Jej pofalowane, rozpuszczone włosy w lekko tycjanowskim odcieniu przypominają nieco koafiury średniowiecznych księżniczek lub anielskich postaci z „Sądu Ostatecznego” Memlinga. Czy fascynacja średniowieczem może wpływać na wygląd badacza? O tym, jak można interesować się dziejami wyjątkowego obrazu sprzed pięciu wieków i epoki, w której powstał oraz jak uwodzić średniowiecznymi opowieściami jak z kostiumowego filmu przygodowego, rozmawiamy z Beatą Możejko, profesorką, mediewistką i dyrektorką Centrum Badań Memlingowskich na Uniwersytecie Gdańskim.

Jesteś mediewistą, czyli badaczką średniowiecza. Jesteśmy od tamtych czasów coraz dalej, ale czy nikną nam w mrokach przeszłości czy przeciwnie, możemy je odczytywać w nowym, badawczym świetle?

Na tym polega moja praca badawcza, zajmowanie się przeszłością, dla mnie to bez różnicy czy to były wczoraj, rok temu czy setki lat temu. Wybrałam sobie średniowiecze już dawno, bo dla mnie to fascynująca epoka. Każde pokolenie badaczek i badaczy pisze swoją wersję historii, nawet jeśli wracamy do starych pytań, to dzięki nowym metodom, interpretacjom znajdujemy nowe odpowiedzi.

Twoje badania i publikacje, choćby ostatnia książka „Księżniczki i inne”, przybliżają nam niezwykłe i krwiste postaci z historii, prawdziwe księżniczki i mężnych rycerzy na tle barwnych i emocjonujących wydarzeń. Choć wydawałoby się, że to zamierzchłe i mało atrakcyjne czasy. Można się nimi fascynować?

Oczywiście, że można! Losy tych księżniczek często były bardzo skomplikowane i poplątane. Jako młodziutkie dziewczyny opuszczały rodzinny dom, znane im strony i jechały, płynęły w nieznane. Narzeczonego widziały dopiero w przeddzień ślubu, musiały adaptować się do nowych warunków, uczyć obcego im języka, a czasem zamówić bardziej modne suknie, jak polska królewna Jadwiga Jagiellonka (córka Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuskiej), gdy wyszła za Jerzego Bogatego (z Bawarii). Kronikarz pisał o niej, że jest bardzo ładna, a jeszcze piękniej będzie wyglądać w modnych sukniach. Losy tych władczyń były bardzo różne, pasma radości przetykane smutkiem, szczęśliwe i nieszczęśliwe historie. To czego chcę się dowiedzieć o moich bohaterkach jest często bardzo ukryte i śledzenie przekazów pisanych, ikonografii, budowanie na tej podstawie opowieści o nich jest właśnie fascynujące. Niesamowitą przygodą było dla mnie czytanie setek listów księżniczki włoskiej Isabeli d’Este, wielkiej humanistki, miłośniczki sztuki, muzyki a przy tym kobiety z „krwi i kości”.

W kręgu twoich zainteresowań jest od lat nasz największy skarb – tryptyk Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”, wybitne dzieło schyłkowego średniowiecza. Ten najbardziej znany w Gdańsku obraz jest też drugim po „Damie z łasiczką” naszym największym dziełem malarskim w Polsce. Choć, dopiero w XIX wieku potwierdzono jego autorstwo. Znam historię początków twojego zauroczenia tym dziełem. Moja była podobna, podczas dziecięcej wizyty z mamą w muzeum… Czy długo można przeżywać ekscytację jednym obrazem?

Tak, nasze zauroczenie miało identyczne początki - wizyta w muzeum z mamą. Moje zainteresowania badawcze dotyczą nie tylko tryptyku czy Memlinga, ale całej historii zdobycia dla Gdańska tego dzieła. Ten obraz jest też fascynujący sam w sobie, od postaci fundatorów, których widzimy na odwrociu (na rewersach), przez sceny zbawionych, niesamowitego piekła, po postać Michała Archanioła czy kobiety na pierwszym planie, lekko zasłaniającej twarz. Interesujące to jak artysta pokazał emocje, anatomię, do jakiej symboliki nawiązał, jaką muzykę grają aniołowie. Tak, tak, to już też jest badane! W związku z naszymi badaniami, aplikowaliśmy jako zespół, z sukcesem o grant wsparcia gdańskiej humanistyki, aby stworzyć Centrum Badań Memlingowskich na Uniwersytecie Gdańskim, którym kieruję drugi rok. Jako centrum, zajmujemy się szeroko pojętymi badaniami obrazu „Sąd Ostateczny” i całego kontekstu oraz działaniami edukacyjnymi. W ramach naszych działań zorganizowaliśmy w ubiegłym roku międzynarodową konferencję poświęconą Memlingowi, przyjechali światowej sławy badaczki i badacze. Po niej, z referatami o Memlingu braliśmy udział w największym kongresie mediewistycznym w Leeds (IMC Leeds), gdzie od 30 lat przyjeżdża dwa tysiące badaczek i badaczy, którzy dyskutują o średniowieczu przez cztery dni. Teraz pracujemy nad publikacją, nie chcę zapeszać, ale w 2025 powinna ukazać w Brepols wydawnictwie o światowej renomie nasza wspólna książka. Proszę trzymać kciuki.

Oczywiście! A wracając do losów Memlinga, oprócz dzieła, pięciu stuleci losów obrazu, poznajemy także niezwykle ciekawy kontekst i tło historyczne. Nie tylko Brugię, włoskiego bankiera i mecenasa sztuki, kapra Pawła Beneke, ale także dzieje dawnego okrętownictwa i szkutnictwa za sprawą największej na Bałtyku karaweli „Peter von Danzig” - „Piotr z Gdańska”.

Tak jak wspomniałaś, to jest wielowątkowa historia, choćby tych bankierów włoskich, rodzin takich ja Tani czy Portinari, powiązanych z Medyceuszami. To właśnie Angelo Tani zamówił do swej prywatnej kaplicy. Kontekst gdański Paula Beneke, który zaatakował burgundzko – florencką galerę, spór o to czy no właśnie był kaprem, legalnie działającym na rzecz Gdańska czy tylko zuchwałym piratem. I w tym wszystkim wspaniały statek - wielka karawela – trójmasztowa, która przybyła do Gdańska wiosną 1462 jako „Pierre de la Rochelle” z Francji i uległa fatalnemu uszkodzeniu. Wyremontowana, w 1471 jako okręt wojenny „Peter von Danzig” ruszyła w poszukiwaniu wrogów Gdańska. Niesamowity splot wielu okoliczności, i wreszcie 27 kwietnia 1473 zdobycie na niej wspomnianej galery i odkrycie w skrzyniach, wśród ładunku obrazu przedstawiającego „Sąd Ostateczny”.

Aż ciarki przechodzą po plecach... Dzieje tego tryptyku, od powstania we flandryjskim mieście, jego morska podróż, kaperski rozbój i dar wotywny dla największej gdańskiej świątyni, mogłyby się stać kanwą scenariusza filmu przygodowego. Tym bardziej, że ta historia miała również emocjonujący nowożytny i współczesny ciąg dalszy z Napoleonem i carem Piotrem I w tle, aż do Związku Radzieckiego i Niemiec Wschodnich w XX w. Chyba nie można narzekać na literaturę w tym temacie, ale filmu jeszcze nie było…

Były powieści, ale niezbyt wysokich lotów. Było słuchowisko radiowe, a całkiem niedawno powstała opera. Ale filmu jeszcze nie, a szkoda. Gdyby mieć dobry scenariusz, to mógłby być wspaniały film, może nawet na Oskara!

Dla nas, jak i dla wielu gdańszczan obraz Memlinga jest wyjątkową wizją końca czasów, choć nie jedynym dziełem o tej tematyce w grodzie nad Motławą. Jednak to memlingowski obraz najbardziej oddziałuje na widza. Sądząc po tłumach biorących udział w waszych cyklicznych spotkaniach „Wokół Memlinga”, można przypuszczać, że jest nieustannie atrakcyjny. Czy mieszkańcy Trójmiasta dobrze znają to dzieło i autora?

I tak i nie, chodzę do szkół i różnie to wygląda. Cały czas potrzebna jest edukacja. Bardzo cieszy nas duża frekwencja na naszych wykładach „Wokół Memlinga” i pytania zadawane przez publiczność. Te spotkania są nie tylko o Sądzie, ale także o twórczości i o odbiorze Memlinga i jego dzieł, o jego uczniach i naśladowcach. Temat obrazu jest trudny w odbiorze, przecież to „Sąd Ostateczny”, i trzeba być bardzo delikatnym, gdy opowiadasz o tym dzieciom. W kwietniu tego roku, zorganizowaliśmy jako Centrum konkurs plastyczny dla dzieci pt. „Jak Paul Beneke zdobył dla Gdańska słynny obraz Hansa Memlinga Sąd Ostateczny”. Wpłynęło blisko dwieście prac, w dwóch kategoriach wiekowych, z których wybraliśmy trzydzieści trzy najciekawsze. To barwne, pełne emocji prace, a nawet całe komiksy i opowieści o obrazie i historii jego zdobycia. Eksponujemy je na otwartej właśnie wystawie w Galerii Biblioteki UG, której towarzyszy opowieść o Memlingu i wielkiej karaweli. Zachęcam do odwiedzenia wystawy, która będzie czynna do końca lipca.

Czy uważasz, że tryptyk powinien wrócić na swoje pierwotne miejsce do bazyliki mariackiej i zastąpić kontrowersyjną kopię? Z pewnością obejrzałoby go więcej turystów, ale czy dziś w Muzeum Narodowym nie mamy z dziełem lepszego, bliższego kontaktu?

Odpowiem dyplomatycznie, powinien zostać w Muzeum, ale koniecznie z jeszcze większą dostępnością do dzieła. Wiadomo, że obraz jest tryptykiem, ma panel główny i skrzydła, na rewersach widzimy fundatorów, to ważne by móc przyjrzeć im się z bliska. Poza tym Sąd Memlinga ma mnóstwo szczegółów, trzeba je oglądać tak prawie „ z nosem” przy obrazie.

Na koniec spytam cię o włosy, czy tylko ja w nich dostrzegam średniowieczne echa, czy to tylko raczej autosugestia?

Chyba w grę wchodzi autosugestia, ale możemy z przymrużeniem oka powiedzieć, że był to znak, abym zajęła się średniowieczem!