To było tak szalone i nieprawdopodobne, że grzechem byłoby tego nie zrobić. Każdy przecież przyzna, że zaraz po ślubie grzeszyć nie wypada, więc Jola i Jarek Kaniowie, młode małżeństwo z Gdyni, swój spontaniczny i jakże oryginalny pomysł postanowili wcielić w życie. Spakowali plecaki i wyjechali z domu. Nie było ich prawie rok i nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że była to podróż poślubna. Nie do Egiptu czy Tunezji, tylko dookoła świata. Pełna przygód zapisanych na gigabajtach zdjęć i wspominanych teraz z rozrzewnieniem przy kominku z lampką wina w ręku.
Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.”
Język uśmiechu językiem świata
Jarosław i Jolanta Kaniowie zgodnie twierdzą, że pod tymi słowami Ryszarda Kapuścińskiego mogliby się podpisać. Zwiedzili Europę, Azję, Australię, Amerykę Południową, Amerykę Północną i Europę. Przemieszczali się głównie autostopem – 9059 km, ale też samolotami – 43 608 km, autobusami – 17 415 km, samochodami – 13 112 km, pociągami – 10 341 km, 1030 km drogą wodną, 250 km na skuterze i motocyklu, 164 km pieszo. Łącznie przemierzyli prawie 2,5 raza długość równika, a zabrało im to równo rok czasu. Wyruszyli we dwoje, wrócili we troje…
Kibicowali im przyjaciele, rodzice, ciocie, wujowie, ich bliższe i dalsze otoczenie, a gdy wieść o ich zamiarach poszła w świat, kibicował nawet jeden z najbardziej znanych współczesnych polskich podróżników – Wojciech Cejrowski. Wszyscy kibicowali i podziwiali. Za odwagę, za chęć zrobienia czegoś tak odrealnionego od rzeczywistości, że aż nieprawdopodobnego. Ciekawość świata narodziła się w obojgu na długo przed tym, jak odważyli się podjąć to wyzwanie. Studia na Uniwersytecie Gdańskim umożliwiły im realizację programu Sokrates, w ramach którego wyjechali do Hiszpanii. W pięknej Barcelonie spędzili osiem miesięcy, w pełni wykorzystując tę znakomitą okazję do zawierania znajomości ze studentami z innych krajó w i poznawania innych kultur, obyczajów. Nauczyli się obcego języka, ale też i tego, że na świecie najważniejsze znaczenie ma język uśmiechu i chęć porozumienia, niezależnie od rasy. Ludzie nie mogą się porozumieć nie dlatego, że nie znają języka, jakim się porozumiewają między sobą, ale zwłaszcza dlatego, że nie chcą siebie słyszeć, a często i widzieć.
„Ludzie rozwijają w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc – nie widzieć, aby słuchając – nie słyszeć.” Miał rację Kapuściński, pisząc te słowa. Jola najbardziej ceni w swoim mężu uśmiech, ale też i sama stara się, żeby nie znikał z jej twarzy. Mówi się, że kobieta zakochana jest zawsze zdumiewająco piękna. Patrząc na nią, trudno podważyć to stwierdzenie. Ta kobieta aż promienieje. Z mężem poznali się i zakochali w sobie właśnie na studiach, a podczas programu Sokrates tylko utwierdzili się w przekonaniu, że chcą razem zachwycać się urokami życia i nie pozwolić mu ulecieć przez palce.
Jak sobie to wspólne życie wyobrażali? Niestandardowo na pewno. Nie, jak inni, gubiąc się w tłumie robotów, których „wolność ktoś zamknął w klatce z banknotów”. Pobrali się i wyjechali w podróż poślubną dookoła świata. Ten wydawałoby się, szalony pomysł narodził się nie inaczej, jak podczas podróży właśnie. Gdzieś między Rumunią a Bułgarią, kiedy wracali z Turcji. Jarek tak to wspomina: – Jola spała na moich kolanach, a ja ją obudziłem i zwyczajnie do niej powiedziałem: „Jola słuchaj, a może pojedziemy dookoła świata?”. A ona na to odpowiedziała tylko takim zwyczajnym: „OK”.
Oboje wybuchają gromkim śmiechem, ale zaraz wyjaśniają, że tak naprawdę taka chęć doświadczenia czegoś wielkiego kiełkowała w nich już dużo, dużo wcześniej niż w ułamku tej istotnie ważnej chwili, w której niejako zapadła decyzja o realizacji tego pragnienia. Zawsze jednak myśleli, że przeszkodą będą finanse. Jarek podkreśla, że ważne jest to, aby nauczyć się podróżować tanio. Większość ludzi jest przekonana o tym, że do podróżowania potrzeba wora pieniędzy. Okazuje się, że można przemierzyć całe wybrzeże Ameryki znad Pacyfiku nad Atlantyk, nie płacąc grosza za transport. Niemożliwe? A jednak…, inaczej nie ziściłby się „American Dream” Jarka i Joli. Jak to się robi? Jednym ze sprawdzonych sposobów na Amerykę jest driveaway.
Najważniejsza jest droga, a nie cel
– Dostaje się samochód z pełnym bakiem, na określony limit dni i przewozi go z jednej części kraju do drugiej. W zamian nie płacisz za jego wynajem. Samochód należy najczęściej do osoby prywatnej, która podróżując lub przeprowadzając się na duże odległości, woli, by ktoś inny dostarczył pojazd na miejsce, podczas gdy sama leci samolotem. W internecie można znaleźć wiele agencji, do których trafia taki samochód. Wystarczy się zgłosić do którejś z nich i zaproponować swoją pomoc – mówi Jolanta Kania.
Zgłosili się. „Jazda samochodem między drapaczami chmur, tłumem przechodniów i stadami żółtych taxówek pozostanie jednym z moich najpiękniejszych automobilowych wspomnień” – pisał Jarek na blogu. Do Ameryki ciągnęło ich już od czasu, gdy mieszkali w Hiszpanii, a wszystkie książki Halika, Kapuścińskiego i Cejrowskiego tylko pogłębiały ich fascynacje tym kontynentem.
– Chcąc przemierzyć świat, potrzeba przede wszystkim chęci. Pasji. Bez tego ani rusz. No i uśmiechu na twarzy. Poza tym trzeba pamiętać o tym, że w podróży najważniejsza jest droga, a nie jej cel. Ludzie o tym często zapominają. Przemierzają szlaki, ale naprawdę nic nie widzą. Nie wiedzą nawet, po co i dokąd idą. Idą, byle dotrzeć do bliżej nieokreślonego celu. Droga jest ważna. To, kogo i co na niej spotykasz. Czego doświadczasz. Ludzie są ważni i ich przeżycia, którymi chętnie się dzielą. Po pierwsze – wylicza Jarek – doświadczyliśmy tego, że ludzie są dobrzy.
Ludzie są dobrzy. I tego się trzymajmy. Jarek i Jola sporo podróżowali autostopem. Ludzie, jak wynika z ich relacji, nie tylko ich zabierali, ale też gościli, a przy okazji opowiadali swoje historie. Otwierali przed nimi nie tylko swoje domy, ale i dusze. W Boliwii ugościł ich Alfonso, prosty rolnik, u którego spędzili wieczór i noc, przy ognisku i dźwięku inkaskiego fletu słuchając opowieści o dawnych inkaskich czasach, wierzeniach, kulturze.
– Zdecydowanie możemy powiedzieć, że było to jedno z bardziej autentycznych miejsc, w których spaliśmy, a w dodatku zachód słońca nad jeziorem dostarczył nam wspaniałych emocji. Wschód słońca dostarczył wspaniałych emocji już tylko mi, a Jola tradycyjnie już emocjonowała się tym, oglądając zdjęcia po pobudce – wspomina Jarek Kania.
Byli w 19 krajach na 5 kontynentach i nauczyli się w nich tego, czego nam często brakuje – tolerancji.
– Jeśli ktoś nie spędzi trochę czasu za granica, będzie bardzo łatwo osądzał. My przez te swoje doświadczenia dostrzegliśmy, że ludziom, którzy chociaż trochę podróżowali, zupełnie się zmienia punkt widzenia. O wiele łatwiej są w stanie przyjąć czyjeś wartości, są o wiele bardziej tolerancyjni, nabywają zdolności empatii – zapewnia Jola i podaje tu za przykład Ryszarda Kapuścińskiego, który potrafił trafić do wielu ludzi.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
W podróży byli świadkami wielu zdarzeń, zarówno intrygujących, jak też i mogących wywoływać oburzenie. Na te zdarzenia, jak przekonują małżonkowie, powinniśmy umieć spojrzeć w szerszym kontekście niż nasze subiektywne odczucia. W Iranie, jak relacjonuje Jarek, mężczyźni ignorowali obecność jego małżonki i wcale z nią nie rozmawiali. Oburzające? Przeciwnie. Okazuje się, że w ten sposób okazywali jej należyty szacunek, gdyż obok był jej mąż. Sami nie chcą bowiem, by ich kobiety były obiektem pożądania obcych mężczyzn. By go nie wzbudzać, kobietom każe się tam nosić czador, czyli strój szczelnie zakrywający ciało.
– To, jak się kobiety noszą, zmienia się w różnych rejonach kraju. Na przykład w Teheranie widzieliśmy młode dziewczyny z lekko przewiązanym szalem na głowie bądź tylko różnokolorową chustą lekko opadającą na włosy. W religijnym Yazdzie nie dość że kobiety całe ubranie mają w kolorze czarnym, to jeszcze wszystkie noszą czarne czadory – nawet małe dziewczynki w wieku dziewięciu lat. Tutejsze czadory nie mają guzików, a gdy kobieta wraca z zakupów i ma zajęte ręce, to trzyma czador w zębach i tak maszeruje przez miasto. Na południu za to kobiety częściej używają jasnych czadorów w szare kwiaty – opowiada swoje wrażenia z Iranu Jola.
Iran nie jest jedynym krajem na świecie, w którym obowiązuje noszenie skromnego ubioru zakrywającego ciało i włosy, ale dla wielu z nas jest najbardziej radykalnym pod tym względem i z tego powodu dla nas zacofanym. Fakt, trudno tam mówić o jakiejkolwiek modzie. Jednak w religii islamu liczą się wartości zupełnie inne od naszych.
– Nie możemy narzucić komuś naszego punktu widzenia tylko dlatego, że wydaje nam się, że my mamy rację. Kolejna ciekawostka. W Australii widzieliśmy mapę świata. Zdumiało nas, że była zupełnie inna od naszej. Tam środkiem był południk 180, czyli ten, który znajduje się koło Nowej Zelandii. U nas w środku jest Europa. U nich Europa jest schowana. To było dla nas szokiem – dodaje Jola.
Jarek przypomina sobie jeszcze jedno doświadczenie. – W Nepalu pracowaliśmy w schronisku, którym zarządzał uchodźca z Tybetu i on nie mógł się nadziwić, że my w Polsce mamy wszystko produkcji chińskiej. Pytał nas, jak możemy kupować rzeczy z Chin? Dla nas żyjących tutaj jest to czymś normalnym, dla nich nie, bo dla żyjących w tamtym systemie ma to już zupełnie inny kontekst. My kupujemy rzeczy z Chin, wspieramy je i pośrednio przyczyniamy się do tego, że ich naród jest ciemiężony. Chyba nikt z nas tutaj się nad tym głębiej nie zastanawia, a tam ma to naprawdę głęboki sens.
Pasażer na gapę
W Australii dowiedzieli się, że Jola jest w ciąży i wtedy tak naprawdę pierwszy raz zastanawiali się, czy nie wrócić do domu. Minęły cztery miesiące odkąd wyruszyli w drogę. Mieli przed sobą jeszcze spory kawałek do pokonania. Długo zastanawiali się, co robić. Nie byli już w dwójkę, ale we trójkę.
– Ja wiedziałem dwa tygodnie wcześniej, że Jola jest w ciąży. Zobaczyłem to w jej oczach, ale nic nie powiedziałem. Szliśmy ulicą w Nowej Zelandii i ja to poczułem – Jarek brzmi przekonująco. Jola tylko się uśmiecha… Po krótkiej chwili dodaje: – Cieszyliśmy się, że to się tam stało.
Nikomu o tym nie powiedzieli. Ani znajomym, ani rodzinie. Dlaczego?
– Jakby się coś złego stało, to lepiej, żeby to zostało między nami. Gdyby wyniknęły komplikacje, w opinii rodziny i przyjaciół na pewno powodem byłaby ciężka podróż – wyjaśnia Jola i dodaje, że w końcu zaryzykowali. Zmienili tylko jakość podróży.
„Tak naprawdę nie wiemy, co ciągnie człowieka w świat. Ciekawość? Głód przeżyć? Potrzeba nieustannego dziwienia się? Człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze – uroda życia.” Ryszard Kapuściński
Czy ludzie, którzy objechali dookoła świat, mają jeszcze czemu się dziwić?
Jarek i Jola odpowiadają zgodnie: TAK.
– Nam się zrodziła taka świadomość, że tyle jeszcze nie widzieliśmy, tyle jeszcze nam zostało do zobaczenia – w oczach Joli widać błysk. Jakby ożywienie. Jarek przytakująco kiwa głową. Przez cały mój wywiad towarzyszy nam owoc nie tylko miłości tych dwojga, ale i ich niezwykłej pasji.
– Podróże były w naszym życiu momentami najpiękniejszymi i chcemy te najważniejsze doświadczenia w naszym życiu przekazać Róży. Chcemy te najpiękniejsze momenty przeżywać razem. We troje.
Następną planowaną wyprawą jest wyjazd na Syberię. Jarek i Jola żywią głęboką nadzieję, że im się ten plan powiedzie. Mówią, że chcą się wyciszyć, a słabo zaludniona Syberia jest ku temu doskonałym miejscem. Na moje pytanie, dlaczego nie wybiorą się nad jakieś skąpane w gorącym słońcu piaszczyste wybrzeże, pada szybka od powiedź:
– A od czego jest emerytura???
Izabela Pek