Wieczór kabaretowy inspirowany Hanką Bielicką niedawno podbił scenę Bałtyckiego Teatru Różnorodności. Reżyser Tomasz Podsiadły zdradza, jak z klasycznych tekstów wyczarować współczesny błysk — i dlaczego w kabarecie najtrudniej jest idealnie… zamilknąć.

Wasza najnowsza premiera, „Pod Kapeluszem”, odbyła się 11 lipca w Gdyni. Wieczór kabaretowy zainspirowany Hanką Bielicką – skąd ten pomysł?

To nie był pomysł, to była potrzeba! (śmiech) Serio – od dawna chodziło mi po głowie, że brakuje w repertuarze czegoś takiego: inteligentnego, błyskotliwego, z dystansem, ale i klasą. Bielicka była mistrzynią celnej pointy. Miała cięty język, ale nie raniła. Miała odwagę być sobą, ale nigdy nie była nachalna. No i te kapelusze – przecież to gotowy symbol. Chciałem, żeby ten wieczór był jak jej repertuar – zabawny, nostalgiczny, a jednocześnie bardzo tu i teraz.

Czyli to nie jest wieczór wspominkowy?

Nie, to nie jest spektakl w stylu „kiedyś to było”. To jest wieczór, który pokazuje, że ten humor nadal działa. Bo działa. I to jak! Teksty Grodzieńskiej, Załuckiego, Brzezińskiego – one się nie zestarzały. One po prostu czekały, aż ktoś je wydobędzie spod tych wszystkich warstw współczesnego hałasu. A ja mam chyba ucho do takich rzeczy.

Jak wyglądały przygotowania?

Intensywnie i… z uśmiechem. No dobra, prawie zawsze z uśmiechem. Próby odbywały się w upale, z przerwami na łapanie powietrza i hektolitry wody. Czasem śmialiśmy się tak bardzo, że trzeba było robić pauzę – bo nikt nie był w stanie mówić tekstu. A czasem walczyliśmy o pauzę – dosłownie. Bo w takim repertuarze najtrudniejsze jest... milczenie. Kiedy wejść, kiedy zrobić pauzę, kiedy dać widzowi chwilę na reakcję. To trochę jak granie na żywym instrumencie – musisz czuć rytm i oddech publiczności.

Z kim pracowałeś przy tym projekcie?

Na scenie mamy Sylwię Ogryzek i Jakuba Piprowskiego. Sylwia to dynamit – potrafi rozbawić nawet mebel. Jakub ma ten rodzaj aktorskiej bezczelności, który w kabarecie jest bezcenny. Są duetem idealnym – raz wzruszający, raz prześmieszni, zawsze prawdziwi. Aranżacje muzyki stworzył Beniamin Baczewski – gentleman, który w tym sezonie odniósł spektakularny sukces wystawiając swoją operę we Włoskiej Modenie, a potem… zszedł do kabaretu (śmiech). I zrobił to z takim wyczuciem, że publiczność nie mogła się zdecydować, czy bardziej słuchać tekstu, czy nucić melodię. Premiera miała się odbyć na patio Konsulatu Kultury, ale pogoda zrobiła nam psikusa – lało przez cały weekend. Przenieśliśmy się więc do sali teatralnej i, szczerze mówiąc, wyszło in plus. Ludzi było tylu, że na patio chyba byśmy się nie zmieścili. Atmosfera była jak na małym święcie – i co najważniejsze, śmiali się wszyscy: młodsi, starsi, turyści, stali widzowie. Jedna pani podeszła po spektaklu i powiedziała: „Nie wiedziałam, że można się tak śmiać z czegoś, co nie jest głupie”. I to był mój ulubiony recenzent tego dnia.

Dokładny repertuar oraz bilety na www.btr.pl

Jakie teksty znalazły się w programie?

Same klasyki! „Ballada o Wiśniewskiej”, „Ja się nie chwalę”, „Na Dzień Kobiet”, „Rozwód po polsku”, „Duet z wanną”... i kilka mniej znanych perełek, które moim zdaniem zasługują na drugie życie. Ale to nie jest tylko czytanie starych tekstów. To jest spektakl. Z rytmem, dramaturgią, zmianami tempa. Chcieliśmy, żeby widz czuł się jak w podróży – trochę po PRL-u, trochę po swoim własnym życiu.

Z jakimi wyzwaniami musieliście się zmierzyć?

Z najważniejszym – jak nie przedobrzyć. Bo przy takim materiale łatwo popłynąć w stronę przerysowania, pastiszu. A wtedy cały urok znika. Staraliśmy się cały czas trzymać równowagę – żeby było lekko, ale nie pusto. Zabawnie, ale nie w stylu kabaretu z Polsatu.

Co dalej z „Pod Kapeluszem”?

Gramy dalej! Spektakl wchodzi do repertuaru Bałtyckiego Teatru Różnorodności, a ja wierzę, że przed nami długa droga z tym wieczorem. To nie jest spektakl na raz – to coś, do czego można i trzeba wracać.

A prywatnie – co dla ciebie znaczy ten projekt?

Wiesz, ja jestem facetem od fars – więc ten wieczór to dla mnie coś zupełnie innego. Taki ukłon. Dla tych, którzy byli przed nami i potrafili bawić ludzi słowem. Dla tych, którzy śmiali się nie z innych, tylko razem z innymi. To daje mi poczucie, że można jeszcze robić rzeczy z klasą – i że ta klasa nadal ma swoją widownię.