Jeśliby współcześnie chcieć wcielać w życie starożytny ideał "kalos kagathos" - mogłoby to nieco trącić myszką, brzmieć nazbyt patetycznie i nie mieć odbicia w rzeczywistości. Tymczasem nic bardziej mylnego! Sopocki Klub Lekkoatletyczny, w którym cechy "piękna" fizycznego i dobrego wychowania oraz etycznego postępowania zawsze były w cenie, z pewnością jest takim miejscem. Miejscem magicznym, zważywszy na malowniczą scenerię Stadionu Leśnego. 

Weźmy choćby dwie ikony SKLA, czyli Janusza Sidłę, którego klub od dawna upamiętnia corocznym memoriałem, i Elżbietę Duńską – Krzesińską, pierwszą po wojnie, polską mistrzynię olimpijską w lekkiej atletyce. 

DOBRY ZWYCZAJ... POŻYCZAJ

 „Łokietek” – taką ksywką ochrzczono sopockiego oszczepnika – wsławił się tym, że prowadząc w konkursie olimpijskim w Melbourne w 1956 roku i widząc, że Egil Danielssen męczy się niebywale – użyczył mu swojego oszczepu. W rezultacie Norweg rzucił dalej i… zepchnął niepokonanego od trzech lat Polaka na drugi stopień podium. 

Przykład drugi: broniąca tytułu podczas igrzysk w Rzymie i prowadząca w skoku w dal przed ostatnią serią, Duńska-Krzesińska przyszła z pomocą… swojej największej rywalce Wierze Krepkinie ze Związku Radzieckiego. Ukrainka miała kłopot z rozbiegiem, wobec czego „Złota Ela” ustawiła jej znak kontrolny i – tak jak Sidło cztery lata wcześniej – pożegnała się ze złotym medalem. 

W życiu prywatnym – lekarz-stomatolog, więc chęć niesienia pomocy w każdych okolicznościach widać była cechą pani Elżbiety. Zresztą tych, którzy po zakończeniu kariery sportowej odnosili sukcesy także poza bieżnią wśród sopockich lekkoatletów nie brakowało. 

NIE TYLKO SPORT

Lech Boguszewicz, czwarty na mistrzostwach Europy w Belgradzie, trzykrotny mistrz Polski w biegu na 5000 m – jego rekord kraju z 1966 do dziś figuruje wśród rekordów klubu! – jako inżynier budownictwa wodnego po Politechnice Gdańskiej długo kierował Gdańską Dyrekcją Rozbudowy Miast i Osiedli Wiejskich. Z kolei Roman Korban, który wystąpił na igrzyskach w Helsinkach w 1952 roku, kolce zamienił na… pióro i wciąż, mimo zaawansowanego wieku, opisuje rzeczywistość Australii, gdzie osiadł na stałe. Na razie zdążył wydać trzy publikacje o Antypodach. 

Z czasów nam nieco bliższych – Wojciech Żurawik, w SKLA trenujący i skaczący wzwyż. Potem profesor Żurawik. Wyższe loty zanotował w biznesie, na początku XXI wieku zarządzał Rafinerią Gdańską, obecnie wykładowca akademicki na Uniwersytecie Gdańskim. Powie ktoś: romantyczne czasy, kiedy fair play ważyło więcej niż zwycięstwo, diametralnie odmienne realia ekonomiczne i w ogóle inna rzeczywistość… Jak się okazuje – niezupełnie. 

DAWAĆ PRZYKŁAD

Fakt, zawodowstwo w sporcie niesłychanie trudno połączyć ze studiami innymi niż w uczelni sportowej, ale w Sopockim Klubie Lekkoatletycznym zawsze panowała, choć nigdy nie wyrażana wprost, wisząca w powietrzu atmosfera etycznego postępowania, koleżeńskości, skrupulatnie pielęgnowanych przez lata wzajemnych relacji, kultu rzetelnej pracy, także tej treningowej, owocującej później sukcesami. 

Wystarczy przyjrzeć się współczesnej ikonie SKLA – Annie Rogowskiej. Triumfy w skoku o tyczce – mistrzostwo świata czy olimpijski brąz z 2004 roku – już pozwoliły jej zapisać się złotymi zgłoskami w historii. Realizacji sportowych marzeń towarzyszy jednocześnie poczucie, że istotne w życiu są też wartości uniwersalne. Rogowska, świadoma siły swojego przekazu, nie stroni od udziału we wszelkiego rodzaju akcjach charytatywnych, świeci przykładem dla tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z „królową sportu”. 

WYCHOWUJĄC MŁODZIEŻ

Zresztą talent Rogowskiej dostrzeżono dzięki programowi szkolenia młodzieży „Razem do Aten”, zainicjowanemu pod koniec lat 90. przez nieżyjącego już Walentego Wejmana i obecnego dyrektora klubu, Jerzego Smolarka. Zaangażowano wówczas dzieciaki z całego Pomorza, z zamiarem „wyłowienia” najbardziej uzdolnionych. 

Jego idee kontynuuje Energa Athletic Cup – dzieci ze szkół podstawowych i gimnazjów z dziesięciu pomorskich ośrodków rywalizują ze sobą, zawierają przyjaźnie. Nieliczni zajdą wysoko, większość poprzestanie na nowych znajomościach, za to u wielu zostanie zamiłowanie do biegania, ruszania się, podejmowania jakiejkolwiek aktywności fizycznej. A o to przecież chodzi.  

W Sopockim Klubie Lekkoatletycznym nie zapomina się o tych, którzy współtworzyli jego barwną historię. Jedna z takich postaci, trener Henryk Tokarski, pracujący tutaj od 1952 roku (!) wspomina dawne czasy.

- Na stadionie znajduje się drewniany domek, w którym kiedyś, w części kawiarniano - świetlicowej, ogniskowało się życie klubowe. Nawet po niedzielnym, popołudniowym treningu nikt nie szedł do siebie, tylko spędzał czas właśnie w tym miejscu, zwykle grając w brydża. 

MOTYLKI NAD STADIONEM

Obecnie w zabytkowym, imponująco prezentującym się domku z 1908, przeniesionym z Łazienek Północnych w 1927 roku, szykowane są pokoje gościnne, a drugą jego część zajmuje zarząd SKLA. Stadion, który jako Sportowe Boisko Stulecia powstawał od 1923 roku na 100-lecie kurortu, był wówczas pierwszym w Sopocie placem do gier i rekreacji z prawdziwego zdarzenia. Znajduje się dokładnie w Dolinie Owczej, wciśnięte między rezerwat przyrody Zajęcze Wzgórze a Wzgórze Królowej Marysieńki, w otulinie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, otoczone z trzech stron lasem. Na specyficzny klimat tu panujący, choć w nieco innym wymiarze, wskazuje trener Tokarski.

- Na własny użytek sporządziłem sobie bilans znajomości zakończonych zawarciem małżeństwa. Naliczyłem ich ponad 20, od mojego i państwa Krzesińskich poczynając, a na Ani Rogowskiej i Jacku Torlińskim kończąc – wylicza pan Henryk, żywa skarbnica wiedzy o sopockiej LA. 

Klub z 38-tysięcznego zaledwie Sopotu na imprezach rangi krajowej plasuje się w ścisłej czołówce, a na igrzyska olimpijskie i mistrzostwa świata regularnie wysyła czworo lekkoatletów, czyli zazwyczaj dziesiątą część reprezentacji! Zdumiewające, że mało kto z zawodników SKLA zdaje sobie sprawę, że w praktyce realizują grecką regułę „kalos kagathos”.