Tomasz Raczek, redaktor naczelny miesięcznika „Film”, jeden z najbardziej cenionych polskich krytyków filmowych, dziennikarz, który tworzył polskiego Playboya. W szczerej rozmowie z Rafałem Podrazą o kobietach, świecie celebrytów i walką z etykietą „etatowego geja”.
Łatwo jest pogodzić role wydawcy, redaktora naczelnego, dziennikarza radiowego i telewizyjnego?
TR: Niełatwo, ale na pewno to bardzo ciekawe!
Czy zastanawiałeś się, co byś robił, gdyby w Twoim życiu nie było „Pereł z Lamusa”?
TR: Z całą pewnością robiłbym to samo: pisałbym recenzje, rozmawiał o teatrze i filmie. Robiłem to zawsze, i to na długo zanim spotkałem Zygmunta Kałużyńskiego. Ciekawostką dla większości będzie fakt, że pierwszą nagrodę za napisanie recenzji dostałem, gdy miałem 14 lat i z tego powodu wylądowałem między innymi na okładce harcerskiego tygodnika „Na Przełaj”.
Skrytkowałeś wtedy czy pochwaliłeś film?
TR: Wtedy dla odróżnienia pisałem o piosence polskiej na festiwalu w Opolu. Ostro upominałem się o pominiętą w werdykcie komisji jurorskiej debiutantkę - Annę Jantar, która śpiewała wówczas „Najtrudniejszy pierwszy krok”. Z całą mocą przekonywałem, że piosenka będzie przebojem.
Bycie krytykiem filmowym w naszym kraju nie jest łatwe...
TR: ...Zapewniam, że bycie krytykiem filmowym w Polsce nie różni się niczym od bycia krytykiem filmowym w innych krajach. No może tylko mniej zarabiamy.
Przejmujesz się, kiedy jesteś za swoje opinie atakowany, a nawet pozywany do sądu?
TR: Wcale. Od dziecka ćwiczyłem się w wypowiadaniu swojego zdania, które najczęściej różniło się i od tego, co mówili nauczyciele, i od tego co obowiązywało wśród kolegów. Nauczyłem się więc zupełnie nie zwracać na to uwagi, a na przestrzeni lat wręcz stwierdzam, że nie zwracam uwagi coraz bardziej.
A łatwo jest decydować o „być” albo „nie być” filmu, aktora?
TR: Nie mam wrażenia, że o czymkolwiek decyduję. Ja tylko nazywam po imieniu to, co i tak wszyscy widzą i wiedzą, ale często wypierają ze swojej świadomości.
No dobrze, a jak reagujesz, kiedy słyszysz, że Katarzyna Cichopek albo Edyta Herbuś to wielkie gwiazdy polskiego ekranu?
TR: Cóż... Przed II wojną światową pisano, że wielką gwiazdą polskiego ekranu jest Nora Ney. Niedawno zobaczyłem jej rolę w jakimś starym filmie. Mój Boże…
Najlepszy i najgorszy polski film 2012 roku?
TR: Najlepszy, to niewątpliwie „Róża” a najgorszy... Oczywiście „Kac Wawa”, chociaż „Bitwę pod Wiedniem” postawiłbym na równi z „Kac Wawa”.
Sztywniak czy luzak. Jak chciałbyś być odbierany przez Polaków?
TR: Nie chciałbym mieć żadnej etykietki. Wolałbym być „panem Tomkiem od filmów”.
Zauważyłem, że jeśli w mediach mówi się o sprawach mniejszości seksualnych, to często jesteś zapraszany jako ekspert. Nie męczy Cię „robienie”za etatowego geja?
TR: Nie pozwalam uczynić z siebie „etatowego geja”. Nie jestem działaczem gejowskim, zresztą, mówiąc szczerze, zupełnie bym się do tego nie nadawał. Nigdy jednak nie zapominam, że jestem gejem i nie staram się w rozmowach omijać tego tematu.
To dlaczego dopiero kilka lat temu powidziałeś głośno o swojej orientacji?
TR: Bo nigdy wcześniej nie sądziłem, że coming out będzie mi do czegoś potrzebny. Nie uważałem, że ludzi to powinno obchodzić. W pewnym momencie zdałem sobie jednak sprawę, że MNIE to obchodzi, bo w pewien trudny do uchwycenia sposób cenzuruję swoje emocje. Postanowiłem z tym skończyć i ostatecznie uwolnić się od potrzeby bycia akceptowanym za wszelką cenę. I rzeczywiście – od czasu coming outu czuję się wolniejszy, spokojniejszy, dojrzalszy.
A jak odbierasz nagrodę, którą otrzymałeś z Marcinem Szczygielskim za swój związek?
TR: „Róża Gali” dla najpiękniejszej pary przyznana nam przez czytelników tego pisma była jednym z największych i najprzyjemniejszych zaskoczeń w moim życiu. Poczułem wtedy, że Polacy są wspaniałym i nieprzewidywalnym narodem, a do tego obdarzonym ogromną fantazją.
I zupełnie nie zapachniało Ci to tzw. poprawnością polityczną, modą?
TR: Nie, a jeśli tak faktycznie było, to byłby to jedyny przypadek, gdy miałem ochotę głośno powiedzieć coś miłego o modzie.
Kobiety w życiu Tomasza Raczka?
TR: Kobiety kojarzą mi się z naturą i z siłą przetrwania. Z odwagą i z intuicją. Żyjemy w epoce, która z dnia na dzień staje się „światem kobiet”. Mam wobec nich respekt i podziw. Nie uważam, że wymagają opieki. Jest ich więcej, niż mężczyzn, żyją dłużej, w rozwiniętej cywilizacji mają większe szanse od nas. Kobiety, które podziwiam i którym poświęciłem moją książkę „Karuzela z madonnami” to swego rodzaju ideały. Traktuję je jak emocjonalny punkt odniesienia.
Lubisz celebrycki światek?
TR: Nie cierpię.
Nie cierpisz, ale w nim uczestniczysz... Dlaczego? Znam wielkich, których na rautach czy dużych imprezach medialnych nie zobaczysz...
TR: Ale mnie też nie ma na takich imprezach. Chyba, że występuję na nich w roli gospodarza, mistrza ceremonii lub gościa nie mogącego się w żaden sposób wymigać z towarzyskiego obowiązku. Nie jestem dzikusem, zostałem starannie wychowany.
Marzenie, które niestety nie jest możliwe do spełnienia?
TR: Chyba nie ma takiego, wszystko wydaje mi się możliwe do spełnienia. Czas nie ma tu zupełnie żadnego znaczenia.
Dziękuję za rozmowę.