W każdej kuchni, niezależnie od tego, czy gotujecie codziennie trzydaniowe obiady, czy tylko weekendową jajecznice po piątkowej libacji, jest jeden przedmiot, który naprawdę ma znaczenie. Nie jest to patelnia pokryta boskim teflonem, czy najdroższy mikser świata, czyli Thermomix. To nawet nie toster retro za kilka stów, który robi dokładnie to samo, co ten z supermarketu, tylko bardziej stylowo. Szefem wszystkich szefów w kuchni jest nóż.
Ten jeden i ulubiony, który to dzielnie towarzyszy wszystkim domowym kucharzom w kuchennych sukcesach i porażkach. Czasami bywa bezlitosny dla palców, ale bez niego kuchnia byłaby jak dom bez okien. W wielu kuchennych szufladach niestety straszy, nie są to duchy przypraw, które swoje najlepsze lata mają za sobą, ale dziesiątki noży. Leżą obok siebie, niektóre z zardzewiałym spojrzeniem, inne z wygiętymi ostrzami, najgorsze to te wyszczerbione, niczym zgryz bez jedynek. Większości nikt już nie używa, ale szkoda wyrzucić, bo na pewno się przydarzą. To te zapomniane z drewnianą rączką i wygiętym ostrzem, które nie są częścią żadnego luksusowego zestawu. Nie przyleciały z Japonii, nie miał laserowo wyciętego logo, nie były kute przez mistrza stali w Kioto. Nie miały też certyfikatów, ani nawet opakowania. Ale miały to coś, czego nie da się kupić. Były skuteczne i kroiły wszystko, do momentu zapomnienia i zakupu kolejnego noża. Teraz jedynie mogą wydawać podczas krojenia dźwięki między szelestem, a ostrzeżeniem. Jedno pewne, warto o nich zapomnieć.
Dzisiaj sprawy nieco się komplikują, mamy epokę nożowego szaleństwa. W katalogach firm gastronomicznych znajdziecie noże do chleba, do pomidorów, do sushi, do sera, do kości, do filetowania, do steków, do ozdób z rzodkiewki… Każdy z nich jest niezbędny, każdy z rekomendacją jakiegoś brodatego mistrza z YouTube’a. A potem niestety lądują wszystkie razem w szufladzie obok pękniętej łopatki i korkociągu, który był dobry, zanim przeszedł trzy cykle w zmywarce. Historia lubi się powtarzać.
Tymczasem cała prawda jest prosta. W kuchni naprawdę potrzebujecie trzech noży. Nie ośmiu, czy piętnastu z blokiem w gratisie. Po pierwsze mały nóż do obierania, krótki, zgrabny, przyjaciel czosnku, ziemniaka i jabłka. Po drugie duży nóż szefa kuchni, najlepiej taki, który leży w dłoni jak dobrze wyważony argument. On sieka, kroi, tnie, rozgniata. Jeśli nie umiecie nim kroić cebuli, to nie jest jego wina. Po trzecie nóż z zębami do chleba, bo chleb to nie żart, a bagietka to nie przeciwnik, którego pokonacie ostrzem do filetowania pstrąga. Tutaj kończy się teoria, a zaczyna brutalna rzeczywistość. Noże, nawet te dobre, trafiają w naszych kuchniach na ciężkie warunki. Przechowywane są byle jak, często luzem, w szufladzie, między słoikiem z pokrywkami a stosem patyczków do szaszłyków. Czasem spotykają się tam z konserwowym otwieraczem, co skutkuje szczerbą na ostrzu i cichym przekleństwem domowego kucharza. Rzadko mają własny blok, jeszcze rzadziej magnetyczną listwę. Zamiast tego szuflada, czyli cmentarzysko ambicji i metalu.
Ostrzenie jest równie romantyczne, co zapalanie świeczek podczas awarii prądu. Większość ludzi nie ostrzy noży. Jeżeli słabo tnie, to mocniej przyciśniemy. Takie podejście prowadzi do efektów tragikomicznych. Krojenie chleba przypomina walkę na bagnety, a krojenie miękkiej brzoskwini kończy się traumą i brudną koszulką. Są też tacy, którzy próbują ostrzyć. Z różnym skutkiem. Jedni używają kamienia, który kupili razem z nożem, ale nigdy nie nauczyli się, jak z niego korzystać, więc jeżdżą nożem po powierzchni, jakby chcieli go wypolerować. Inni kupują magiczne ostrzałki z internetu, które przypominają raczej pułapkę na myszy niż sprzęt kuchenny. Jeszcze inni próbują metody kubka, czyli przeciąganie ostrza po porcelanie, co jest skuteczne mniej więcej jak smarowanie roweru nutellą.
Noże skutecznie mszczą się mimo braku uczuć, za każdą zmywarkę, za każde krojenie na talerzu, za każde krojenie bez przemyślenia. Dobry nóż potrzebuje uwagi, mycia ręcznego, solidnego ostrzenia, suchego miejsca do przechowywania. Nie chodzi tu o fanaberie, tylko o szacunek przed narzędziem, które codziennie trzyma w ryzach marchewki, cebulę, mięso i wiele innych składników.
Musicie wiedzieć, że zawodowi kucharze traktują swoje noże z nabożeństwem. Często mają ich kilka, ale każdy z charakterem. Nie pożyczają, nie zostawiają w zlewie, nie oddają do zmywarki. Ich nóż to część ciała, rozszerzenie dłoni. Wiedzą, że bez dobrego ostrza nawet najlepsze składniki kończą jako bezkształtna pulpa. Wy również musicie wiedzieć, że odpowiednie traktowanie noży nie jest dla szpanu, dla wygody, ale dla zdrowia psychicznego. Dobry nóż to nie tylko sprawa praktyczna. To sprawa światopoglądowa. Przekrojony równo pomidor poprawia nastrój, jak również równo posiekana cebula daje złudzenie kontroli nad życiem. Kromka chleba przecięta jednym płynnym ruchem może dawać spełnienie. Nie musicie kupować noża za tysiąc złotych, ale kupcie taki, który trzyma ostrość. I potem dbajcie jak o relację, jak o zioła w doniczce, jak o plan na życie, który zaczyna się od śniadania. A jeśli nie chcecie ostrzyć, dajcie fachowcom, niech zadbają o ostre niczym rzemieślnicy zwani togishi, którzy ostrzyli katany dla samurajów.
Ostatecznie w świecie, w którym wszystko można zamówić z dostawą w dwie godziny, a w internetowych rankingach znajdziecie top 10 noży do krojenia kiwi, warto wrócić do podstaw. Do jednego porządnego ostrza, które nie świeci, nie śpiewa, nie łączy się z Wi-Fi. Po prostu tnie, a jak się nim dobrze zajmiecie będzie służył bardzo długo. Nie trzeba mieć siedmiu ostrzy i pokrowca jak płatny zabójca w serialu. Wystarczą trzy - jak w dobrym westernie: szybki, silny i z zębami, oraz odrobina rozsądku. Nie trzeba składać hołdu klingom z Damaszku ani modlić się do japońskich mistrzów stali. Wystarczy nie kroić na talerzu, nie myć w zmywarce i nie traktować noża jak śrubokrętu do puszki z tuńczykiem. Pamiętajcie, że lepiej mieć jeden dobry nóż, niż dziesięć powodów, aby zamówić pizzę.