest istotne, kiedy czujemy się spełnieni w życiu osobistym.
Czyli wierzysz w wielką miłość?
Tak. Myślę, że ona istnieje.
Jaki jest na nią sposób?
Nie mam zielonego pojęcia. Jeżeli kiedyś uda mi się taką miłość zbudować to wtedy o tym opowiem (śmiech). Na razie się przyglądam i zastanawiam i sama szukam odpowiedzi na to pytanie.
Może to dzisiejszy świat zabija te szczere uczucia?
Obecne czasy są na pewno bardzo rozpraszające. Są to też czasy ludzi samotnych i pogubionych. My nie słyszymy siebie i swojego głosu, bo jest za głośno. W tych metropoliach, gdzie żyjemy, w tym życiu codziennym i w tym zabieganiu często nie jesteśmy w stanie dostrzec drugiego człowieka, zaufać swoim uczuciom. Ale też wydaje mi się, że to jest kwestia pracy nad sobą. Ja taką pracę wykonuje i wierzę, że nie jestem jedyna. Ludzie zaczynają tęsknić za szczerością i miłością, więc myślę, że wszystko idzie ku lepszemu. Wierzę w to.
Tylko czasem z tej miłości mogą rodzić się problemy. W „Ślubie doskonałym” grasz Judy, dla której Bill traci głowę w przeddzień swojego ślubu.
Tak. To jest bardzo trudna sytuacja i nie chciałabym się w takiej na pewno znaleźć. Wiąże się to dla mnie z ogromną odpowiedzialnością i trzeba wykazać się dużym taktem, aby nikogo w takiej sytuacji nie skrzywdzić. Ale z drugiej strony wierzę, ze coś takiego może się zdarzyć. Jeżeli właśnie ktoś jest poszukiwaczem prawdy, to nie będzie w stanie okłamać swoich uczuć. Nie okłamie głowy, ciała.
Kolejny raz wspomniałaś o odpowiedzialności…
Tak.. Myślę, że mogłabym postawić znak równości między słowem miłość, a odpowiedzialność. Kocham moją rodzinę, przyjaciół, więc za nich czuje się odpowiedzialna. Odpowiedzialność kojarzy mi się z ludźmi, na których mi zależy.
A odpowiedzialność, prawda w aktorstwie istnieją?
Wydaje mi się, że dobrze jest, jak się tego dotyka, nieważne jaki gatunek grasz: komedię, czy dramat. Bo w przeciwnym razie jest to tylko zestaw min i póz. Prawdziwy aktor musi dotykać prawdy.
Telewizja, film, teatr. Czego jeszcze chciałabyś spróbować?
Czuje głód trudnych ról dramatycznych. Taką mam potrzebę. Teraz gram w materiałach komediowych. Bardzo lubię to co robię, ale dla takiego kontrastu i dla sprawdzenia siebie samej szukam wyzwań dramatycznych. Myślę, że jestem już na nie gotowa.