Anna Szamreta
Gdzie kończy się droga, zaczyna się przygoda
Anna Szamreta
Gdzie kończy się droga, zaczyna się przygoda

Z koniem Mango u boku i psem Oro przy nogach, Ania Szamreta wyruszyła w podróż, o jakiej wielu marzy, ale niewielu się odważa. Przez cztery miesiące, bez wsparcia, bez planu B, pokonała 2000 km z Norwegii do Polski. Za odwagę, upór i niezwykłą więź ze zwierzętami podczas tej wędrówki została wyróżniona na Kolosach w Gdyni. A jej historia to dowód na to, że zaufanie drodze naprawdę działa.
Pasja podróży pojawiła się zaraz po maturze i od dziewięciu lat wypełnia jej życie. Rowerem przejechała Stany Zjednoczone, z psami zwiedzała Europę – raz autostopem, innym razem kamperem. Co jakiś czas zatrzymuje się na dorywcze prace, by już niebawem planować kolejną podróż.
Koń imieniem Mango
Konie były w jej życiu od zawsze, a marzenie o dalekiej wyprawie w siodle pojawiło się, gdy była mała. Letnie rajdy terenowe, to była jej ulubiona część lata. Myślała o kowbojskich przygodach, jednak życie zweryfikowało ten plan, a dokładnie zrobił to wyjątkowy koń - Mango. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
- Pracowałam wtedy w Stajni Pałac Runowo na Kaszubach i byłam odpowiedzialna za sprzedaż i zakup kilku koni. Pojechałam sprawdzić, czy Mango nadaje się do szkółki i wydał się idealny. Ale czas pokazał, że tylko dla mnie, a dla innych – niesforny. Wiedziałam, że to mój koń, z którym mogę podbijać świat – wspomina Ania.
Wtedy jej plan zaczął nabierać realnych barw, potrzebne były tylko środki. By je szybko pozyskać wyjechała do Norwegii, gdzie dojechał Mango. Spędzili tam razem kilka miesięcy, pracując, trenując i czekając na wiosnę i smakowite zielone trawy. A te pojawiły się w czerwcu.
Towarzyszył im pies-podróżnik Oro. Kilkuletni, przygarnięty wcześniej kompan podróży kamperem, który doskonale odnalazł się także w tej zupełnie nowej roli.Slow road
Szlak wyznaczało marzenie o nieodkrytych przez nią terenach: Szwecji, Estonii, Łotwy, Litwy i wschodniej Polski. Zero suportu, zero zapasowych koni. Innych założeń poza dojazdem do kraju nie było, a cała podróż przez 2000 km zajęła im 4 miesiące.
- Można to oczywiście zrobić szybciej, ale nasz sposób podróży wymuszał niespieszność, dostosowanie się do moich towarzyszy, częste postoje. Nie towarzyszył nam żaden suport, nie mieliśmy jucznych koni, wszystko, co wzięliśmy ze sobą niósł Mango – tłumaczy Ania.
Nie było tego zbyt wiele: 2 litry wody, suchy prowiant, namiot, karimata, śpiwór, duża płachta przeciwdeszczowa i pastuch, z którego robiła na noc ogrodzenie dla konia. A do tego trzy T-shirty, spodnie do jazdy, szorty, legginsy, koszula i cieplejsza bluza. Okazało się, że tak można.
- Uważam, że, nawet jak weźmiesz mało, to sobie z tym poradzisz, a, jak będzie czegoś potrzeba, to sobie znajdziesz. W podróży dzieją się różne cuda i, jak już zaufasz drodze, to świat ci da, czego potrzebujesz – twierdzi Ania.
Niecodzienny widok
Podróż postawiła na ich drodze różnych pomocnych ludzi, których przyciągał ten niecodzienny widok. Czasami bycie atrakcją i ciągłe opowiadanie własnej historii męczyło, ale zazwyczaj okazywało się pomocne. A to ktoś potrzymał Mango, by mogła zrobić zakupy, innym razem polecono im okoliczne szlaki czy oferowano miejsce do spania, zdarzał się i worek marchewki dla dzielnego rumaka.
- Najbardziej lubiłam te dni, gdy byliśmy w lesie i spotykaliśmy łosie, borsuki, sarny czy jelenie. I one nie były takie rozmowne – śmieje się Ania. – Ludzie byli wspaniali, zwłaszcza w Skandynawii zachwycali się Mango, nazywając go „koniem Pipi”. Żadnych złych ludzi nie napotkaliśmy po drodze, wszyscy starali się nam pomóc. Zawsze mówię, że, jak się już wyruszy w podróż, to się zobaczy, że świat jest dobry – dodaje.



