Są takie zawody, najczęściej związane z pieniędzmi publicznymi, w których bardzo łatwo jest postradać zmysły. Ogłaszam to oficjalnie.
I wiem, co Państwo teraz pomyślą: będzie się użalać ta dyrektorka teatru nad sobą, nad brakiem pieniędzy na kulturę, nad tym, że kultura zawsze jest na końcu listy urzędniczych priorytetów, że nikogo nie obchodzi, że w budżecie zawsze przegra ze sportem czy remontem mostu.
Ale nie! Wręcz przeciwnie. Ten felieton będzie o tym, że wszyscy wokół znają się na kulturze. I właśnie od tego można postradać zmysły.
Zacznijmy od artystów. Oni zupełnie nie ułatwiają sprawy. Taki Oscar Wilde napisał kiedyś, że all art is quite useless, co dosłownie znaczy, że cała ta sztuka jest całkiem bezużyteczna. To był jego błyskotliwy żart, bo żył w epoce wiktoriańskiej, kiedy sztukę próbowano oceniać moralnie i społecznie. A on się buntował i nie chciał udowadniać, że sztuka musi wychowywać, służyć społeczeństwu czy być nośnikiem dobra. Dla niego sztuka nie musiała mieć żadnego celu poza sobą samą.
Naiwny! Gdyby mieszkał w Polsce w 2025 roku, szybko by się dowiedział, że sztuka może być wolna, o ile nie powstaje z pieniędzy podatnika.
Zawsze ciekawym momentem jest dla mnie ten, w którym po spektaklu rozmawiam z widzem.
Pierwszy mówi:
— To było na pewno dobre, ja się po prostu nie znam…
(widz uprzejmy)
Drugi:
— Ja to bym chciał w teatrze odpocząć i się pośmiać. Nie wiem, dla kogo była ta cała sztuka i po co!?
(widz prostolinijny)
A trzecia widzka, z błyskiem w oku, oznajmia:
— To było ciekawe przesunięcie znaczeń — taka postkolonialna dekonstrukcja Szekspira, w której Makbet przestaje być bohaterem tragicznym, a staje się figurą toksycznej hegemonii. Widać, że reżyser grał kodami performatywnymi i świetnie przemyślał relację między ciałem aktora a architekturą przestrzeni.
(widz przemądry)
I wtedy patrzymy na siebie z zespołem i pytamy: dla kogo właściwie robimy teatr? Dla tych, którzy chcą się pośmiać? Dla tych, którzy chcą się dokształcić? Dla tych, którzy chcą coś przeżyć, czy dla tych, którzy chcą być na czasie i śledzą teatralne trendy?
I kiedy już mamy wrażenie, że się w tym gąszczu poglądów zupełnie pogubiliśmy, bo nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich, a bardzo byśmy chcieli, wchodzi John Berger, cały na biało, i przypomina: „Kto patrzy, ten ma władzę.”
Ten brytyjski pisarz, malarz i krytyk sztuki w swojej słynnej książce Ways of Seeing pokazał, że patrzenie nigdy nie jest niewinne. Każdy z nas widzi świat przez filtr własnych doświadczeń, pozycji społecznej, płci czy władzy. A to, jak patrzymy, decyduje o tym, co naprawdę widzimy — i kto ma prawo mówić, co jest „piękne”, „wartościowe” czy „ważne”. Innymi słowy: kto patrzy – ten rządzi.
A w kulturze patrzą wszyscy.
Najpierw urzędnik, który widzi nie scenę, lecz rubryki: liczby premier, frekwencję, wskaźniki. Hamlet? Świetnie, o ile ma wkład własny i nie obraża podatnika.
Zaraz obok pojawia się pani radna, uśmiechnięta, kulturalna, z troską w głosie: Niech będzie artystycznie, ale bez przesady, prawda?
Potem krytyk – w okularach teorii. Widział wszystko: od Kantora po Szczawińską. Często wie, co myśli, zanim zobaczy spektakl. Wystarczy, że pozna nazwisko reżysera. Kciuk w górę albo kciuk w dół. W Nowym Yorku czołowy krytyk dziennika The New York Times, potrafi, niczym Cezar kciukiem w dół, zakończyć negatywną recenzją sceniczny żywot dzieła.
Krytyk jednak musi się przesunąć, bo oto wchodzi sponsor. On też patrzy – tylko inaczej. Sprawdza, czy logo będzie dobrze widoczne i czy sztuka nada się do raportu rocznego. Czasem zdarza się cud – prywatny sponsor, który naprawdę kocha kulturę i daje twórcom wolność. Takiego najchętniej zgubilibyśmy w teatrze i nigdy nie wypuścili, jest tak cenny i ulotny, niczym najpiękniejszy sen.
O śnie mówi też reżyserka dzieła, które wszyscy zdążyli już wyżej omówić. Ona z kolei parafrazuje Susan Sontag, stwierdzając: Sztuka nie musi niczego wyjaśniać. Czasem wystarczy, że istnieje — jak sen, który nie daje się zrozumieć, ale zostaje w nas na długo.
I wtedy dyrektorka teatru patrzy na to wszystko i wie, że każdy ma rację i nikt jej nie ma. Każdy jest absolutnie przekonany, że zna się na kulturze. Każdy, kto z nią obcuje, patrzy po swojemu. A teatr – niczym bohater Szekspira – stoi w środku i pyta: Kim jestem, skoro każdy widzi we mnie co innego?
A dyrektorka, z lekko postradanymi zmysłami, ma ochotę w foyer postawić lustro z napisem: „Zobacz, dla Ciebie to wszystko.” Bo z doświadczenia wie, że co najmniej kilka osób stanie każdego wieczora przed tym lustrem w teatrze i pomyśli: wiem, że dla mnie. Dlatego tu jestem. Bo kultura jest dla mnie ważna.
I tylko nigdy nie wiadomo kto to będzie.



