Maraton jedzenia i prezentów, czyli święta
Święta Bożego Narodzenia to tradycja katolicka, która w zasadzie zdominowała całe nasze społeczeństwo. Historia powojennej Polski to okres, kiedy Boże Narodzenie jednoczyło naród. Wszak bieda, socjalizm, zamordyzm i brak wszystkiego był naszą codziennością. Katolicki obrządek przerodził się w ważne dla nas święto społeczne. Na Boże Narodzenie czekali niemal wszyscy, bez względu na wyznanie.
W mojej świadomości, od kiedy sięgam pamięcią, Boże Narodzenie to oczywiście choinka i czas, gdy przybywały do nas prezenty. Prezenty, których przez cały rok nie dostawaliśmy. Nawet te urodzinowe nie były tak spektakularne, jak te spod choinki. To był wielki czas oczekiwania na dzień, kiedy do naszych domów przychodziło szczęście. Czy to pod postacią przebranego Mikołaja czy oczekiwania przy oknie na pierwszą gwiazdkę na niebie. Dobrobyt na stole był dla nas drugorzędny, gdyż był triumfem naszych rodziców, ciotek i wujków, aby po ciężkich bojach zdobywania kawałka szynki i ryby, choć na chwilę poczuć się jak w Bristolu. Dziś, z perspektywy lat uważam, że Boże Narodzenie to był koszmar organizacyjny głównie dla naszych matek. Mnie to się nigdy nie kojarzyło ze świętem, a z premierą tego samego przedstawienia, które zawsze rodziło się bólach. Zdobywanie produktów przez wiele tygodni, kilkudniowy zapieprz w kuchni i sprzątanie chaty, jakby miał nas odwiedzić I Sekretarz. Potem następował ten sam akt, zaczynający się od zakazu jedzenia aż do kolacji. A kiedy już wszystkie potrawy stały na stole musieliśmy wciąż czekać, aby najstarszy z rodu, niczym król zapowiedział występ. Wtedy następowały te same życzenia wypowiadane od lat z tą samą wyuczoną jak spowiedź formułką, spożywanie na wyścigi i nadmiarze tych samych, choć smacznych potraw i na końcu prezenty, które rekompensowały wszystko. Nie wszędzie oczywiście było tak teatralnie, ale Boże Narodzenie jako święto narodowe spowodowało, że ci którzy tego czasu nie mogli spędzić z rodziną czuli się podle.
Kilka lat temu znajomy Brytyjczyk hinduskiego pochodzenia opowiedział mi jak dokonał swego rodzaju testu w ten wigilijny, polski wieczór. Otóż postanowił samotnie odwiedzić kilka przypadkowych domów w Oliwie. W efekcie nikt go nie ugościł, tak jesteśmy wierni tradycji i tolerancyjni zarazem. Ubiegłoroczny wieczór wigilijny dał mi, ale nie tylko mi, wiele do myślenia. Moja rodzina, jak nigdy, w mijającym roku spotykała się częściej niż zwykle. Mieliśmy dużo wrażeń podczas wielu spotkań w wesołym gronie, bez konieczności robienia czegoś na siłę. Ale jest jedna różnica, która pierwszy raz spowodowała odwrotną reakcję niż wtedy, kiedy ten moment był niczym otwarcie sezamu. Otóż ogrom prezentów pod choinką dla najmłodszych członków naszej rodziny spowodował niemałą złość. Złość nie najmłodszych, ale rodziców. Nastąpiła refleksja. Dziś żyjemy w takich czasach, że wieczór sylwestrowy nie jest już tym jedynym i najważniejszym balem roku. Słynny Gwiazdor już nie jest jedynym sprawcą, że nasze życie staje się wow! Nasze najmłodsze pociechy zasypywane są prezentami niemal przy każdym spotkaniu. Babcie kupują ciuszki dla swoich wnuczek i wnuków, jakby nigdy nie miały urosnąć. Kupujemy miśki i lalki jak hamburgery, aż pokoje naszych pociech wyglądają jak sklepy z zabawkami. Nasi najmłodsi zaczynają kojarzyć spotkania z nami z prezentami. Ale tradycji nie zniszczymy, bo jest ona naszą tożsamością. Wiem, że podczas kolejnej Wigilii w mojej rodzinie wiele elementów się nie zmieni. Ale już zmieniło się to, że doszliśmy wszyscy do podobnych wniosków, aby ten okres dla nas był zawsze innym przedstawieniem, pełnym niewymuszonych zakupów i jedzenia, którego nie chcemy jeść w nadmiarze. Bo ani nasze najmłodsze pociechy nie muszą już czekać całego roku, aby mieć ten jeden szczęśliwy dzień, a my najeść się do syta. Nie wiem czy dożyjemy jeszcze czasów, kiedy Święta Bożego Narodzenia w Polsce będą okresem wielu spotkań, rozmów, uśmiechów z dawno nie widzianymi znajomymi. Nasza tradycja jest ważna, ale rozszerzmy ją też o kontakty międzyludzkie na mieście, w barach, kafejkach, restauracjach. Nie musimy wciąż pokonywać tego samego, domowego stołowego maratonu.