Piotr Biankowski

Mistrz zimnych i otwartych wód

Karol Kacperski
Piotr Biankowski – człowiek, który pływa tam, gdzie inni nie odważyliby się zanurzyć. Z zimnych wód La Manche, przez mroźne jeziora Loch Ness i lodowe akweny Syberii, aż po niebezpieczne i nieprzewidziane prądy rzek Manhattanu – dla niego żadna woda nie jest zbyt chłodna, a żadne wyzwanie zbyt wielkie. Właściciel pasji, która wykracza poza granice ludzkich możliwości, zdobywca Potrójnej Korony Jezior Potwornych i maratończyk, który stanął na starcie w najbardziej ekstremalnych warunkach. Piotr łączy pływanie z życiem zawodowym, nie rezygnując z codziennego trudnego balansowania między własną działalnością a nieustannymi wyzwaniami, które stawia sobie w wodzie. Jak to możliwe? To człowiek, który nigdy nie uznaje słowa „granica” – w sporcie i w życiu.

Piotr Biankowski zawsze miał słabość do wody, jego sportowa droga zaczęła się jeszcze w zerówce od pływania właśnie, a potem była kontynuowana… w klubie rugby Arka Gdynia. Niestety, kontuzja wiązadła krzyżowego zakończyła tę przygodę, ale nie zatrzymała go na długo. Kilkuletnia przerwa od treningów okazała się impulsem do powrotu do aktywności, początkowo na rowerze, a potem, już z pełnym zapałem, w triatlonie. Choć świetnie radził sobie na trasach, a nawet wziął udział w prestiżowym Half Ironman „Ironman 70.3”, to jednak prawdziwą pasję odkrył w pływaniu. I to w wodach, które wielu innych triathlonistów paraliżują na samą myśl – zimnych jak lód. Gdy jego rywale w piankach trzęśli się z zimna przy temperaturze 14 stopni, Piotr z uśmiechem nurkował, prawie nie odczuwając chłodu. Zauważyli to jego znajomi, którzy zaczęli go namawiać, by ścigał się dalej. I tak, krok po kroku, zaczęła się jego nowa, pływacka historia.

W lodowym kręgu

Wprawdzie morsowanie nigdy nie było jego główną pasją, ale w 2015 roku, namówiony przez kolegę, Piotr Biankowski wziął udział w Międzynarodowych Mistrzostwach Morsów w Gdyni. Na dystansie 450 metrów wywalczył pierwsze miejsce. To pływanie, w samych kąpielówkach, czepku i okularkach, miało swoje szczególne wymagania. Rok później, już na Mistrzostwach Świata na Syberii, przeskok był ogromny – temperatura powietrza spadała do minus 20 stopni Celsjusza, a woda miała tzw. zero na minusie. Zawodnicy poruszali się pośród kostek lodu i tzw. lodowej kaszy, a silniki motorowodne rozpędzały lód, torując im drogę. Z 1200 uczestników do 450 metrów podchodziło zaledwie stu, a Piotr zakończył ten ekstremalny dystans na piątym miejscu w swojej kategorii wiekowej i w pierwszej 20-tce w kategorii open.

- Pływanie lodowe, zimowe, to nie tylko sam fizyczny akt. To przygotowanie mentalne przed wejściem do lodu, opanowanie często nieprzewidywalnych reakcji organizmu. To długa i wymagająca podróż. To ekstremalna dyscyplina, w której podstawą jest kontrola umysłu nad organizmem, jego reakcjami, które, aby przetrwać, musimy rozumieć. Z pokorą, ale bez lęku, pamiętając, że najważniejsze jest wyczucie granicy, której nie można przekroczyć – mówił Piotr Biankowski w wywiadzie udzielonym „Prestiżowi” w 2016 roku.

Dziś Piotr nie tylko sam angażuje się w tę nietypową dyscyplinę, ale także ją popularyzuje. Od 2020 roku organizuje Gdynia Winter Swimming Cup – zawody, które z każdą edycją rosną, zdobywając międzynarodową popularność. W 2025 roku szósta edycja przyciągnęła już 443 zawodników.

- Co roku mamy coraz więcej uczestników, w tym również tych, którzy próbują swoich sił po raz pierwszy. W tym roku mieliśmy sporo gości z zagranicy, co dobrze wróży przed przyszłoroczną edycją z okazji 100-lecia Gdyni. Rok temu planowaliśmy gościć Mistrzostwa Świata, ale jeszcze nie byliśmy gotowi, więc zawody odbyły się w Estonii. Teraz mamy propozycję, by zorganizować je u nas w 2028 roku, a to oznacza, że przyjedzie około 1500-2000 zawodników z całego świata. Bardzo zależy mi, żeby przy tej okazji zrobić coś ważnego dla Gdyni. To również świetna motywacja do dalszej aktywności sportowej – mówi Piotr.

„Hej, dzieciaki, winterswimmer - kto to taki?”

Dla Piotra Biankowskiego pozytywnym bodźcem, który napędza go do działania, jest również, a może przede wszystkim, działalność charytatywna. Wszystko zaczęło się od spotkania pod hasłem „Hej, dzieciaki, winterswimmer – kto to taki?” na dziecięcym oddziale onkologicznym w Warszawie. To tam Piotr szybko zrozumiał, że to właśnie dzieci i ich rodziny zmagają się z prawdziwymi trudnościami i pokonują niewyobrażalne przeszkody. W drodze powrotnej zapragnął zaangażować się bardziej, a pomóc postanowił w sposób, który łączyłby jego pasję z dobrym uczynkiem. Tak narodziła się charytatywna Lodowa Mila w Gdyni – wydarzenie, podczas którego Piotr pływał w zamarzniętej wodzie, a darczyńcy za każdy przepłynięty metr wpłacali 50 zł. W ten sposób udało mu się zebrać 30 000 zł na szczytny cel.

W 2018 roku Piotr został Ambasadorem Fundacji Ronalda McDonalda, a dzięki swojej działalności pływackiej, zaczął zbierać środki na potrzeby fundacji i promować profilaktykę zdrowotną dzieci. Dla niego samego działalność charytatywna stała się dodatkowym motywatorem. Zbiórka na drzwi czy łóżka do Domów Ronalda McDonalda, gdzie rodzice mogą mieszkać za darmo, będąc ze swoimi dziećmi w szpitalu – sama się nie przeprowadzi. Podczas Gdynia Winter Swimming Cup zorganizował także mobilny ambulans, dzięki któremu wykonano USG blisko 140 dzieci w ramach akcji „NIE nowotworom dzieci”. Pomaganie najmłodszym to dla Piotra największa pasja i motywacja, coś, co daje mu prawdziwe szczęście. Charytatywne zrzutki towarzyszą już każdej jego sportowej przeprawie.

- Moją pasją jest pływanie. Kocham to robić. Ale moją największą motywacją jest pomaganie dzieciom. Cieszę się, że udało mi się połączyć pasję z dawaniem dobra i promowaniem programów fundacji, której misja brzmi: „Aby rodzina mogła być zawsze razem”. Dzieci i rodzice kibicują mi i oglądają moje przeprawy, bo to także walka z przeciwnościami losu. Wzajemnie się wspieramy – podkreśla Piotr Biankowski.

60 km wpław przez Kanał La Manche

W 2021 roku Piotr Biankowski stawił czoła swojej największej wodnej przeprawie – pokonaniu Kanału La Manche, znanego jako pływacki Everest. Przed wyzwaniem czekały go intensywne przygotowania, w tym treningi na Bałtyku, gdzie przepłynął trasy Gdynia-Hel i Gdańsk-Hel. Pięć lat wcześniej poznał Bogusława Ogrodnika – wspinacza, płetwonurka, podróżnika i pasjonata pływania na wodach otwartych, który zaraził Piotra miłością do takich wyzwań. Dzięki niemu Piotr zaczął wierzyć, że także może zmierzyć się z Kanałem La Manche, zwłaszcza że niespodziewanie dostał szansę na wcześniejszy slot. W rezultacie na przygotowania miał zaledwie 3 miesiące, z czego, trenując w czasie pandemii, udało mu się zrealizować tylko 50% założeń. Mimo to, Piotr nie poddał się i wyruszył do Dover, by czekać na swoje okienko pogodowe – a to nadeszło prawie na sam koniec przydzielonego mu slotu.

W nocy, przy temperaturze wody 14 stopni Celsjusza i silnym wietrze, Piotr rozpoczął swoją przeprawę. Choć dystans w linii prostej wynosi 33,3 km, prądy morskie i inne przeszkody sprawiają, że trasę pokonuje się w kształcie litery S, co wydłuża ją do niemal 60 km. Piotr płynął przez 15 godzin i 19 minut, zostając jedenastym Polakiem w historii, który pokonał to legendarne wyzwanie. Na towarzyszącej mu łodzi znajdowała się jego przyszła żona Beata, obserwator z Channel Swimming Association oraz suport techniczny: Bogusław i Marcin Łaszkiewicz, a dodatkowo na lądzie Klaudia Zwolińska i Łukasz Chłodnicki. Piotr nie mógł dotknąć ręką łodzi, a jedzenie podawano mu na wysięgniku. Warunkiem zaliczenia przeprawy było samodzielne wyjście na brzeg.

- Bardzo lubię poznawać swoje granice, na ile jeszcze mogę w tym wieku przekroczyć dotychczasową poprzeczkę. Kanał La Manche był moim nauczycielem. Popełniłem mnóstwo błędów, tracąc energię na denerwowanie się i emocje – to wszystko odbiera siły. Potem musiałem poukładać sobie wszystko na nowo w głowie, a brzeg był jeszcze daleko – wspomina Piotr. – A na koniec, moja przyszła żona stanęła na wysokości zadania. Bardzo mocno motywując, powiedziała mi 3-4 zdania o tym, po co tu jestem, i że za rok już tu nie przyjedzie. Wtedy wiedziałem, że mimo wszystko będę chciał spróbować znowu. Warto dodać, że po przepłynięciu La Manche oświadczyłem się Beacie, aby nie stracić tak dobrego suportu w życiu! (śmiech).

Bez żony ani rusz

Beata, żona Piotra, doskonale rozumie jego pasję. Razem zaczynali przygodę z triatlonem, w którym to ona musiała nauczyć się pływać. Dziś towarzyszy mężowi nie tylko podczas treningów, ale również w ekstremalnych wyprawach, pełniąc rolę członka suportu. To niełatwe zadanie – ekipa marznie, czuwając na zmianę, nie spuszczając Piotra z oczu, a jednocześnie nie może okazywać emocji. Czasem nie tylko czekają na moment, kiedy mąż wreszcie wpłynie na metę, ale również starają się wyciągnąć coś dla siebie z tych wszystkich wypraw – zwiedzić, poczuć smak przygody.

- Razem uprawiamy różne sporty i uwielbiamy aktywnie spędzać czas, zawsze stawiamy to ponad siedzenie w domu. Kiedy Piotr zaczyna planować kolejną ekstremalną przeprawę, jestem z nim od samego początku do końca. Oczywiście, stresuję się i martwię, ale nie mogę tego okazać, zwłaszcza w trakcie przeprawy, bo wiem, że Piotr do wszystkiego, co robi, podchodzi rozmyślnie i odpowiedzialnie. Mam nadzieję, że moja obecność dodaje mu siły i otuchy – mówi Beata Zwolińska, żona Piotra.

Piotr nie spodziewał się, że jego wyczyn na Kanale La Manche spotka się z tak ogromnym zainteresowaniem. Jego ekipa jako pierwsza pokazała, jak wygląda cały proces – przygotowania, wyjazd, oczekiwanie na okienko pogodowe, a potem sama przeprawa. Dzięki relacjom w mediach społecznościowych, znajomi i kibice mogli śledzić każdy moment. Po zakończeniu wyprawy, nie obyło się bez wielkiej fety.

- „Nothing great is easy” – te słowa, wypowiedziane przez kapitana Matthew Webba, który 150 lat temu jako pierwszy samodzielnie przepłynął Kanał La Manche, dziś mogą być również Piotra motto – dodaje żona.

Potworne jeziora

Po przeprawie przez Kanał La Manche Piotr zyskał apetyt na kolejne wyzwania. Chciał zmierzyć się ze sztafetą przez Bajkał, ale wybuch wojny pokrzyżował te plany. Przypomniała się mu wtedy rozmowa z Bogusławem Ogrodnikiem o Jeziorze Loch Ness w Szkocji, jednym z trzech tzw. potwornych jezior świata.

- Gdy tam przyjechałem, Nessie była wszędzie – w każdej kawiarni, w każdej rozmowie. Woda w jeziorze była czarna, torfowa, zimna. To bardzo głębokie jezioro, a ja spotkałem potwora na pewno pod koniec, przy temperaturze wody 13 stopni – wspomina Piotr. Ostatecznie dystans 37 km pokonał w 12 godzin i 2 minuty. Do jego suportu dołączyła w tamtym czasie Aleksandra Kabelis, która także wciągnęła się w pływanie zimowe i na wodach otwartych i towarzyszyła Piotrowi również podczas późniejszych wypraw.

Dwa lata później Piotr wyruszył do Stanów, by zmierzyć się z dwoma pozostałymi jeziorami Potrójnej Korony – Tahoe i Memphremagog. Każde z nich ma swoją upiorną historię.

- Tahoe to głębokie jezioro w Sierra Nevada, otoczone górskim mikroklimatem. W dzień ciepła woda, ale w nocy zimny wiatr z gór tworzy atmosferę lodowatej membrany. Płynąłem tam 12 godzin, i w tym czasie ten potwór kilka razy mnie przemielił. Dodatkowo są dwie legendy związane z tym miejscem – jedna mówi właśnie o potworze, a druga o wielkim cmentarzysku na dnie jeziora, efekcie m.in. mafijnych egzekucji. Podobno zwłoki na dnie, dzięki panującemu tu mikroklimatowi, wciąż pozostają nienaruszone. Nigdy nie wariował mi tak błędnik jak po Tahoe – długo nie mogłem iść prosto – wspomina Piotr.

Siedem dni później czekało go Memphremagog, 40-kilometrowe jezioro na granicy USA i Kanady. Choć pogoda się pogorszyła, Piotr nie zrezygnował.

- To był błąd, żeby próbować dwóch jezior po sobie, ale nie mogłem się wycofać. Sił dodali mi też organizatorzy, którzy przygotowali naszą łódź, udekorowali ją polską flagą, przybili plakietkę z moim imieniem i nazwiskiem, a lokalne pływaczki zrobiły mi laurkę z tamtejszym potworem Memphré. Nie mogłem więc się wycofać, ale to było szaleństwo – stwierdza Piotr Biankowski.

Przeprawa 40 kilometrów zajęła mu 16 godzin, podczas których bardzo mocno odczuwał ból rąk. Starał się skoncentrować i dotrwać najpierw do rana, a potem do końca. I tak oto udało się mu zdobyć Potrójną Koronę Jezior Potwornych jako jednemu z sześciu ludzi na świecie.

Potrójna Korona Pływania na Otwartych Wodach

Jednak to nie jedyna jego Potrójna Korona. W 2022 roku, ponownie zachęcony przez Bogusława Ogrodnika, podjął kolejne wyzwanie – opłynął wyspę Manhattan w Nowym Jorku, biorąc udział w Maratonie 20-mostów organizowanym przez New York Open Water. Przeprawa odbyła się w trzech głównych rzekach – East River, Harlem i Hudson, a łączny dystans wynosił 49,5 km. Największą trudnością były tu zmienne prądy i zimna woda – 16 stopni Celsjusza w dniu startu. Piotr pokonał całość w 8 godzin i 2 minuty.

- Bodzio mi mówił: „Słuchaj, takie pływanie dookoła Manhattanu… wiesz, jak mało osób z zewnątrz może zobaczyć to, co ty widzisz z poziomu pływaka? To cudowne, prąd cię niesie, płyniesz niemal na plecach…” – opowiada Piotr. - Nie było tak, bo woda miała tylko 16 stopni, co w październiku zdarza się rzadko. Ale to była fajna przeprawa. Smak wody zależał od dzielnicy, którą akurat przepływałem. Płynięcie pod 20 mostami, mieszanie się rzek z wodami oceanu, tam jest naprawdę wszystko i już wiem, czemu od kilkudziesięciu lat nie powstało tam żadne kąpielisko. Niesamowite wspomnienie – dodaje.

Do zdobycia tej korony pozostał mu „jedynie” 34-kilometrowy Kanał Catalina w Los Angeles, do którego podszedł w 2023 roku i który zdobył w 12 godzin i 8 minut. Przeprawa ta zaliczana jest nie tylko do trzech najważniejszych do pokonania dla pływaka długodystansowego odcinków na świecie, ale i do Ocean’s Seven, czyli Korony Oceanów. To maraton pływacki składający się z siedmiu przepłynięć kanałów na otwartej wodzie, który został wymyślony w 2008 roku jako pływacki odpowiednik wyzwania górskiego Seven Summits. Obejmuje on Kanał Północny, Cieśninę Cooka, Kanał Molokaʻi, Kanał La Manche, Kanał Catalina, Cieśninę Tsugaru i Cieśninę Gibraltarską.

Nic więc dziwnego, że Piotr ma już konkretny plan na Cieśninę Cooka w Nowej Zelandii w 2026 roku, a w lipcu tego roku zmierzy się z Cieśniną Bełt Fehmarn - między Niemcami a Danią – zaliczaną do 13 najtrudniejszych przepraw na świecie.

- 50 lat, które świętowałem w tym roku, nie sprawiają, że zwalniam. Wręcz przeciwnie – mobilizują mnie do dalszych zmagań i przekraczania kolejnych granic – dodaje Piotr.

Człowiek nie do zdarcia

Trudno uwierzyć, że pływanie nie jest dla Piotra zajęciem pełnoetatowym. Poza swoimi wyczynami sportowymi prowadzi własną działalność – zajmuje się handlem olejami, smarami i płynami eksploatacyjnymi do samochodów, a dodatkowo pełni funkcję inspektora w Bureau Veritas.

- Rano wstaję, zaczynam od basenu, potem praca, a następnie, jak się uda, trenaże lub fitness, żeby podtrzymać dobrą kondycję. Jednocześnie trzeba zarabiać, bo wyprawy są kosztowne. Szczęśliwie mam duże wsparcie od przyjaciół i od sponsorów, bez tego moje przeprawy nie doszłyby do skutku – przyznaje Piotr Biankowski.

Dodatkowo Piotr angażuje się w organizowanie Gdynia Winter Swimming Cup i współtworzy przeprawy na trasie Gdynia-Hel. Cieszy go każdy nowy wyczyn innych pasjonatów pływania i stara się wspierać ich w dążeniu do celu. A w międzyczasie już planuje kolejne wyprawy…