Sankt Petersburg znany jest jako „Wenecja Północy”. Jednak dwoje szczecińskich studentów najbardziej europejskie z rosyjskich miast poznało od jego najbardziej mrocznej, azjatyckiej strony.
Sankt Petersburg znany jest jako „Wenecja Północy”. Jednak dwoje szczecińskich studentów najbardziej europejskie z rosyjskich miast poznało od jego najbardziej mrocznej, azjatyckiej strony.
Staś i Agata ostrożnym krokiem weszli w podwórze jednej z pięknych, petersburskich kamienic i od razu poczuli, jakby przenieśli się do innego świata. Zostawili za sobą Newski Prospekt i wszelkie inne wspaniałości „rosyjskiego okna na Europę”, by zapuścić się w ciemny zaułek w poszukiwaniu hostelu w którym miał czekać na nich dwuosobowy pokój. Oficyna. Sypiące się, odrapane ściany kamienic. Na podwórzu Stasia i Agatę zaatakowały podejrzliwe i nerwowe spojrzenia potężnie zbudowanych Azjatów, widocznie nieprzyzwyczajonych do widoku obcych, przybywających poza wszystkim w celach turystycznych.
Biuro, czyli biurko na korytarzu
Staś Prochera i Agata Markiewicz, para studentów filologii rosyjsko-ukraińskiej ze Szczecina, nocleg w Petersburgu mieli zamówiony i opłacony zawczasu drogą internetową. Z trudem udało im się znaleźć swój hostel, którego adresu z dokładnością do jednego kwartału nie potrafił znaleźć nawet miejscowy taksówkarz. Hostel to jednak w tym wypadku ironicznie brzmiące nadużycie semantyczne, chyba, że tym terminem można nazwać odrapaną kamienicę z mieszkaniami przerobionymi na pokoje gościnne. Podejrzenia wzbudziły już przybite do korkowej tablicy u wejścia do budynku karteczki. Lokatorzy hostelu wypisywali na nich pochwalne uwagi na temat jego obsługi i warunków w nich panujących.
– Co ciekawe, wszystkie te peany na cześć właścicieli obiektu wypisane były jednym charakterem pisma – mówi Agata.
Na klatce budynku szczecinianie nie spotkali ani jednego Rosjanina. Jak się później okazało, wynajem lokali dla turystów to w Petersburgu domena Czeczenów, niezbyt chętnie i niezbyt sprawnie posługujących się rosyjskim, językiem, którym z kolei Staś i Agata władają biegle. Do biura hostelu nie było ciężko trafić. – Za biuro służyło biurko, stojące wprost na korytarzu klatki schodowej – wspomina Agata.
W biurze na klatce schodowej zaczęły się prawdziwe schody. Kierowniczka hostelu (a właściwie sieci hosteli pod wdzięczną nazwą „Sabrina”) o orientalnie brzmiącym imieniu Dżamila wyliczyła turystom ze Szczecina, ile muszą dopłacić, jeśli chcą spędzić noc w zamówionych wcześniej pokojach. Nie pomogły zapewnienia, że nocleg został już opłacony wcześniej przez Internet. Okazało się bowiem, że od momentu zamówienia do jego realizacji ceny pokoi trzykrotnie poszły w górę. – Nie mogliśmy się z tego wycofać, bo w umowie była klauzula, że w razie rezygnacji z pokoju tracimy całą zapłaconą kwotę – mówi Staś. – Poza tym okazało się, że mieli nas przewieźć do jakiegoś innego hostelu, z teoretycznie lepszymi warunkami. Nie było wyjścia, zgodziliśmy się.
Na walizkach
Szczecińscy studenci musieli wsiąść do zdezelowanej, stunningowanej Łady Samary. Za kierownicą mąż Dżamili, pan Edik, Czeczen, który przez cały okres znajomości z parą Polaków nie przemówił ani słowa po rosyjsku. Przewiózł Polaków na nowe lokum. – Według internetowego ogłoszenia w cenę noclegu miały wchodzić takie atrakcje jak śniadanie, bar, dyskoteka, klimatyzacja – wspomina Staś. – Z tego wszystkiego w naszym nowym lokum sprawdziło się tylko to ostatnie, a dokładniej… wiatrak. Ale nie było najgorzej, mieliśmy przynajmniej stamtąd bardzo blisko do Newskiego Prospektu (główna ulica Petersburga), przy którym mieści się większość petersburskich atrakcji turystycznych.
Dwa dni po zakwaterowaniu Agata dostała telefon od Dżamili. – Powiedziała, że mamy się spakować, bo za dwie godziny przyjeżdża po nas i zabiera nas na nowe miejsce – mówi Agata. – Byliśmy wściekli, nie zamierzaliśmy się pakować.
Kierowniczka hostelu, zamiast za dwie, przyjechała za kilka godzin. Nie było jednak miejsca ani czasu na protesty czy kłótnie, bo wraz z Dżamilą, wściekłą na niepokornych Polaków, do pokoju pewnym krokiem wszedł mężczyzna ze swoimi walizkami i nie zwracając najmniejszej uwagi na dotychczasowych, niespakowanych jeszcze lokatorów, szybko poczuł się jak u siebie w pokoju.
Zamknięte muzea i zwodzone mosty
Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Staś i Agata, znów bezsilni wobec żywiołowej kierowniczki hostelu, wsiedli wraz z nią i swoimi bagażami do tej samej, zdezelowanej Łady Samary, prowadzonej przez tajemniczego pana Edika. Ruszyli w nieznanym sobie kierunku. W tle dźwięczała orientalna muzyka, przypominająca wołania islamskich muezinów z wysokości minaretów wzywających wiernych do meczetu. Błyszczące, brzęczące ozdoby, też kojarzone z Orientem, sprawiały, że Staś i Agata przez chwilę poczuli się jak intruzi w świecie islamu, a ich wyobraźnia przywołała obrazy kojarzonych zarówno z dżihadem jak i z czeczeńskim separatyzmem (pamiętając, że Czeczeni są muzułmanami) aktów terrorystycznych i obcinanych giaurom (arab. niewiernym) głów. Złowrogim akompaniamentem do tych czarnych myśli była nerwowa rozmowa, prowadzona przez siedzących z przodu Dżamilę i Edika w nieznanym szczecinianom języku czeczeńskim.
Jednak kierowana stereotypami wyobraźnia szczęśliwie zawiodła Polaków. Dotarli na już trzecie swoje lokum. W pokoju przechodnim, przy niemiłosiernym, lipcowym upale, bez klimatyzacji, daleko od centrum, nękani przez komary. Jednak nie warunki nowej lokalizacji były najgorsze. – Dżamila zepsuła nam cały dzień, bo zanim przyjechała, wszystkie muzea były już zamknięte – wspomina z zawodem w głosie Staś, pasjonat malarstwa w teorii i praktyce, zakochany w petersburskich zbiorach sztuki.
Mimo wszystko szczecińscy studenci zdążyli przywieźć z miasta Piotra Wielkiego jakieś pozytywne wspomnienia. Sankt Petersburg, bardziej niż jako mekka przodowników czeczeńskiej branży hotelarskiej, znany jest oczywiście jako „Wenecja Północy”. Tyle, że zamiast gondoli, po Newie i kanałach Piotrogrodu, poprzecinanych zwodzonymi mostami, pływają motorówki. – O północy nagle zapalają się światła, zwodzone mosty się podnoszą powoli, majestatycznie – wspomina Staś. – Płynęliśmy motorówką po Newie, przed nami i nad nami po kolei podnosiły się zwodzone mosty, a ludzie na brzegach Newy otwierali szampany. Niesamowite przeżycie