Kilka razy w życiu każdego człowieka przychodzi moment na podsumowanie swoich osiągnięć. Gdy umówiłam się na rozmowę z aktorką Tamarą Arciuch okazało się, że ona sama niedawno robiła „swój bilans”. Nasza rozmowa popłynęła swobodnie zahaczając o wiele trudnych tematów, takich jak starość, smutek, żal. Poznajcie ją, nie przez pryzmat ról, ale jako kobietę, która tak samo jak wy zmaga się z przeciwnościami losu. Kobietę, która nie tylko jest aktorką, ale mamą, partnerką oraz przyjaciółką.
Spotkałyśmy się w dniu, kiedy cały świat obiegła wiadomość o podwójnej mastektomii Angeliny Jolie. Obok takiej wiadomości żadna kobieta chyba nie przejdzie obojętnie...
Tamara Arciuch: Poruszyła mnie ta informacja i trochę zaszokowała. Wydaje się na pierwszy rzut oka, że było to pochopne posunięcie. Przecież tyle się słyszy, że wczesne wykrycie raka jest całkowicie wyleczalne. Szczególnie w przypadku takiej gwiazdy, która ma wiele możliwości dotarcia do najlepszych fachowców. Jej ciałem zachwyca się cały świat, a ona sama jest symbolem piękna.
Angelina jest dość kontrowersyjną osobą..
TA: Wątpię, żeby była aż na tyle niepoważna i odważyła się na operację bez realnego zagrożenia. Przecież kobiety zawsze pytają się lekarzy, czy jest możliwa operacja oszczędzająca.. Tym bardziej, że to nie jest taki prosty zabieg. Trzeba wyciąć węzły chłonne, naruszyć układ limfatyczny. Pomyślałam nawet, że ona być może była już chora, dlatego to zrobiła. Aktorzy często nie mówią głośno o chorobach, ponieważ boją się, że świat ich skreśli... Przyznają się, dopiero gdy stadium jest mocno zaawansowane i trudno to ukryć. U nas w Polsce nadal pokutuje taki stereotyp, że jak ktoś ma raka, to powinien już kopać grób. Przeżyłam niedawno trudną historię choroby bliskiej mi osoby, która po operacji guza mózgu potrzebowała rehabilitacji. Wszystkie drzwi były zamknięte. W Polsce nie rehabilituje się osób ze stwierdzonym nowotworem złośliwym, „nie opłaca się, bo przecież i tak umrą”. Tak, umrą, ale dzięki rehabilitacji ostatnie miesiące ich życia mogłyby wyglądać inaczej. Ciężko jest walczyć z chorobą będąc sparaliżowanym i przykutym do łóżka. Nadzieja znika, a śmierć bez niej nadchodzi dużo szybciej.
Takie smutne doświadczenia powodują, że od razu przewartościowujemy swoje życie i myślimy o przemijaniu...
TA: To jest oczywiste. Dochodzi do nas wtedy, że przez tyle lat bliscy życzyli nam zdrowia, a dla nas był to taki wyświechtany banał. Odpowiadamy wtedy: „kasy mi życz, a nie zdrowia”. W momencie, gdy poważnie zachorujemy, przypominają nam się te wszystkie życzenia „zdrowia” od wujków i dziadków i widzimy jak ono jest cenne. Człowiek zdrowy poradzi sobie nawet jak wyląduje na ulicy bez pieniędzy. Człowiek chory, przykuty do łóżka marzy, by poczuć powiew wiatru na twarzy. Gdy pędzimy zdrowi przez życie problemem staje się chwilowa awaria prądu czy deszcz w dzień, na który zaplanowaliśmy grilla. Gdy czuwa się w szpitalu przy chorym ma się poczucie winy, że do tej pory takie bzdury zaprzątały nam głowę.
Boi się pani starości?
TA: Nie boję się starości, ale niedołężności. Nie chciałabym być ciężarem dla bliskich. Powolutku oswajam starość, ale jestem gdzieś pomiędzy. Ani nie jestem już młoda, nie jestem też stara.
Dobrze czuje się pani w swojej aktualnej skórze?
TA: Mogłabym mieć osiem lat mniej, ale nie z powodu wyglądu. Dopiero teraz dojrzałam do niektórych rzeczy i teraz widzę, co mogłam wtedy zrobić. Pewne zawodowe szansy są już za mną, ale teraz wiem, jak trzeba było tamten czas wykorzystać, a wtedy tego nie zrobiłam. Zawsze mówiłam: „już za późno, nie ma sensu już tego robić”, teraz powtarzam, „mogłam zrobić to wtedy, teraz już w ogóle jest za późno”. Bartek (Bartek Kasprzykowski, partner Tamary – dop. red.) przypomina mi wtedy: „ostatnio też tak mówiłaś, może jednak teraz zawalcz o to”. A ja nadal nie robię niektórych rzeczy, zwlekam i od nich uciekam… Ostatnio sama robiłam sobie bilans i stwierdziłam, że minęło już trochę czasu od moich ostatnich ważnych projektów. Może czasami dokonywałam złych zawodowych wyborów? Może trzeba było inaczej do pewnych rzeczy podejść? Ja nie umiałam świadomie pokierować karierą i zabrakło wokół mnie ludzi, którzy by mi w tym pomogli.
Ale to przecież nie koniec pani kariery?
TA: Nie, absolutnie nie! Dlatego biorę teraz byka za rogi, póki nie jest za późno. (śmiech)
Czego pani w takim razie najbardziej żałuje? A może całkowicie inaczej pokierowałaby pani swoim życiem?
TA: Byłam ofiarą takiego podejścia, które mówi, że trzeba ostrożnie dobierać role. Miałam dużo propozycji i odmówiłam osobom, którym nie powinnam. Teraz czuje konsekwencje tego. Przeczytałam kiedyś wywiad z Danutą Stenką, która powiedziała, że teraz by nie odmawiała. W Polsce trudno jest konsekwentnie kierować swoją karierą. Udaje się to nielicznym. Ludzi jest mało, przeważnie w filmach grają ci sami aktorzy, a film z punktu widzenia kariery jest najważniejszy. Nie oznacza to, że myślę o tym non stop. Ale w momencie gdy w kraju pojawia się kryzys, myślę sobie, że mogłam wziąć udział w niektórych programach i zagrać w kilku filmach, nawet jeśli moja rola byłaby podobna do wcześniejszej. Człowiek do niektórych rzeczy musi dojrzeć.
Myśli pani, że młodsze aktorki teraz mają łatwiej?
TA: Na pewno ten zawód jest dość brutalny wobec kobiet, które się starzeją. Szybko nadchodzi taki czas, że niby się nie zmieniłyśmy, ale szybko minął „ten moment”. Jak sobie to uświadomiłam, nie mam jakiś specjalnych oczekiwań i napięcia w sobie, że muszę się teraz dobrze trzymać. Przychodzi po prostu taka świadomość, że nie będę grała już jakiejś amantki, te role są za mną. Teraz raczej mamusie. Chociaż to i tak zależy od postrzegania mojej osoby przez tzw. decydentów (śmiech).
Patrząc na Hollywood, tam nawet starsze aktorki mogą dostać ciekawe miłosne role.
TA: Kino jednak kocha młodość… Poza tym ja ostatnio nie grałam jakoś dużo w filmach. Uświadomiłam sobie, że już minęło 10 lat jak grałam w „Weselu” (film w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego – dop. red.), a ja czuję jakby to było wczoraj. Zagrałam jeszcze w kilku filmach, ale już nie tak ważnych. Może trochę tej starości boję się w takich kategoriach, że już niektóre rzeczy są za mną, ale nadal uważam, że za młodością nie ma sensu sztucznie gonić.
Czyli nie popiera pani ponaciąganych i sztucznie poprawianych aktorek, które tracą całą swoją mimikę i stają się mało charakterystyczne?
TA: To nadmierne poprawianie się to ogromny błąd systemu. Aktorki nie robiłyby tego, gdyby nie było takich oczekiwań. Nie powinny mieć zmarszczek i mają wyglądać dobrze. Ale nie oszukujmy się, jak masz 40 lat, to masz i zmarszczki. Ważne jest tylko, żeby były one od śmiechu, a nie od goryczy czy złości. Niestety, jest taka presja w środowisku aktorów, że nawet w wieku 50 lat musisz być super fit. Dziewczyny po ciąży muszą wracać do pracy po dwóch miesiącach po urodzeniu, szczupłe i w super formie, bo od razu jest na nie nagonka mediów.
Pani też się temu poddaje?
TA: Trochę tak. Bardzo długo starałam się temu nie poddawać i musiałam wytworzyć sobie system obrony. Był moment, że nie oceniano koloru moich włosów, czy kolejnej roli, ale moje uczucia, życiowe decyzje, czy relacje z moimi dziećmi... Można machnąć ręką, gdy ktoś napisze, że założyłam niemodne buty, ale jak w oczy bije stwierdzenie, że jestem złą matką, to ciężko nie brać tego do siebie. Natworzyło się mnóstwo brukowców, które bez pytania dają twoją twarz na okładkę. Internet cały huczy od plotek, więc takie życie jest trudne. Pozwoliło mi to natomiast wytworzyć dystans.
Więc skoro nie przejmuje się pani opiniami, to po co poddawać się tej nagonce?
TA: Ponieważ od tego też wiele zależy. Ale poddaję się tej presji tylko tyle, na ile to jest konieczne. Nie mogę udawać, że nie funkcjonuję w tej konkretnej rzeczywistości. Jestem aktorką i mój wygląd interesuje innych. Jak każda kobieta lubię dobrze wyglądać, ale uważam, że w mediach zachwiały się proporcje. Najważniejsza dla nich jest metka i torebka – ok fajnie - ale pochylmy się jeszcze nad tym, co noszący tą metkę sobą reprezentuje.
Wydaje mi się, że młode pokolenie aktorów całkiem swobodnie podchodzi do tych tematów.
TA: Czasami mam wrażenie, że robią wszystko, żeby być na świeczniku. Pchają się i mówią jacy są świetni. Ja jestem z pokolenia z tak zwanego „rozkroku”. Między komuną, latami 90., a teraźniejszością. Moja matura przypadała na lata 90., gdzie nie wiadomo było co się wydarzy i jak świat będzie się zmieniał.
Jest jakaś rola, której by pani nie przyjęła?
TA: Chyba problemem byłoby dla mnie granie trudnych ról z dziećmi. Chodzi mi szczególnie o sceny problematyczne, np. znęcanie się nad dzieckiem, czy jakaś agresja. Od razu zastanawiałabym się jaki wpływ na małego aktora miałaby taka rola. Musiałabym wiedzieć, że jest psycholog na planie, że ktoś profesjonalnie dba o te dzieci. Bałabym się, że dziecko zostanie trwale skrzywdzone, bo przecież nie ma mechanizmów obronnych, tak jak zawodowcy.
Jest pani racjonalna, czy emocjonalna?
TA: Jak się ma dziecko, trzeba być racjonalnym. Może się wydawać, że niektóre decyzje są podejmowane z rozpędu i z serca, ale w rzeczywistości są w pełni przemyślane. Zanim podejmę decyzję, niemal rozpisuję ją w punktach. Przerobiłam też w życiu wiele rzeczy z fachowcem i sama ze sobą. Jak mam problem, nie siedzę i nie biadolę, ale szukam rozwiania, żeby poradzić sobie i być w takim punkcie, w którym chcę.
Życiowe przejścia na pewno panią ukształtowały w jakiś sposób. Jak pani ocenia swój charakter?
TA: Jestem teraz bardziej asertywna. Lata temu, nawet jak mi się coś nie podobało mówiłam „dobrze” i spuszczałam głowę. Na pewno mniej przejmuję się drobiazgami i mam większą świadomość ludzi i ogarniania świata. Być może wydaje mi się to złudne, że wiem jaki jest świat, być może za jakiś czas okaże się, że jest całkowicie odwrotnie (śmiech). Generalnie jest we mnie więcej akceptacji w stosunku do siebie, świata i ludzi, spokojnie podchodzę do rzeczywistości, nie mam wielkich oczekiwań. Wychodzę z założenia, że lepiej przyjemnie się zaskoczyć, niż niemiło rozczarować. Choć jestem otwarta na ludzi, nie ufam im zbyt łatwo i nie wchodzę od razu w głębokie relacje. Mam sprawdzonych przyjaciół, z którymi dobrze się czuję, nie zawieram przyjaźni na chwilę, ale jestem otwarta i życzliwa.
Co najbardziej ceni pani w swoich przyjaciołach?
TA: Nie lubię ludzi zaborczych, którzy anektują mnie i mój świat. Którzy muszą być wszędzie ze mną i się obrażają, gdy nie mam chwilowo czasu. To jest dla mnie nie do przyjęcia. Cenię w tych relacjach, że są niewymuszone i naturalne. Moi przyjaciele wiedzą, kiedy ich potrzebuję i zawsze w trudnych sytuacjach wyciągają rękę. Robią to bo chcą, a nie dlatego, że wymogłam coś na nich. Nie wiszę na nich i nie zadręczam ich swoimi problemami. Oni na mnie też nie.
Nie ma pani potrzeby, aby czasem się wygadać?
TA: Raczej przeżywam wszystko w samotności. Mam problem, żeby obarczać innych moimi sprawami. Wiem, że nie jest to dobre, bo człowiek czasem musi się wygadać. Ale zawsze jak jest taka potrzeba, to można iść do psychologa. To jest zdrowe. Nie mam takich „psiapsiół”, z którymi bym chodziła na kawki i zakupy. Najczęściej z przyjaciółkami spotykamy się w domu i razem gotujemy, gadamy, śmiejemy się. W taki sposób celebrujemy przyjaźń, nie dzwonimy do siebie z byle pierdołą. Wyrosłam z takiej nastoletniej „psiapsiółkowatości”.
Jakie wartości są według pani najważniejsze, aby przekazać je dzieciom?
TA: Nie mam rozpisanego planu, jakie mają być moje dzieci. Na pewno chciałabym, aby pojęły elementarne zasady uczciwości. Staram się być z nimi blisko, ale też nie jestem nadopiekuńcza. Dzięki silnej obecności w ich życiu od razu widzę, gdy coś się z nimi dzieje, gdy mają gorszy dzień. Nie zostawiam tego i staram się, aby umiały nazywać swoje stany emocjonalne. Żeby uświadomiły sobie, co ich denerwuje i wykształciły sobie samoświadomość. To nie jest łatwe, bo i dorosły człowiek nie zawsze to potrafi.
Jaką będzie pani teściową?
TA: Zależy od synowej... (śmiech). Trudno gdybać… Widzę wady jakie mogą mieć moi synowie, więc na pewno nie będę mówiła, że mój synuś jest najpiękniejszy i najmądrzejszy, a ty babo masz sprostać, żeby dostać ten skarb. Chcę ich wychować, żeby mieli partnerski stosunek do swoich przyszłych kobiet. Żeby byli oparciem dla nich i umieli patrzeć na człowieka, a nie starali się tylko, żeby „ich” było na wierzchu. Dobrze, jeśli będą umieli zawalczyć o swoje, ale to jest trudne, bo czasami asertywność i empatia się wykluczają.
fot.Anna Maria Zagórska