Ten styczeń jest wyjątkowo szary. Niewzruszony, jakby na przekór naszej tęsknocie za czymś więcej. Budzi się leniwie w półmroku i kładzie spać w dokładnie tym samym odcieniu. I pewnie prędko nic się w tej materii nie zmieni. Nie ma się co oszukiwać, chyba wszyscy jedziemy na rezerwie. W tych monochromatycznych tygodniach, jeśli coś ma kolor, to na pewno kultura. Muzyka trafia do nas głębiej, seriale oglądamy bez wyrzutów sumienia, a kina kuszą premierami, jakby chciały wynagrodzić nam niedobór słońca. Jednak na piedestale zimowych antidotów stawiam coś, czego doświadcza się z bliska, co rezonuje z tobą twarzą w twarz – namacalną sztukę, bo to ona zawsze zaskakuje najbardziej, szczególnie jeżeli stoi za nią człowiek, którego wizja wykracza daleko poza teatralne deski.
Okładkę styczniowego numeru poświęciliśmy na przekór wszechobecnej szarości, postaci wyjątkowej – Agacie Grendzie, dyrektorce Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego – kobiecie, która swoją energią niemal rozsadza ramy tradycyjnego zarządzania instytucją kultury. Agata Grenda objęła teatr w wyjątkowych okolicznościach – po śmierci profesora Jerzego Limona, założyciela i wizjonera, który zresztą ponad dekadę temu, był bohaterem naszej okładki. Wtedy mówiliśmy o marzeniach, które udało się spełnić. Dziś, z Agatą Grendą, rozmawiamy o tym, jak te marzenia kontynuować w zmieniającej się rzeczywistości. W końcu teatr to nie tylko sztuka, ale też zarządzanie ludźmi, relacjami, finansami. A w przypadku naszej bohaterki – również niekończącą się walką o coś więcej. Więcej widzów, więcej środków, więcej przestrzeni na eksperymenty. „W kulturze chodzi o człowieka, całego, ze wszystkimi jego odcieniami” – w tych kilku słowach zawiera się cały sens jej podejścia do teatru, sztuki i życia.
Ten akcent na człowieka, na jego obecność i emocje, uderzył mnie szczególnie mocno kilka dni później. Stojąc w foyer Ołowianki, otulona blaskiem odbijającym się od wielkich przeszkleń wychodzących na Motławę, zinterpretowałam na swój sposób to, o czym mówiła bohaterka naszej okładki. Po koncercie rozpoczął się istny bal. Bal Gdański. Po prawej stronie, na niewielkiej scenie, kapela grała, to co stare i dobre – Wodecki, Majewska, ABBA... Każdy utwór rozbrzmiewał z taką naturalnością, jakby tylko tu, w tamtej chwili, mógł brzmieć naprawdę. Stałam na środku, w lekkim zawieszeniu, a wokół mnie wirowały setki srebrnych głów – idealne obroty, elegancja i ta niewymuszona kultura osobista, które z jednej strony budziły podziw, a z drugiej… odrobinę zazdrości. Każdy gest, każda wymiana spojrzeń zdawała się wyrażać coś więcej. Obserwując ich, miałam nieodparte wrażenie, że jestem świadkiem czegoś, co powoli zanika w codziennym życiu. Ta dbałość o detale – od idealnie wyprasowanych koszul po delikatne ruchy dłoni w tańcu – to obraz świata, w którym liczył się nie pośpiech, a sposób, w jaki przeżywa się chwile. Poczułam ogromny podziw. Tak wielki, że na moment zapomniałam o muzyce, patrzyłam na ludzi, którzy zdają się być ostatnimi strażnikami dawnej szkoły życia – tej, w której człowiek wiedział, jak cieszyć się chwilą, z klasą i bez nadęcia.
Nie mam wątpliwości, że niezależnie od formy – teatru, balu, koncertu czy wystawy – kultura absolutnie zawsze sprowadza się do ludzi. Do ich historii, emocji, do tego, jak ją tworzą i jak z niej czerpią. To właśnie ona, niczym niewidzialna nić - łączy, przypominając, że choć każdy z nas odbiera ją inaczej, wszyscy potrzebujemy jej jednakowo.
W Prestiżu kultura jest czymś więcej niż dodatkiem — to zdecydowanie jeden z naszych najważniejszych fundamentów. W tym numerze przyglądamy się niezwykłej wystawie w Muzeum Miasta Gdyni, która odkrywa przed nami Kazimierza „Kacha” Ostrowskiego. Rozmawiamy z reżyserem Xawerym Żuławskim, który będąc spadkobiercą niepokornej tradycji, deklaruje: „Nie dam się złapać w żadne sidła”. A na deser zostawiamy Wam recenzje spektakli i zapowiedzi, które ożywiają kulturalne przestrzenie Trójmiasta, udowadniając, że w czasach, gdy szarość zdaje się dominować, kultura jest naszym najpiękniejszym kontrapunktem. Zapraszamy do lektury!