Anda Rottenberg
Falowanie, Spadanie
Anda Rottenberg
Falowanie, Spadanie

„Wszystko tak samo od czterdziestu pięciu lat. Albo dłużej. Życie towarzyskie na zewnątrz, samotność w domu przerywana gośćmi. Tylko już nie mam dziecka i zwierząt. Czyli większa”. – pisze w swojej najnowszej, wydanej niedawno książce „Schyłek. Dziennik 2019-2022” Anda Rottenberg, wybitna kuratorka i historyczka sztuki, wieloletnia dyrektorka Galerii Sztuki Zachęta, obecnie szefowa działu kultury w polskiej edycji „Vogue”. W naszej rozmowie wracamy jednak do początków, przyglądając się temu, co było i co jest – splątanym, choć „oswojonym” z czasem korzeniom, utraconym przyjaźniom oraz ludzkości uwikłanej w wielowymiarową sinusoidę. Choć sztuka „nie zbawia świata”, niezmiennie jest świadkiem jego trudnej historii. I wystawia jej szczere świadectwo.
Starałam się przygotować do naszej rozmowy, ale szybko stwierdziłam, że chyba nie jestem w stanie. Bo od czego właściwie zacząć?
Widzi pani, ja już bardzo długo żyję…
Fakt. Ale żeby naprawdę mieć o czym opowiadać, nie wystarczy „tylko” długo żyć.
Byłam pracowita, jakoś tak wyszło. Nie wiem, dlaczego. Chociaż na studiach prawie się nie uczyłam. Kluby, miłości, imprezy…
Były..?
Oj, były! Ale potem już dużo pracowałam. Interesowało mnie wiele rzeczy. Może to jest klucz do „skomplikowanej” biografii?
Żydowskie korzenie pani ojca, rosyjskie - pani matki. To jest dla pani bagaż, czy źródło?
Długo to był bagaż, ale w końcu stwierdziłam, że ponieważ nie mogę tego zmienić, muszę to jakoś oswoić, polubić. W dzieciństwie i wczesnej młodości „nie przystawałam” do grup narodowościowych czy religijnych. Nie byłam taka sama jak inne dzieci. Instynktownie mi to przeszkadzało, bardzo ubolewałam, że nie mam na imię Krysia albo Marysia… W dodatku, kiedy w szkole pytano mnie o mój język ojczysty, nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć, bo od początku byłam dwujęzyczna. Potem, już w dorosłym życiu, oczekiwano, żebym się określiła. No i jednak się nie określiłam.
Udało się to pani?
Do dziś się nie określam. Przede wszystkim jestem Polką, ale te moje splątane korzenie dają o sobie znać, nie mogę i nie chcę ich odciąć.
Wzbogaca to panią?
Na koniec – tak, myślę, że mam dzięki temu szerszy horyzont.
Przecież koniec jeszcze nie nadszedł! Może wrócimy do początku? Przyszła pani na świat w Rosji, potem mieszkała pani w Nowym Sączu, w Legnicy. Pani babka od strony ojca to fascynująca postać - ortodoksyjna Żydówka. To ta część polskiej kultury, która po wojnie odeszła bezpowrotnie…
Ja jej nigdy nie poznałam, ojciec niewiele o niej opowiadał. W jego życiu nie było już religii, nie był ani wierzący, ani praktykujący. Tata to było raczej góralskie dziecko spod Nowego Sącza, jego ojciec zginął w I wojnie, wychowywała go matka.
Ona była zanurzona w zupełnie innym świecie…
Była ortodoksyjną, koszerną Żydówką, miała jedno dorosłe i dwoje małych dzieci, po śmierci męża bardzo zbiedniała. Ani babka, ani moja ciotka, nie przeżyły wojny, nie wiemy, kiedy umarły, może w getcie, może w Bełżcu? Pytałam kuzynki, które opuściły getto przed jego likwidacją, ale po mojej babcie i ciotce nie pozostał ślad.
Może zdołały jakoś uciec z getta?
Babka na pewno nie przeżyłaby po aryjskiej stronie, ciotka tak, miała już inną, mniej charakterystyczną urodę, ale myślę, że nie chciała zostawić matki.
Pani mama, Rosjanka, była bardziej rozmowna?
O tak, ona dużo i pięknie opowiadała. Mówiła o tym, jak było w łagrach, jak było w czasie blokady Leningradu. Ale ojciec zawsze milczał.
Może to była jego tarcza, za którą chronił się przed załamaniem?
Myślę, że on po prostu niewiele wiedział. Po wojnie pojechali z moją mamą do Oświęcimia na otwarcie muzeum. Pamiętam to doskonale, mama po powrocie dostała spazmów, a tata… Cóż, zaciął się. Nic nie mówił.
Czy ta wojenna trauma położyła się jakimś cieniem na historię pani rodziny?
Ten cień… Może nie tyle była nim Zagłada, co sama wojna i dwa totalitarne systemy. Hitleryzm i stalinizm.



