Wycieczka do słonecznej Toskanii, lirycznej Oksytanii albo sentymentalna podróż na kresy. Pizza, pielemnieni, czy może kaczka „Confit”? Na szczęście kulinarny wypad za granicę nie wymaga trudów planowania, brania urlopu i godzin pakowania. Nie trzeba też kupować przewodnika. W pełną smaku podróż po Europie zabiorą was Giorgio Cozzolino, Marc Petit i Tatiana Otwinowska - obcokrajowcy prowadzący w Trójmieście swoje restauracje.
Włoch, który przyjeżdża do Polski najczęściej musi tłumaczyć dlaczego. Przyczyna, dla której zdecydował się zrezygnować ze słońca musi być spektakularna.
Mambo Italiano
- A dlaczego nie? - Odpowiada pytaniem. - Ludzie dziwią się, że przyjechałem do Polski z Toskanii, zwykle myślą, że ożeniłem się z Polką, ale moja żona jest Włoszką, została w kraju i tam dogląda naszej wspólnej firmy. Cieszę się, kiedy tu przyjeżdża, ale nie widzimy się zbyt często. Wybrałem morze, bo chciałem rozszerzyć eksport i czuję się tu dobrze. Pochodzę z Neapolu i wiem, że nad morzem zawsze mieszkają podobni ludzie – otwarta przestrzeń – otwarty umysł - mówi Giorgio Cozzolino, właściciel sopockiej restauracji Donna Marzia Cucina Toscana.
Giorgio mieszka w Polsce od ponad roku. Jest restauratorem i producentem prawdziwej włoskiej pasty. Za jego sprawą stara zabytkowa kamienica przy Alei Niepodległości w Sopocie jest prawdopodobnie najbardziej słonecznym miejscem w mieście. Latem nie ma tu wielkiego natłoku turystów. Zmarznięci i głodni mieszkańcy Trójmiasta pukają do drzwi, gdy na dworze zaczyna robić się chłodniej, a słońce coraz rzadziej i na krócej wychodzi zza chmur.
Spotykamy się w dawnym Zielonym Dworze, gdzie Giorgio mieszka, pracuje i przyjmuje gości. Wygląda jak włoski szef kuchni z naszych wyobrażeń – jest duży, ma południowe rysy i mnóstwo energii. Dystans między piwnicą a poddaszem, kiedy oglądamy razem restaurację, pokonuje prawie biegiem. W międzyczasie gubię się, gdy Giorgio niepostrzeżenie znika na chwilę w kuchni. Wraca. Idziemy porozmawiać do piwnicy. Siadamy przy szklanym stole.
Interesy ze Stingiem
- Siedzisz właśnie w miejscu, gdzie niedawno siedział Sting – informuje Giorgio.
Można powiedzieć, że włoski restaurator i brytyjski gwiazdor robią razem interesy. Wino z ekologicznej winnicy Stinga stoi na półkach obok win innych producentów, których Giorgio zna osobiście. Są tu też miody, ręcznie robiony makaron z własnej manufaktury i inne specjały. Nawet woda mineralna trafia do restauracji z Italii.
Giorgio lubi zaskakiwać. Dotyczy to także stałych gości restauracji Donna Marzia Cucina Toscana. Menu zmienia się tu codziennie. Tradycyjna pizza z wielkiego pieca, makarony, mięsa, owoce morza i przystawki, które można wybrać samemu z wielkiego stołu. Wśród nich bakłażany według rodzinnego przepisu mammy Giorgio. Na deser tiramisu albo owoce z serkiem mascarpone. Można chcieć więcej? Oczywiście! Wino idzie przecież w parze z dobrą zabawą. By ten duet był jeszcze bardziej zgrany w Donna Marzia organizowane są imprezy. Na przykład w klimacie cyrkowym, albo wieczory z nauką języka włoskiego. Jednak bawi się tu nie tylko „po włosku”. Giorgio i jego załoga szykują obecnie mrożącą krew w żyłach imprezę halloweenową.
Francuski akcent
A może kameralna kolacja w stylu oksytańskim? Piwnica pełna wina a nad nią mała tawerna - w środku ściany zdobione obrazami i cytatami z dramatu Cyrano de Bergerac, kuchenne drobiazgi, ozdobne souveniry, trochę książek i mnóstwo przysmaków – tak wygląda kulinarna ambasada Francji w Sopocie. W tej niedużej przestrzeni właściciele, Maria i Marc Petit stworzyli wymarzone miejsce dla wszystkich, którzy mają słabość do oksytańskiej kuchni i francuskiej kultury.
Restauracja i winiarnia „Cyrano et Roxane” mimo, że mieści się w centrum Sopotu, schowana jest w zaułku na końcu Małego Monciaka. Przebojem jest tu pasztet z kaczych wątróbek, przyrządzany według przepisu dziadka Marca.
- Foie Gras jest we Francji tradycyjnym daniem bożonarodzeniowym, ale w mojej rodzinnej Gaskonii nie lubimy czekać tak długo i jemy je przez cały rok. Niektórzy nasi goście przychodzą tu specjalnie dla foie gras – opowiada Marc.
Gwiazdą menu jest kaczka „Confit” – pieczona według tradycyjnego przepisu w niskiej temperaturze przez dwanaście godzin, podawana z ziemniakami sarladaises i zieloną sałatą. Na miłośników owoców morza czekają mule w sosie śmietanowym i po oksytańsku. Zaś łasuchów zadowoli crème brûlée, taki który można rozbić łyżeczką. Kluczowe dla dań składniki sprowadzane są z Francji, a co do wina...
- Zasada jest prosta. Mam tu tylko wino, które sam lubię, od producentów, których znam osobiście – tłumaczy właściciel.
Z importu pochodzą jednak nie tylko trunki i jedzenie. - Chciałem przywieźć tu trochę mojej kultury - mówi właściciel. I udało się. W restauracji, podczas cyklicznych wieczorów literackich, spotyka się Bractwo Oksytańskie, które ma już prawie czterdziestu członków. Polsko - francuskie małżeństwo zawsze stara się szukać tematów łączących oba kraje, a tych jest niemało. Wieczorami przy lampce wina czyta się tu miłosne listy Honore Balzaca i Eweliny Hańskiej, czy wspomina Chopina. Latem zaś duch Francji potrafi wymknąć się poza ściany tawerny - na sopocki deptak.
- Ostatnio zorganizowaliśmy festyn i mieliśmy tu czterdziestu średniowiecznych rycerzy, którzy walczyli na ulicy, więc było bardzo widowiskowo. Robimy też fetę z okazji święta 14 Lipca – rocznicy wybuchu Rewolucji Francuskiej - opowiada Marc Petit.
Smak kresów
O kolejnej, tym razem polsko - rosyjskiej parze restauratorów można powiedzieć, że przeżywają właśnie swoje „długo i szczęśliwie”. Efektem miłości Tatiany i Marka Otwinowskich jest restauracja Kresowa mieszcząca się w zabytkowej kamienicy w centrum Gdańska. Przytulne, urządzone w przedwojennym stylu wnętrze działa trochę jak wehikuł czasu. Z głośników płyną szlagiery z lat trzydziestych o pannie Jance Gramofonomance, czy nieczułej na względy fatyganta Walerii, ale na sali niepodzielnie króluje pani Tatiana. Lekkim krokiem przechadza się od stolika do stolika, wita klientów, układa kwiaty w wazonach. Sama zadbała o wystrój.
Jednak to, co przede wszystkim przyciąga gości do kuchni kresowej mieści się w tutejszych talerzach. Smakosze mogą wybierać z ponad stu pozycji z karty. Szczególnie wygłodniałym i rządnym eksperymentów, w wyborze pomaga pani Tatiana, która – jak głosi miejska legenda – słynie z kulinarnej intuicji.
- Po prostu to wiem, przyglądam się ludziom, patrzę im w oczy i potrafię polecić coś specjalnie dla nich – mówi właścicielka.
O tych, którzy twierdzą, że dobra restauracja powinna serwować tylko kilka dań, pan Marek mówi krótko – nie kochają kuchni.
Sekret pożarskiego
- Potrawa to nie przepis, to serce. Sam lubię wszystko z naszej karty, ale najczęściej jadam kotlet pożarski. Wie pani, co to jest kotlet pożarski? Kotlet pożarski to był kiedyś taki ohydny kotlet mielony. Ot cały szkopuł. Mięso w pożarskim musi być siekane, a nie przepuszczone przez maszynkę. Do tego prawdziwa bułka tarta i masło do smażenia.
Smakuje wybornie - przekonuje Marek Otwinowski.
Przepis państwa Otwinowskich na ów kąsek czytelnicy „Prestiżu” mogą znaleźć w tym numerze. Efekt własnych prób kulinarnych można porównać z tym, co oferuje tutejsza kuchnia lub spróbować innych dań: solanka, pielemieni, zrazy radziwiłowskie, a dla najmłodszych oładuszki. Właściciele obiecują niezapomnianą przygodę na granicy rosyjsko - polskiego smaku, naszej wspólnej kultury i barwnej, choć trudnej historii kresów.
Zatem w drogę! Zabierzcie ze sobą dobry apetyt, wyżywienie zapewnia organizator. Smacznego!