Cudze chwalimy, swoje kiedyś pokochamy
Gdzie zwykle wyjeżdżamy na wakacje? W miejsca znane, modne i popularne. Takich miejsc na całym świecie jest tysiące. Każdy kraj ma swoje lokalne riwiery, znane miasta popularne wśród swoich obywateli. Nie ma znaczenia gdzie. Do miejsca znanego i modnego każdy chce przyjechać chociaż raz w życiu.
A co z mieszkańcami tych miejsc? Czy oni są też na permanentnych wakacjach, czy wszystko im dawno spowszedniało i wręcz denerwuje ich to ciągłe zainteresowanie turystów? Myślę że raczej to drugie. Umówmy się, że nie turystów a przybyszów. Osobiście fanatycznie zafascynowany Sopotem byłem przez pierwsze 5 lat, od kiedy zamieszkałem w tym mieście w 1996 roku. Potem moje nastawienie całkowicie zepsuła moja praca. Może poczułem się trochę w innym świecie w tej mojej pracy i większość przybyszów mnie denerwowała? Dziś znów jestem zafascynowany Sopotem, choć nie fanatycznie, ale odrzuciłem wszystko co mi dotąd przeszkadzało. Uznałem że szkoda czasu na narzekanie, skoro i tak nie mam na to wpływu. Kurort, perła, miasto znane i porządane, którego marka jak złote łuki McDonalda jeszcze długo będzie świecić ponad innymi miastami. Sopot jest miastem, w którym mieszkam od 28 lat. W tym roku nastąpiło całe mnóstwo zmian w moim życiu, pogodzie i po raz pierwszy w trakcie sezonu letniego nie chcę, albo z żalem opuszczam Sopot. To wynik wydeptania nowych ścieżek i sprawnego poruszania się po nich. Nie zauważam już niczego co mnie przez ostatnie 20 lat wkurzało. Stałem się pasożytem Sopotu, ale zasłużyłem na to. Dziś kiedy kolejny raz opuszczam Sopot jest koniec sierpnia, godz 19, a na zewnątrz piękny błękit nieba i 28 st. Trzeba być idiotą aby zwiewać ze słonecznego i wietrznego kurortu do kraju gdzie jest podobnie. No tak, to dziwne. Ale tym razem to kolejny rok mojego nowego doświadczania życia. Nie spodziewałem się, że tak mi się to wszystko poprzestawia, tym bardziej że ostania jesień, zima, brak wiosny dały mi wyjątkowo w kość i siadły mocno na głowę. Teraz nadszedł czas na wysysanie soków tego miasta. Tutaj czeka mnie kolejny, jesienno zimowy etap wydeptywania własnych ścieżek. Przybysze mi już nie przeszkadzają, nie zatruwają mojego życia, nie widzę ich. A może zamieniłem się w przybysza? Podobno 70% Wenecjan już nie mieszka w Wenecji. Nie wiem czy to efekt znienawidzenia tego miasta z powodu przybyszów, czy jednak ekonomia i chęć zysku ich skłoniła do opuszczenia tego pięknego miasta i czerpania korzyści z wynajmu swoich domostw. Ja uważam że Wenecja jest zbyt piękna, tajemnicza i pełna niedostępnych zakamarków aby ją opuszczać. Być Wenecjaninem to jest coś. Taki sam jest Sopot. Słynny Monciak, molo i plaże to tylko fragment wystawiony na deptanie. Jeszcze trzy lata temu kiedy miałem przejść 100 m Monciakiem ze Spatifu przez Krzywy Dom do domu… ech szkoda gadać. Widać ta moja alergia już minęła. Dziś walę przez całe molo, pół Monciaka i nie widzę niczego co może mnie zirytować. Za granicą nie odwiedzam już żadnych znanych i modnych miejsc. Chłonę lokalność i prowincję. Tam też można spotkać ładnych ludzi. Do napisania tego felietonu skłonił mnie jeden dzień i sposób jak go spędziłem kiedy opuszczałem kolejny raz Sopot. Rozpoczął się jak typowy dzień mojej pracy, ale postanowiłem go inaczej zorganizować. Wyszedłem z domu jak przybysz z hotelu, z małym plecaczkiem, wolno, bez pośpiechu i SKM-ką dojechałem do Gdańska. Z dworca wolnym spacerem, podziwiając detale miasta, których dotąd nie zauważałem dotarłem na miejsce spotkania, czyli na stocznię, na nową budowę. A na budowie jak to na budowie, 2 godziny rozmów z branżystami. Po opuszczeniu stoczni udałem się jeszcze wolniejszym krokiem na kolejne spotkanie. Było strasznie gorąco. Fajna to była droga, bo w cieniu starych, gdańskich kamienic. Zdążyłem i wszystko poszło pierwszorzędnie, bo w przyjemnych okolicznościach nowej kawiarni KOTA. Po spotkaniu spacerem udałem się ponownie na dworzec główny w Gdańsku, aby szybko przemieścić się do Wrzeszcza. Tam już czekała na mnie klimatyzowana kolejka, która dowiozła mnie na lotnisko w Rębiechowie. Wchodząc o wspomnianej już godzinie 19 do samolotu pomyślałem sobie co ja robię, ale w samolocie nie miałem wątpliwości, że za chwilę na wysokości 11 tysięcy metrów napiszę ten felieton.