Ponad tysiącletnie nawiedzone domy, brytyjskie Rio de Janeiro, nadzy rowerzyści. To jedne z wielu wrażeń, jakie podczas swoich podróży na Wyspy Brytyjskie przeżył fotograf „Prestiżu”, Darek Gorajski.
Jak co roku latem do londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej ustawiły się tłumnie kolejki turystów. Wśród nich ogolony na łyso mężczyzna z plecakiem. Powoli płynął wraz z tłumem w kierunku bramki. Czarnoskóry ochroniarz przy wejściu spojrzał na niego podejrzliwie i zapytał… po polsku: „masz nóż?”. Rzeczywiście, turysta był Polakiem, ale przez całą drogę w kolejce do muzeum ani słowem swojego pochodzenia nie zdradził.
W Cambridge jak w Amsterdamie
Tym gładko wygolonym turystą był fotograf, Darek Gorajski. Zaszokowany piękną polszczyzną czarnoskórego Brytyjczyka, nie zdołał wydobyć z siebie pytania o jej źródło. Za to już odgadnięcie polskiego pochodzenia Gorajskiego nie było taką znowu zagadką. – Na Wyspach Brytyjskich facet wygolony na łyso, w dresach i z plecakiem lub z jednym z tych trzech atrybutów, prawie na 100 procent zawsze okazuje się Polakiem – mówi.
W plecaku oczywiście Gorajski nie miał noża, ale swój turystyczny niezbędnik, czyli aparat i dwa obiektywy. Jednym z niewielu miejsc na wyspach, gdzie ze świecą szukać stereotypowych Polaków, wygolonych na łyso, ubranych w dresy i zaopatrzonych w plecak jest Cambridge. Pod dwoma względami mógł się Darek czuć w słynnym miasteczku studenckim jak w Amsterdamie. Po pierwsze, wszyscy poruszają się tam rowerach, które można znaleźć wszędzie. Po drugie, w Cambridge bardzo popularne są rejsy gondolą po wijącej się przez centrum miasta rzece.
Duchy, mordercy i Mel Gibson
Malownicze, zielone wzgórza, poprzecinane kamiennymi murkami i upstrzone stadami owiec. Wśród tak pięknych okoliczności irlandzkiej przyrody zamieszkał kilkanaście lat temu brat Darka Gorajskiego, Adam. Pewnego dnia obaj wybrali się na wycieczkę po okolicznej Dolinie Glendalough. Towarzyszyła im Bailly (zdrobnienie od Ballantines…), labradorka Adama. W pewnym momencie dotarli do dwóch, jaskrawo kontrastujących ze sobą domów. Obok luksusowej willi stało kamienne domostwo z VII wieku n.e. Darek chciał zobaczyć z bliska te dwie perły architektury. Jednak, ku jego zdziwieniu, Bailly podkuliła ogon, spuściła łeb i stanęła, nie zamierzając postąpić ani na krok w kierunku domów. Adam też nie palił się do oprowadzenia brata po architektonicznych osobliwościach swojej własnej okolicy. – Okazało się, że oba te domy są na swój sposób przeklęte – wspomina Darek. – W willi dwukrotnie doszło do brutalnych morderstw. Najpierw pozabijali się nawzajem członkowie rodziny, która ten dom wybudowała. Później mordu dopuścili się kolejni lokatorzy. Wszyscy, którzy tam mieszkali, zarzynali się nawzajem.
Jak nietrudno się domyślić, trzeciej partii lokatorów luksusowa willa się nie doczekała. Za to w sąsiednim, kamiennym domu, pamiętającym czasy Williama Walace`a, a nawet Karola Wielkiego podobno straszą duchy. – Miejscowi boją się zapuszczać w tę okolicę – mówi Darek. – Dzieci nie chcą się tam bawić, nawet zwierzęta wariują w pobliżu tych dwóch domów. Irlandczycy są przesądni, ale rzeczywiście, jest w tym miejscu coś niesamowitego. Nawet mojemu bratu, Polakowi, który mieszka tam od kilkunastu lat, udzieliła się ta tajemnicza atmosfera.
To magiczne miejsce w dolinie Glendalough jest wyjątkowe nie tylko ze względu na opowieści o duchach. – Stamtąd rozciąga się piękny widok na całą Dolinę: pagórki, łąki, brzeg morza – mówi Gorajski.
Urokowi doliny uległ sam Mel Gibson. To właśnie w tej malowniczej krainie pośrodku Zielonej Wyspy zostały nakręcone zdjęcia do jego reżyserskiego debiutu, „Bravehart”.
– Gibson zachwycony Glendalough zainwestował pieniądze w utrzymanie tego miejsca, uporządkowanie okolicznego cmentarza, restaurację kościoła z VII wieku – mówi Darek.
Ostatnim wyspiarskim przystankiem Gorajskiego było Brighton, czyli, jak sam Darek określa to miejsce, „brytyjskie Rio de Janeiro”. – Miasto położone jest wprost na nadmorskiej plaży – mówi Gorajski. – Wszędzie na ulicach można spotkać ludzi w kąpielówkach. Tam jest jakiś specyficzny, ciepły mikroklimat. Osobliwościami klimatycznymi można wytłumaczyć oryginalną tradycję, pielęgnowaną w Brighton. – Co pewien czas organizowane tam są pikiety, których uczestnicy przejeżdżają całe miasto nago na rowerach – mówi Gorajski. – Taki peleton złożony z tysiąca nagich osób robi wrażenie!
Choć Brighton jest jednym z największych skupisk gejów na świecie, w rowerowych demonstracjach można też zobaczyć kobiety. „Brytyjskie Rio de Janeiro” jest więc miejscem wizualnych atrakcji dla każdego turysty i każdej turystyki.