A teraz powiedzcie tak szczerze – ile razy pomyśleliście, patrząc na sztukę współczesną, nawet niekoniecznie na obrazy Edwina Parkera, wystarczy Picasso czy Pollock - że Wasza pięcioletnia córka lub czteroletni wnuczek namalowaliby lepiej?
Oczywiście, nigdy tak nie pomyśleliście, bo w dobrze wyedukowanych i eleganckich kręgach taka myśl wyrażona głośno jest objawem prostactwa. Kulturalny człowiek wie, że dziecko maluje intuicyjnie i spontanicznie, natomiast wielcy artyści abstrakcyjni tworzyli w dialogu z tradycją sztuki, filozofią i estetyką XX wieku. No dobrze, a ile razy, będąc w teatrze, wynudziliście się jak mopsy, nie rozumiejąc ani kontekstu, ani środowiskowych referencji, ani nawet żartów. Też pewnie nigdy, bo kulturalny człowiek w teatrze się po prostu nie nudzi, tylko docenia jego głębię oraz czterogodzinną intelektualną przygodę, czasem z przerwą, czasem bez.
No to już z góry założę, że nigdy nie pomyśleliście również o tym, że opera to najgłupszy rodzaj sztuki – libretta tak często wołają o pomstę do nieba, a muzyczne arcydzieła to fabularne koszmarki. Na przykład w operze „Turandot” Giacomo Pucciniego tytułowa księżniczka morduje zalotników, którzy nie odgadują jej zagadek. Aż zjawia się Książę Calaf, rozwiązuje wszystkie, a potem on sam stawia warunek: jeśli Turandot zgadnie jego imię – może go zabić. W finale nagle się zakochują. Serio.
Albo na przykład taki zespół taneczny Hertz Haus, same dziewczyny. W jednym z najnowszych spektakli, przygotowanym specjalnie na Festiwal Szekspirowski artystki występują w majtkach, na które „naklejone są” bardzo obfite futerka, imitujące włosy łonowe. I w tych galotkach prezentują się na zdjęciach reklamujących spektakl. Nie mielibyście ochoty wysłać do urzędu miejskiego skargi na takie bezeceństwo? No cóż, nie musicie. Już to zrobiono. Oczywiście teatr dość skrupulatnie wyjaśnił ideę stojącą za tą wizualną prowokacją, jednak nie jestem pewna, czy przekonało to panią od skargi.
A teraz możecie mi powiedzieć całkiem szczerze, wszystko zostaje między nami – wynudziliście się jednak w teatrze, nie mogliście uwierzyć w operowe absurdy i zupełnie nie rozumieliście jakim cudem niektóre dzieła znajdują się w prestiżowych muzeach, a niektórym kostiumom czy dekoracjom pozwala się zaistnieć na scenie bez niezbędnej, w tym konkretnym przypadku cenzury? No bo jednak BEZ PRZESADY! Gdzieś powinny być jakieś granice – pomyśleliście. Prawda?
To też się przyznam – czasem i ja tak mam. Że Słowacki zawsze zachwyca? Gombrowicz by się uśmiał! I wtedy odpędzam czym prędzej te myśli, bo chcę o sobie myśleć dobrze, a nie na przykład, że jestem mniej kompetenta albo zbyt pruderyjna, a czasem zbyt feministyczna, zbyt głupia, albo zbyt przemądrzała.
I tu mamy słowo klucz. Prestiż. To mój pierwszy felieton dla magazynu trójmiejskiego o tym właśnie tytule i po prostu nie mogłam się powstrzymać! Jako dyrektorka instytucji kultury codziennie doświadczam, w zupełnie różnych postaciach, kontaktu z prestiżem. Pokazuję prestiżowe spektakle, robię prestiżowy festiwal, chodzę na prestiżowe spotkanie i poznałam mnóstwo prestiżowych osób w Trójmieście.
Wszyscy pragniemy prestiżu, kto mówi, że tak nie jest – kłamie. Dla jednych to wyłącznie pieniądze, dla innych tytuł naukowy albo może bycie zapraszanym na ekskluzywne kolacje, na przykład z gwiazdą po koncercie, dla jeszcze innych finansowa zdolność do wysłania dziecka na płatne zajęcia po szkole czy obiad z przyjaciółmi w dobrej restauracji.
Czy to my istniejemy dla prestiżu czy prestiż dla nas? I czy prestiż nie jest już trochę passe? Może tzw. kultura wysoka też za chwilę wyjdzie z mody?! Jesteśmy przecież zbyt zmęczeni i przebodźcowani, żeby po pracy jechać w deszczu na koncert w filharmonii lub spektakl w teatrze (i jeszcze 40 minut szukać miejsca parkingowego). No chyba, że dostaliśmy zaproszenie. Zwłaszcza na premierę.
Czy ja teraz żartuję? Bardzo chciałabym. Ale sama czasem czuję, że wolę odpalić serial na Netflixie niż iść wieczorem do teatru, jestem w nim przecież codziennie. A z drugiej strony wiem, że nie mogę wypaść z kulturalnego obiegu, to moja praca. I że nie chcę z niego wypaść. On mnie nakręca, rozwija, cieszy! I to akurat piszę całkiem serio.
Nieustanne szukanie odpowiedzi na te wszystkie pytania oraz ciągłe dokształcanie się, małe niezrozumienia, sceniczne nieporozumienia, wielkie odkrycia i żarliwe dyskusje o wydarzeniach kulturalnych, a nawet artystyczne skandale i wkładanie kija w mrowisko – to mój świat.
A jaki świat powinniśmy tworzyć w teatrze? Kogo zadowalać? Czy dzisiaj teatr jest nadal świątynią sztuki czy można przyjść do teatru prosto z plaży, jak za czasów Szekspira? Zapraszam Państwa do rozmowy o kulturze i o nas – jej odbiorcach w kolejnych felietonach.