Adam Świerżewski

(R)ewolucja na Akademii Sztuk Pięknych

Karol Kacperski

Kurz po wyborach nowego rektora gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych zdążył już nieco opaść, ale prawdziwy sprawdzian dla nowej kadry zarządzającej właśnie się rozpoczął, wraz z powrotem studentów do sal wykładowych i pracowni. „To moje doświadczenie życia” – mówi dr hab., prof. ASP Adam Świerżewski. Na akademii obiecuje wprawdzie ewolucję, ale, jak sam przyznaje, nie boi się też wprowadzania potrzebnych zmian. Nawet tych odważnych.

W lipcu po raz kolejny mogliśmy w gdańskim Plenum oglądać wystawę prac studentów i studentek gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. „Art’em all” była dla mnie jednoznacznie pozytywnym zaskoczeniem.

Cieszę się. To jest aktywność, którą uskuteczniamy od 4 lat, nakierowana tylko i wyłącznie na studentów. I nie ma znaczenia, czy jest się na pierwszym, czy na czwartym roku, każdy ma szansę wystawić tu swoje prace. W ciągu trzech tygodni zgromadziliśmy na tym wydarzeniu 20 tys. osób! Tam jest naprawdę niesamowity klimat, czuć, że to właśnie osoby studiujące są centrum akademii. Ona bez nich nie istnieje.

Klub na Elektryków wydaje się być stworzony dla takich ekspozycji. Aż trudno uwierzyć, że nie nawiązaliście tej współpracy wcześniej. Dlaczego?

No właśnie nie wiem, chyba „po cichu” każdy tego chciał. Studenci bardzo chcą być częścią tego wydarzenia. Mają szansę, żeby ktoś wreszcie ich zobaczył, dla niektórych to pierwsza taka okazja w życiu. Nie wszystkie te prace są wybitne, bo i nie o to chodzi. Ci ludzie są dopiero na początku drogi, ale w wielu przypadkach już widać, że za chwilę będzie niesamowicie, że ta droga może być przygodą ich życia, zdefiniować ich jako ludzi. Może niektórzy powiedzą, że te prace są niezrozumiałe, że to wszystko jest przeintelektualizowane...

Mam dokładnie odwrotne wrażenie. I właśnie to pozytywnie mnie zaskoczyło. Tym bardziej, że, zwłaszcza w przypadku młodych twórców, bywają artystyczne i intelektualne kody właściwie nie do złamania dla odbiorcy…

Problem często leży gdzie indziej, może wynikać np. z ambicji prowadzących młodego artystę wykładowców. Studenci nie zawsze są gotowi na realizację tych ambicji przez pryzmat swojej własnej, często jeszcze kruchej wrażliwości. I mamy wtedy „podwójny fuck-up”. Wykładowcy wkładają im do głowy pewne idee, których oni nie są w stanie zrozumieć, bo ten moment jest jeszcze przed nimi – to z kolei niepotrzebnie zabiera czas na to, żeby budować – i szlifować - warsztat. Bez warsztatu mamy niepełną, często nieczytelną narrację.

Ciekawe. Ostatnio na Uniwersytecie Gdańskim brałam udział w spotkaniu z Ewą Kuryluk, której wasza uczelnia przyznaje niedługo nota bene tytuł doktora honoris causa. Ewa Kuryluk, znakomita malarka, powiedziała wtedy między innymi, że studia na ASP mają sens tylko dlatego, że uczą wytrwałości w walce z wykładowcami o swoją własną prawdę. Że warsztat jest rzeczą bezsensowną, bo właściwie nie ma czegoś takiego jak warsztat, a wszystkie przełomowe momenty w sztuce miały miejsce, kiedy twórcy decydowali się na odejście od panujących zasad. I od warsztatu właśnie. Co powie na to rektor ASP w Gdańsku?

Nie do końca się z tym zgadzam, nie zamiatałbym warsztatu pod dywan historii (śmiech). Poza tym, trzeba na sztukę i naukę artystycznego rzemiosła spojrzeć całościowo, bo dziś to wygląda inaczej niż kilka dekad temu… Kiedy mówimy o akademii, pierwsze skojarzenie to u większości osób - sztuki czyste.

Malarstwo, rzeźba…

Tylko, że oprócz pracowni malarstwa czy rzeźby każda akademia ma teraz część projektową. Kształcimy architektów, wzorników, projektantów, grafików. Chcemy otwierać się na współpracę z biznesem. Nasi studenci dostają nagrody w konkursach zajmujących się tymi aktywnościami technicznymi, ostatnio np. Julia Opalińska i Oliwia Śnieg dostały nagrodę za projekt aplikacji monitorującej…bezdech wcześniaków.

Studentki akademii sztuk pięknych?

Tak, takie rzeczy też u nas robimy! Mamy m.in. pracownię projektowania okrętów, projektujemy nie tylko to jak one będą wyglądały, ale przede wszystkim to, jak użytkownicy będą je „rozumieli” . Między innymi dlatego nie uogólniałbym i nie deprecjonował warsztatu jako takiego – zresztą, on jest ważny w każdej dziedzinie. Kiedy wchodzimy na akademię, mamy rozmowy o ideach, ale też o konkretach, które są ich emanacją. Akademia jest fantastycznym miejscem, jestem jej ultra-fanem!

O mały włos, a nie byłby pan jej studentem.

Tak, stara historia. Jestem z Małkini, to taka niewielka miejscowość na Mazowszu. Po maturze chciałem zdawać na akademię w Gdańsku, w nocy przed egzaminem nastawiliśmy z mamą kilka budzików, na wszelki wypadek, żebym nie spóźnił się na pociąg i na egzaminy wstępne.

No i co?

No i przespaliśmy je, wszystkie (śmiech). Pamiętam jak dziś, spanikowany biegnę przez las, na następny pociąg, wbiegam na aulę, a tam już nikogo nie ma. To był pierwszy etap egzaminów, tzw. teczka, dość łatwy do przejścia…

…pod warunkiem, że się na niego stawisz.

No właśnie, ja już nie miałem żadnej nadziei, tak „skopać” sprawę na samym początku… No więc wbiegam na salę, była tam pani profesor Maria Targońska i ona uprzejmie pyta mnie, czego chcę. Zacząłem się jej tłumaczyć, opowiadam o tych zegarkach – a fakt był taki, że spóźniłem się na egzaminy wstępne 3 h. Ona mogła mnie wtedy spławić…

Oj, mogła!

Zamiast tego zadzwoniła do kolegów, zapytała, czy możemy przeprowadzić dla mnie ten egzamin i po prostu podpisała mi potrzebny papier, bez niego nie poszedłbym dalej. Ta otwartość, gotowość do wysłuchiwania ludzi wtedy mnie urzekły i zostały ze mną na zawsze, do dziś definiują mi akademię. To jest ta niezwykła chęć bycia z kimś, nie obok kogoś. No i mamy jeszcze specyficzny model edukacyjny.

To znaczy?

Nie jesteśmy wielką uczelnią, gdzie student czuje się anonimową częścią machiny. Mamy dużo ludzi o określonym profilu, bardzo wrażliwych, wymagających indywidualnego podejścia, do tego mamy optymalny przelicznik - 1 wykładowca „przypada” u nas średnio na 3,6 studenta. Dzięki temu na uczelni wszyscy się znamy, wiemy, kiedy ktoś ma np. gorszy dzień i warto odpuścić. Widzisz, ja nie mogę się schować za argumentem, że mam za dużo studentów i nie wiem, co się z nimi dzieje.

Czy w tym kontekście nie macie obaw w związku z planowaną przez resort edukacji reformą i rewizją ilości uczelni pod kątem ich „przydatności”, zwłaszcza w sytuacji, kiedy kształcą zbyt małą ilość studentów?

My oczywiście w dużej części będziemy odpowiedzialni za wdrażanie tego typu reform, ale naszym nadrzędnym ministerstwem jest Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Sens naszego istnienia jest rozpatrywany w nieco innych kategoriach.

A zatem, nie boicie się ewentualnej reformy?

I tak, i nie. „Na zewnątrz” mamy wprawdzie Ministerstwo Edukacji i Szkolnictwa Wyższego, ale „wewnątrz” jest jeszcze parasol MKiDN. Uczelnia artystyczna to nie jest typowa szkoła, działamy według nieco innych zasad, inaczej rozkładają się u nas rozmaite akcenty, mamy specyficzny profil studenta. W Polsce jest 19 uczelni artystycznych, regularnie się spotykamy, wiemy, co się dzieje w naszym środowisku i wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że jesteśmy teraz w obliczu innych, gwałtownych zmian.

Jakich?

To przede wszystkim gigantyczna zapaść demograficzna, ten proces już się zaczął i nie wiadomo, do czego doprowadzi. To się odbija na strukturze uczelni, na rekrutacji i wymusza pewne zmiany. W tym roku najpopularniejszym kierunkiem jest u nas grafika - mamy około 280 podań na 30 miejsc. Ale są kierunki, gdzie ledwo wypełniamy limity. Generalnie rzecz ujmując, chętnych na tego typu uczelnie jak nasza będzie mniej, ale nie tylko ze względów demograficznych. Mamy też różne wahnięcia nastrojów społecznych, zmiany warunków politycznych.

Pandemia, wojny…

W takich realiach ludzie zaczynają myśleć skrajnie pragmatycznie. Uczelnie artystyczne miały ostatnio mniej chętnych, to jest normalne. A moim marzeniem jest zbudowanie takiej akademii, żebyśmy byli uczelnią artystyczną pierwszego wyboru w Polsce.

I jak pan chce to zrobić? Jak gdańskie ASP przekona do siebie np. maturzystę z Krakowa?

Akurat ludzi z Krakowa najłatwiej przekonać do studiowania nad morzem (śmiech). Ale jest dużo innych czynników – po pierwsze, studenci przeważnie chcą zmienić przestrzeń wokół siebie. Nasza akademia ma dużą otwartość na indywidualność, dbamy o to, by każdy człowiek czuł się u nas dobrze, bez względu na poglądy, orientację czy wrażliwość. Chętnie zatrudniamy też ludzi z zewnątrz, żeby poznać ich metodykę pracy, może czegoś się od nich nauczyć..? Pod tym względem różnimy się od niektórych, bardziej tradycyjnych i „ekskluzywnych” uczelni. Ale nie powiem nic konkretnego, bo się koledzy z południa na mnie poobrażają (śmiech), a my jesteśmy bardzo przewrażliwionym środowiskiem… Mnie po prostu zależy na tym, żeby to nasza akademia była najlepsza i najchętniej wybierana.

Co stoi na przeszkodzie, żeby było tak już teraz?

Może to banalne, ale Trójmiasto jest dość drogie, mało kogo stać, żeby wynająć tu pokój w sensownej lokalizacji. Chcemy zbudować nowy system stypendialny, żeby dopłacać studentom do mieszkania. Nie mamy też akademika, to jest spory problem, więc nasi studenci głównie pomieszkują prywatnie. Sprawdziliśmy to, mamy dane, które mówią, że potrzeby mieszkaniowe mamy na poziome 400-500 miejsc, to jest połowa naszych studentów! Ta sekcja jest zdecydowanie do zaopiekowania. Np. na Islandii lub w UK mają na to dobre rozwiązanie - uczelnie dogadują się z kimś, kto jest operatorem, dajmy na to, 400 mieszkań. Poza tzw. wysokim sezonem dogadują się na atrakcyjne dla studenta stawki za wynajem, od połowy maja do października mieszkania są wynajmowane komercyjnie. Możemy też wystąpić do ministerstwa, żeby połączyć siły np. z Akademią Muzyczną im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku i wspólnie wybudować akademik.

To chyba prostsze rozwiązanie niż negocjacje z właścicielami lokali?

Tylko na pierwszy rzut oka. Akademikami trzeba zarządzać, one właściwie zawsze są deficytowe… Może ministerstwo pomoże nam wybudować dom studencki, ale co potem? Czy będzie nam pomagało w jego utrzymaniu? Akademik to nie jest intratny biznes. Musimy też zbadać potrzeby naszych studentów. Czy za 1000 PLN będą chcieli mieszkać w 2 osobowym pokoju, w akademiku, w którym, jak to zwykle bywa, jest bujne życie towarzyskie? Nie każdy to lubi.

Po pana zwycięstwie w wyborach na rektora gdańskiej ASP pojawiło się dużo krytycznych komentarzy. Podobno „Świerżewski zamieni akademię w korporację”, ponieważ jest biznesmenem i nie przejmuje się ideą. Czy biznesmen może zarządzać tworem, jakim jest uczelnia artystyczna?

Przede wszystkim, ja jestem grafikiem, właścicielem studia projektowego, od lat jestem związany z tą uczelnią, sam jestem jej absolwentem. Jestem współwłaścicielem dwóch kawiarni, ale wiem już, że tutaj będę musiał trochę „odpuścić”, bo praca w rektoracie jest teraz dla mnie absolutnym priorytetem. Ale porównanie uczelni do korporacji nie jest do końca chybione. Spójrzmy na to tak - mamy użytkownika, którym jest student, wszystkie składowe procesu, jakim jest jego kształcenie muszą być odpowiednio przemyślane, muszą działać sprawnie. Na każdym etapie musimy budować wokół uczelni określoną narrację. Udowadniamy studentom, że jesteśmy po ich stronie, że chcemy im pomagać osiągnąć cel. Tak jak przedsiębiorstwo – my też obiecujemy coś osobie i chcemy dotrzymać tej obietnicy. Tak to działa w dużych, sensownych organizacjach, dlaczego nie miałoby tak działać i u nas? Zależy nam na tym, żeby studenci chcieli do nas przychodzić i żeby chcieli u nas pozostać. Musimy stale badać, co jest aktualnie interesujące dla naszych obecnych – i potencjalnych- studentów.

I do jakich wniosków doszliście w tym roku?

Okazało się, że ludzie lubią być na zamkniętych forach, w grupach na mediach społecznościowych. My tworzymy im taką grupę, budujemy odpowiednią narrację, przygotowujemy ich do tego, czego mogą spodziewać się w akademii, przypominamy o procedurach, pomagamy przez nie przejść – to jest czas przed egzaminem. Egzamin bywa stresujący, ale też staramy się, żeby jakoś przeprowadzić młodzież przez ten czas. Potem przychodzi moment, w którym jesteśmy razem. To jest wspólne 3 lub 5 lat. No i teraz najtrudniejsze - jak to zrobić, żeby ta relacja była autentyczna, po obu stronach prawdziwa? To wymaga rewizji niektórych poglądów i mechanizmów.

Jakich?

Mamy ważny i mocno trzymający się tzw. system mistrzowski. Jest prowadzący, tzw. mistrz i student, który stoi niżej. Z całym szacunkiem dla zaplecza prowadzącego i jego wiedzy, ale musimy się temu przyjrzeć. Może trzeba zmienić tę optykę. Niektóre pracownie pewnie zostaną z trwałym rysem mistrzowskim, w niektórych te relacje muszą ulec rozluźnieniu, wiem, że jest taka potrzeba.

Co z mityczną kolejką do dziekanatu?

Temu również będziemy się przyglądać. Pytamy studentów, co ich na uczelni frustruje, bardzo liczę na ich szczerość i konstruktywną krytykę.

I jest pan pewien, że przyjdą do pana z tymi problemami?

Liczę, że tak właśnie będzie.

W trakcie wyborów mówił pan o tym, aby uczelnia była miejscem przygotowania do satysfakcjonującego życia. Co to właściwie znaczy dla waszych absolwentów?

To jest bardzo dobre pytanie.

Ludzie po artystycznych uczelniach często na to narzekają. Po studiach czują rozczarowanie. Na uczelni przesiąkają specyficzną atmosferą, są przekonani, że talent jest przepustką do szczęśliwego życia. A potem jest proza życia, pracownia, nikt nie zauważa ich prac itd.

To prawda, to jest bolączka wielu uczelni. Chciałbym żeby to się zmieniło. Musimy brać pod uwagę to, że nasi studenci są w dodatku super wrażliwi.

Czy rzeczywiście są bardziej wrażliwi niż ich rówieśnicy 20 lat temu?

Tak, są o wiele bardziej delikatni. Zwracają uwagę na inne rzeczy. Jakiś czas temu ludzie jeszcze na akademii aktywnie myśleli o perspektywie finansowej tego, co będzie po ASP. Od kilku lat to się zmienia. Nie ma pamięci o tym, co było pod koniec PRL-u, w latach 90. Teraz wartości są inne. Te zmiany fluktuują co kilka naborów. Od 10 lat mamy mocną rekrutację na kierunki projektowe, ale teraz dostrzegamy też ponowne zainteresowanie malarstwem. Ludzie nie myślą, że to może być „nieopłacalne”. Priorytetem staje się rozwój, na nowo zdefiniowany. Poza tym, studentom trzeba zapewnić zwiększoną obsługę psychologiczną, włączyć ich w moduły związane z autoprezentacją, nauczyć ich, jak współpracować z kuratorami, krytykami, galeriami.

Jednym słowem, jak się „sprzedać”.

Raczej jak budować swoją markę osobową.

A czy sztuczna inteligencja będzie im w tym pomagać, czy raczej przeszkadzać?

Jestem przekonany, że AI będzie wkrótce po prostu łatwo dostępnym narzędziem i to my będziemy decydować, co jest wartościowe, a co nie. Ale sztuczna inteligencja to bez wątpienia jakaś rewolucja – nie możemy się od niej odwrócić, bo ktoś inny nas wyprzedzi.

…i skończymy jak fińska Nokia.

…a tego byśmy nie chcieli (śmiech). Trzeba uzbroić studentów w dostępną wiedzę, w narzędzia, nauczyć ich budowania marek osobowych, żeby to oni byli wartością, za którą idą konkretne benefity. To jest nasza jedyna szansa w zetknięciu z algorytmem czy generatorem. Tego nie zatrzymamy, dlatego musimy się w tym ułożyć.

Są takie zjawiska w sztuce, które od czasu do czasu złowieszczą i wszyscy zastanawiamy się, czy nie zniszczą świata jaki znamy...

Uważam, że akademia jest miejscem, w którym mamy gen eksperymentu, otwartości, fajnie, żeby ta fala przeszła najpierw przez nas. Przesianie tego przez nas może być szansą na to, żeby się temu przyjrzeć, sprawdzić jak to wszystko działa - jesteśmy do tego idealni.

Nie boi się pan sztucznej inteligencji?

Trochę się tego wszystkiego obawiam, ale bardziej jestem po prostu ciekaw, w którą stronę to pójdzie. Mieliśmy ostatnio na ASP fajną konferencję, zastanawialiśmy się, czy, mówiąc wprost, AI „zabije” nam akademię. Połączyliśmy się ze studiem projektowym z NY, powiedzieli nam, że już 4 lata temu zaczęli wykorzystywać AI we wstępnych fazach swoich projektów. To im usprawniło pracę, ale jej nie odebrało. My też musimy to robić. Projektowanie i sztuka muszą przy tym mieć core absolutnej szczerości ze sobą, z tym, z czego się korzysta.

Na tak zwanym rynku jest z tą szczerością problem. Graficy przesyłają nam słabe projekty tworzone przez chat. Mało kto przyznaje się do tego, że korzysta z programów typu Dall-ee, graficy oburzają się, kiedy pytamy o to wprost. To są nasze narzędzia, nie wasza sprawa - twierdzą.

Cóż, na końcu i tak mamy odbiorcę, który jest centrum komunikacji i aktywności ludzi, którzy są wokół. Narzędzia muszą być adekwatne do celu, jaki chcemy osiągnąć. Ze sztuką czystą jest inaczej. Tam komunikat się zmienia na każdym etapie, on porusza rzeczy, które mogą wcale nie być w intencji twórcy, albo są po prostu inaczej interpretowane przez odbiorcę. To jest dualistyczny sposób narracji wizualnej, w którym niebagatelną rolę odgrywa ludzka emocja.

Chat GPT podkreśla, że na emocjach się nie zna i nie może ich generować.

Tak, to człowiek - twórca jest sam w sobie chodzącym uosobieniem tej emocji, poświęcenia, czystości prawdy. To jest bardzo wymagające, trudne. Ja bardzo podziwiam moich kolegów i koleżanki, którzy stoją po stronie tzw. czystych sztuk. To jest wyzwanie życia. Z drugiej strony, jeśli ktoś jest rozczarowany, że ten świat wygląda dziś tak, a nie inaczej, to co ja mam mu powiedzieć? Myślę, że w kontekście akademii to jest raczej ciekawe zjawisko i za jakiś czas nastąpi tu swego rodzaju wypłaszczenie. AI to będzie coś łatwo dostępnego, jak McDonald’s. A my, ludzie, potrzebujemy czegoś wyżej. Jeżeli rozumnie będziemy w stanie to poprowadzić i jednocześnie będziemy pielęgnować w sobie tę szczerość, że jesteśmy z krwi i kości, to to spotkanie jest i będzie super ważnym doświadczeniem. Dlatego jako projektant i rektor ASP nie „boję się” sztucznej inteligencji. Bałbym się, gdybym był informatykiem - dla nich to może być trudna perspektywa, bo za chwilę ich pięciocyfrowe pensje mogą drastycznie się skurczyć. Tam jest prosta potrzeba do zagospodarowania, a nasza potrzeba będzie wynikała właśnie z tego wypłaszczenia, o którym wspomniałem. Będziemy za chwilę podnosili głowę ponad tę taflę, będziemy szukali czegoś więcej – to jest w ludzkiej naturze.

Mam taką nadzieję.

Chciałbym, abyśmy na akademii byli właśnie takimi eksperymentatorami. Wolność twórcza to jest nasza zbroja, wierzę, że dzięki niej nie zachłyśniemy się możliwościami AI. To, czego nauczyłem się na akademii to to, że potrafię krytycznie myśleć, stanąć na zewnątrz problemu. W sztukach czystych to się dzieje często intuicyjnie. No i jest jeszcze praca, którą trzeba włożyć w ostateczny sukces przedsięwzięcia.

Przypominacie studentom o wartości tej pracy?

Kiedy patrzę na akademię, to tam nie ma ściemy. Prowadzący warsztaty to są przeważnie praktycy, nie bujają w obłokach. Oczywiście świat się zmienia, jest presja nowego pokolenia, musimy się w tym wszystkim odnaleźć.

Czy wasi „starzy mistrzowie” się w tym odnajdują?

Bardzo różnie. Nasi mistrzowie wiedzą, że ich doświadczenie może się przełożyć na to, jak świat będą postrzegać ich asystenci, studenci. Liczę na to, że będzie to wzajemne, empatyczne spojrzenie na drugą osobę.

Artyści od zawsze walczą o wolność. Czy na polskich uczelniach artystycznych jest jeszcze o co walczyć?

Zawsze jest. Historia ludzkości to wahadło, od czasu do czasu dotyka różnych granic, ale musi się zdarzyć też moment, kiedy jesteśmy pośrodku. Wolność, walka o nią nie muszą mieć formy konkretnego buntu, np. walki o zmianę systemu. Współcześni ludzie są zlepkiem kompilacji różnych decyzji, sytuacji na świecie. Można dziś nie jeść mięsa, ale chodzić na metalowe koncerty, ogolić głowę, nosić różne ubrania. Ta wolność jest tak duża, że czasami wewnętrznie nie jesteśmy w stanie tego przetrawić. Nasi studenci podejmują decyzje, wybierają z tego koszyka różne rzeczy, ale mam wrażenie, że robią to świadomie. Oni walczą o siebie. Wolność jest tam, gdzie oni czują się najlepiej ze sobą, we własnej skórze. Ja im nawet trochę współczuję. Mam ten etap już za sobą, mam pewien kod, on jest we mnie na stałe i daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ale kiedy byłem bardzo młody, miałem sporo czasu, żeby pewne rzeczy sobie wgrać i je w sobie ułożyć. Dziś wszystko można szybko zrekonfigurować, nałożyć na to odpowiednie filtry. Potrzeby szybko się zmieniają. Jak się wydarzy coś, co zdekonstruuje ich rzeczywistość, ich system wartości, czego oni się wtedy złapią? Czy oni będą potrafili sobie od zera zdefiniować tę wolność?

Wyzwania na najbliższe miesiące?

Zbudowanie trwałej wspólnoty akademickiej. Pandemia, wojna, sytuacja polityczna – mam wrażenie, że w wyniku tych wszystkich zawirowań nie jesteśmy na uczelni wspólnotą, jaką moglibyśmy być. Temperament osób prowadzących zajęcia oraz studentów jest bardzo różny, trzeba to ze sobą pogodzić. Chciałbym, żebyśmy wrócili do tego momentu, w którym jesteśmy w stanie sobie bardzo zaufać.

Ma pan zaplecze osób myślących podobnie?

Tak, bardzo mocno chciałem zmienić na akademii struktury decyzyjne. Najmłodsza osoba pełniąca funkcję dziekana będzie miała nieco pond 30 lat. Dla tej uczelni to jest rewolucyjna zmiana.

A obiecywał pan raczej ewolucję…

Oczywiście w ujęciu globalnym będzie ewolucja, ale potrzebuję narzędzi, żeby realizować pewne cele. Mam świetny zespół prorektorski i dziekański. Dla mnie to będzie super doświadczenie. Jestem tym bardzo podekscytowany, że to naprawdę się dzieje. Akademia to jest praca długodystansowa. Nasze dzisiejsze decyzje będą miały wpływ na samopoczucie ludzi, którzy przyjdą tu za 10 lat. Dlatego już teraz trzeba to robić, nie można się bać.

Da się to wszystko pogodzić? Zarządzanie uczelnią, kawiarnie, studio projektowe…?

Akademia to jest moja życiowa misja, tak to postrzegam. Kilka miesięcy temu, już rozważając start w wyborach, zacząłem się zastanawiać, czy ja już jestem na tym etapie życia i czy jestem gotów ponieść wszystkie koszty alternatywne, jakie wiążą się z funkcją rektora.

I jaki był bilans?

Cóż, nie mam już takiej swobody w relacji ze studentami, a ja ich naprawdę uwielbiam. Oni są podstawą wszystkiego. Ale z drugiej strony – jestem w odpowiednim wieku, mam do pewnych spraw dystans, ale też całkiem sporo ambicji i energii, znam to miejsce i ludzi, jestem gotowy do podejmowania różnych decyzji. Potrafię wymagać, być sprawiedliwy, wiem, co jest dla mnie ważne w etosie pracy. Uznałem, że dla mnie i dla akademii to jest ten moment. To jest moje doświadczenie życia.