Publiczność zna ją z wystąpień na deskach teatralnych, na scenach koncertowych. Jest rozpoznawalna jako tancerka, wokalistka, aktorka, ale to nie wszystko. Natasza Urbańska to także projektantka mody. Wraz z Agnieszką Komornicką stworzyły kolejną już kolekcję ubrań sygnowaną metką Muses.
Natasza Urbańska - projektantka mody. Widziała się Pani wcześniej w tej roli?
N.U: Jako siedmioletnie dziecko zaczęłam trenować gimnastykę artystyczną i wtedy moim marzeniem było osiągnięcie mistrzostwa w tej dziedzinie. Wtedy cały mój świat zaczynał i kończył się na sporcie. Bo tak już mam - jak w coś wchodzę to na sto procent. Ale jak się później okazało, nie byłam aż tak dobra. Ale nie narzekam, a wręcz przeciwnie. Jestem za te doświadczenia wdzięczna losowi. Sport uczy, daje siłę na całe życie.
A później marzeniem był teatr.
N.U: Tak. A później tata namówił mnie, żebym poszła na casting do teatru Buffo. To było już po pierwszym castingu do Metra, gdzie się nie załapałam, bo okazało się, że jestem za młoda. I kazali mi wracać do podstawówki. Obraziłam się śmiertelnie na Józefowicza. Myślami byłam już na Broadwayu, a tu ktoś mi mówi jakieś bzdury! Po trzech latach, kiedy zdążyłam zapomnieć i ochłonęłam troszkę po tej pierwszej porażce poszłam na kolejny casting. I kiedy weszłam do teatru to oczywiście kolejne marzenie - chcę być w pierwszym rzędzie. Nie chce robić komuś tła. Chcę śpiewać, chcę tańczyć, chcę tak jak Józefowicz. Ale zanim dostałam tą szansę trwało to znów kolejnych kilka lat.
A co z tym projektowaniem?
N.U: A moda i projektowanie... Tak naprawdę ośmielił mnie do myślenia o modzie i o szyciu dla innych kobiet, a nie tylko dla siebie, właśnie Janusz. Pewnego dnia zapytał mnie, dlaczego z Agnieszką szyjemy tylko dla mnie? I zasugerował, że przecież możemy szyć także dla innych kobiet. Pomysł spodobał się Agnieszce. I pomyśleć, że tyle lat ze sobą pracowałyśmy, a potrzeba było faceta, aby wpaść na taki pomysł (śmiech). To był fantastyczny moment, ale trzeba uczciwie stwierdzić, że to jest trudne przedsięwzięcie. Prowadzenie firmy, stworzenie marki modowej, systematyczna realizacja kolejnych etapów marki, odnalezienie się w tym świecie - ciągle się tego uczymy.
Z Agnieszką znacie się od wielu, wielu lat.
N.U: Tak. Agnieszkę poznałam 18 lat temu. Ile to już czasu upłynęło od tamtej pory! A ile strojów Agnieszka mi uszyła! Ale jeśli prześledzę naszą znajomość pod kątem mody to przyznaję, że z każdym kolejnym strojem, z każdym kolejnym rokiem współpracy coraz bardziej odważałam się ingerować w te kreacje, albo proponowałam jak chciałabym wyglądać. Oczywiście, moja propozycja i to co ja miałam w głowie, a to co później zakładałam na siebie to było zupełnie coś innego (śmiech), ale to było tak fascynujące, że nic nie miałam do dodania i szczęśliwa wybiegałam na scenę. Wszystko grało. Do ostatniego projektu „Polita”, Agnieszka w ciągu dwóch tygodni uszyła mi piętnaście rewelacyjnych kostiumów z lat dwudziestych! Współczesna Pola Negri. Ze sznytem tamtych lat.
Zdaje się, że czujecie piękno w identyczny sposób.
N.U: Piękno to pojęcie względne. Przede wszystkim to kwestia gustu co się komu podoba, a co nie, ale na szczęścia te gusta są bardzo różne. W przypadku nas - marki MUSES, gdzie jesteśmy duetem - to Agnieszka jest projektantem. Swoją drogą jest cudowna i niezastąpiona.
A.K: Natasza zawsze mnie tak wychwala.
N.U: Ale mam rację! Przecież Ty znasz modę od podszewki.
A.K: Z tym się mogę zgodzić (śmiech). Pierwszy prywatny pokaz mody, który w Polsce zrobiłam to był rok 1986 i rzeczywiście prowadziłam dom mody. Jestem projektantem - to fakt. Robiłam to całe życie. Natomiast Natasza jest dla mnie nieprawdopodobną inspiracją. Jest jedyną osobą, której jestem w stanie zaufać. Przecież ja nikomu innemu, nigdy, w żadnym stopniu nie pozwoliłabym wpływać na mój projekt. Zresztą o czym tu mowa! Jak robiłam projekt dyplomowy - otwarcie domu mody, gdzie przygotowywałam wszystko od manekinów, przez stroje, aż po foldery reklamowe, mój profesor próbował wtrącić mi się w to co ja robię. Skończyło się totalną awanturą! On oczywiście powiedział „ Tak? To niech Pani sama sobie ten dyplom robi!”, a ja odpowiedziałam „I bardzo Panu dziękuję.”
N.U: Naprawdę? To dobrze, że mi wcześniej tego nie powiedziałaś, bo bym się bała z Tobą pracować! (śmiech)
A.K: Jestem dość apodyktyczna. A Natasza to jest właśnie jedyna osoba, która robi to bezkarnie. Po prostu mam taką słabość do niej, a poza tym, ona ma tak często trafne decyzje, które rzeczywiście zmieniają mój tok myślenia. Bywa tak, że jak każdy projektant, jestem w stanie zapętlić się w swoim projekcie, tak troszkę aż nadto zapomnieć się w tym co robię i wtedy potrzebne jest świeże spojrzenie. To też jest swego rodzaju zburzenie czegoś, wtargnięcie w projekt. Ale jej wolno..
N.U: I ja jestem tą burzą, tym wtargnięciem.
A.K: Burzą! Dobrze to określiłaś! Przecież ta wariatka wpada do mnie, od razu, na wejściu rozbiera się i mierzy wszystko.
N.U: Rzeczywiście wszystkie rzeczy przechodzą przeze mnie. Ja to muszę przymierzyć …
A.K: … i wtedy dopiero tworzą się te formy…
N.U: Tak. Od rysunku, przez projekt, który jest na manekinie i kończy na mnie to są trzy różne rzeczy. Oczywiście, zdarza się, że zostaje taki sam. Ale to jest nasza współpraca. To jest Agnieszki myśl, to jest Agnieszki krój i później moja ręka.
A.K: Ale to jest cudowne! Tyle świeżych, fajnych rzeczy powstaje teraz. I Natasza coraz więcej w to wszystko ingeruje. A ja się z tego coraz bardziej cieszę. Jest coraz więcej takich rzeczy, które są trochę nie moje i to mi się najbardziej podoba. Jestem już trochę znudzona tym moim. Bo wiesz, nie możesz sam siebie zaskoczyć w którymś momencie.
Czyli projektant mody nie może się czuć spełniony.
A.K: To jest jego koniec, no. Jak już pomyśli, że zrobił wszystko, to już nie ma nic do zrobienia. Tak długo jest się artystą, jak długo ma się poczucie niedosytu i braku. Poczucie, że powinno się jeszcze coś zrobić, jeszcze coś odnaleźć, jeszcze coś przełamać.
N.U: Nie tylko z projektantami mody tak jest, ale dotyczy to każdej dziedziny sztuki. Jeśli wychodząc na scenę wyłączasz się to znaczy, że musisz zmienić zawód. Nie poświęcasz swojej uwagi, wrażliwości- to znak, że już się coś skończyło. Sztuka to ciężka praca nad sobą, pokora. To ciągłe poszukiwanie, ciągły niedosyt.
Czyli projektant mody to artysta.
A.K: Oczywiście… jeżeli jest artystą (śmiech). Bo czasem są projektanci, którzy w gruncie rzeczy są rzemieślnikami. To nie zawód czyni artystę, tylko podejście człowieka i talent, wrażliwość, jakaś otwartość na sztukę, na tworzenie, na kreatywność.
I tak stworzyłyście kolejną kolekcję, ale zanim o tym … Czy każda kolejna odsłona waszej mody to nowa Urbańska i nowa Komornicka?
A.K: Nie, chyba nie. To jest raczej rozwój niż rewolucja. To jest kolejny krok.
N.U: Pierwsza kolekcja była bardzo różnorodna. Miałyśmy około stu wzorów, wyszło sześćdziesiąt, a powinno wyjść trzydzieści. Nie mogłyśmy się zdecydować, wszystko chciałyśmy wrzucić do jednego wora. A teraz już z każdym kolejnym pokazem, czy propozycją jesteśmy sfocusowane na swoim. Wiemy, w którym kierunku pójść. Nauczyłyśmy się, że lepiej mniej niż za dużo.
A MUSES?
A.K: MUSES. To wywodzi się troszeczkę z poprzednich kolekcji, bo tak jak mówiłyśmy to jest rozwój i drążenie kierunku, w którym zaczęłyśmy iść. Nie da się ukryć, że byłyśmy trochę zestresowane na początku, ale teraz nabrałyśmy swobody, świeżości i poszłyśmy troszkę bardziej na całość. Natasza miała ochotę na duże, wyraziste konstrukcje. I rzeczywiście zrobiłyśmy większe, odważniejsze formy i jak spojrzałyśmy na efekty swojej pracy to stwierdziłyśmy - tu zostajemy! Poszalałyśmy z nowymi formami. Ja byłam ciekawa nowych konstrukcji rękawów. Udało nam się teraz zrobić trzy, bardzo dziwne, ale też interesujące. Dla nas była to fantastyczna przygoda i kawał pracy. Efektowne.
Prowokujecie?
A.K: Każdy idzie swoją drogą. Oczywiście, są ludzie, którzy tworzą piękno bez szokowania i drażnienia, natomiast ja sądzę, że w modzie jednak o to chodzi. Moda jest happeningiem. W modzie powinno znajdować się piękno i swojego rodzaju prowokacja. To pozwala przełamywać pewne stereotypy, bo po to się tworzy modę, żeby pokazać coś innego, nowego, w ciekawy sposób. To jest cel, żeby zmieniać, tworzyć nowe szlaki, łamać bariery i konwenanse.
Ciężko jest tę modę przełamywać?
A.K: Trzeba poszaleć troszkę. Trzeba się odważyć. My na początku tej odwagi, aż tyle nie miałyśmy.
N.U: Nie uniknęłyśmy błędów, ale umiemy wyciągnąć z tego wnioski. To otwiera głowę. Teraz wiemy jak wygląda MUSES. Wychodzimy z męskiego kroju i bazując na tym bawimy się formą, burząc ją, dodając jej kolor, wstawiając różne dodatki.
Co Was inspiruje?
A.K: Wszystko. Inspiracje można złapać wszędzie. My czasem bierzemy coś, co stworzyłyśmy wcześniej i Natasza coś zawiąże, doda, czasem coś odejmiemy i mówimy „O! Teraz jest fajnie!” W projektowaniu się trochę rzeźbi.
N.U: Pamiętam, kiedy miałam premierę płyty ONE zastanawiałyśmy się w czym ja powinnam wystąpić. I w końcu decyzja, że wyjdziemy z fraka, długi tył, krótki przód. Agnieszka jechała do mnie na przymiarkę dzień przed koncertem. Ubrałam strój i wystarczyło parę ruchów, aby to zmienić! Długi dół nie do końca pasował. Było zbyt musicalowo. I mówię „Aga, obcinaj ten tył.” Ciapnęłyśmy i nagle złapało lekkość. Wprowadzamy to do kolekcji i natychmiast mnóstwo zamówień..
Czym zatem jest sukces?
N.U: Możliwością spełnienia własnych marzeń. To nie jest to, do czego doszłaś tylko to przez co przechodzisz, jak z tego wychodzisz i jakim jesteś człowiekiem pod koniec dnia.
A.K: Dla mnie nie jest sukcesem aplauz. Raczej nie dowierzam opiniom. Przecież my dostałyśmy tak po głowie, że gdyby wierzyć temu co mówiono, to trzeba by przestać robić to co się robi. Dzisiaj jesteśmy na tyle dojrzałymi kobietami, że wiemy czego chcemy, wiemy co jest naszym wewnętrznym sukcesem. Właśnie to, że przetrwałyśmy.