Od dziecka marzył o lataniu. Niedawno częściowo spełnił to marzenie, zmieniając windsurfingową konkurencję olimpijską na iQFoila, który dosłownie lewituje nad wodą. Na nim zdobył też najważniejsze trofeum w swojej karierze. Sportowo - zdeterminowany zadaniowiec, prywatnie szczęśliwy mąż i tata, uzależniony od adrenaliny i walki z żywiołami. Ze świeżo upieczonym wicemistrzem świata - Pawłem Tarnowskim, rozmawiamy o błękitnej krwi, ekstremalnych prędkościach, żeglarskim „podwórku” oraz o tym, że do trzech razy sztuka!

Wygląda na to, że zdrada wyszła tobie na dobre? 

Jeżeli masz na myśli zmianę windsurfingowej konkurencji olimpijskiej, to wygląda na to, że tak! (śmiech)

Poczciwą i masywną klasę RS:X wymieniłeś na znacznie bardziej dynamicznego, wręcz lewitującego IQFoila - to zdaje się, był ruch, który podpasował tobie znakomicie?

To klasa bardzo dynamiczna, zwinna i dużo szybsza niż RS:X, nie ma tu już pływania wypornościowego. Teraz deska jest nam potrzebna tylko, gdy stoimy. Jak już ruszymy, to błyskawicznie unosimy się nad wodą, i tak naprawdę moglibyśmy pływać na drzwiach od hangaru, bo nie ma to większego znaczenia. To hydroskrzydło generuje moc, dzięki której deska unosi się nad wodą. Dla oglądających jest to na pewno dużo bardziej widowiskowe, a dla nas, zawodników, dużo bardziej interesujące. Ja dodatkowo uwielbiam rozwijać duże prędkości, chyba w każdej postaci. Zresztą w ostatnich latach żywotności klasy RS:X dochodziło już do pewnego rodzaju absurdów - zawody odbywały się w bardzo słabych warunkach wietrznych, a samo ściganie miało coraz mniej wspólnego z klasycznym windsurfingiem. Teraz lewitujemy nad wodą praktycznie bez względu na warunki! 

Z czym wiąże się przejście z jednej klasy do drugiej?

Oprócz prędkości i dynamizmu to przede wszystkim radykalna zmiana masy ciała. W ciągu kilkunastu miesięcy przytyłem 20 kg, i to naprawdę nie było łatwe. W tej chwili ważę 90 kg, a do optimum wciąż brakuje mi kilku kilogramów. Wszystko po to, by odpowiednio zbalansować foila, bo jako zawodnicy generujemy takie siły na hydroskrzydle, że bez odpowiedniej wagi nie bylibyśmy w stanie „zdusić” tego sprzętu.

Jakie prędkości osiągasz?

Przy 8 węzłach jesteśmy osiągnąć prędkości ponad 35 km/h, a w mocnym wietrze sięgają nawet 60 km/h! 

To zakrawa o sport ekstremalny.

To zdecydowanie jest sport ekstremalny. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że to jedna z najbardziej niebezpiecznych klas w całym żeglarstwie, i pewnie jedna z czołowych pod tym względem w całej gamie sportów olimpijskich. Musimy pływać w kaskach i specjalnej zbroi ochronnej, by odpowiednio się zabezpieczyć przed wypadkami czy zderzeniami.

Musiałeś się kiedyś katapultować?

Niejednokrotnie! Czasami to katapultowanie ma na celu uniknięcie kolizji albo uratowanie sprzętu, a czasami jest zupełnie nieplanowane. Wtedy naprawdę wyrzuca nas z taką mocą, że nie jesteśmy w stanie zorientować się, co właściwie się przed chwilą stało.

Czyli słowem: latasz!

Od zawsze marzyłem o lataniu, teraz poniekąd się to spełnia. Pamiętam, że już jako dziecko patrzyłem na ptaki i myślałem, jak wspaniale byłoby tak latać… Stąd pomysł, by ukończyć kurs paralotni - poczuć się wolnym jak ptak, szybować i nie myśleć o niczym. Na tym jednak nie poprzestałem. Mam licencję skoczka spadochronowego i ponad 50 skoków spadochronowych na koncie. W przyszłości planuję ich jeszcze więcej. Wyskakujesz z 4000 metrów i spadasz ponad 200 km/h, wykonując różne ewolucje w powietrzu - uwielbiam to uczucie!

Hobby, czy alternatywny plan na przyszłość? 

Na zawodowe podejście jest już chyba za późno, chociaż na semi-pro - kto wie! Chciałbym jednak na pewno zrobić jeszcze licencję pilota samolotów. Nie tych rejsowych, a małych prywatnych awionetek. Chciałbym kiedyś sam poprowadzić taką maszynę i polecieć z rodziną nad Półwyspem Helskim - to mój cel.

Przestworza kojarzą się z marzycielskim podejściem do życia. Jesteś marzycielem?

Myślę, że tak, ale takim zdroworozsądkowym - nie marzę o rzeczach nieosiągalnych, lecz o takich, które przy odpowiednim nakładzie pracy mogę zrealizować. Mam bardzo wiele pomysłów, które chciałbym przekuć w realne plany i cele.

Te sportowe chyba właśnie się spełniają… Niedawno zostałeś wicemistrzem świata w olimpijskiej klasie iQFoil, to zdaje się najważniejsze osiągnięcie w całej twojej karierze?

To niesamowite uczucie, a jednocześnie jestem świadomy, że za tym wynikiem stoi ciężka  praca. W 2015 roku, gdy wywalczyłem swój pierwszy mistrzowski tytuł (przyp. red. Mistrz Europy w klasie RS:X) byłem totalnym underdogiem, nikt tak naprawdę na mnie nie stawiał. Już wtedy jednak czułem, że jestem dobry. Wiedziałem, że medal jest w zasięgu, ale mimo wszystko było to wielkie zaskoczenie. Z kolei obecne osiągnięcie jest o tyle cenne, że wiem, ile pracy do tej pory wykonałem, co sprawia, że sukces smakuje jeszcze lepiej.

Trochę na ten sukces musiałeś poczekać… Zdobywałeś w swojej karierze medale w regatach Pucharu Świata, wygrywałeś inne prestiżowe międzynarodowe regaty, praktycznie nie wypadałeś z pierwszej dziesiątki, dosłownie ocierałeś się o podium, ale w tych najważniejszych regatach rangi mistrzowskiej zawsze czegoś brakowało. Tym razem zagrało wszystko. Doświadczenie zebrało swoje plony? 

Na pewno tak. Wiele sytuacji po drodze ukształtowało mnie jako człowieka i zawodnika. Przez te lata nabrałem pokory i dystansu do pewnych spraw, co pozwoliło mi uspokoić głowę. Jako młody zawodnik myślałem tylko o zwycięstwie, teraz patrzę na detale około-wyścigowe, bo wiem, że spokój i opanowanie są kluczowe, by zdobywać największe trofea.

Wróćmy na chwilę do początku. Jak zaczęła się twoja przygoda z windsurfingiem? 

To odbyło się drogą selekcji naturalnej. Od dziecka byłem zaangażowany w sport. Zaczęło się od pływania, początkowo z powodów medycznych, by niwelować skłonności astmatyczne. Szybko przerodziło się to w trening na poziomie zawodniczym. W wieku 6 lat trafiłem do jednego z pomorskich klubów pływackich i tak rozpoczęła się moja sportowa ścieżka, która trwa do dziś. Jako dziecko chodziłem na wszystkie możliwe sportowe zajęcia, ale później przyszedł  czas na wybór. Sporty walki były dla mnie zbyt nudne, narciarstwo ze względu na to, że mieszkam nad morzem - problematyczne, ze względów astmatycznych trenowanie zimą w halach tenisowych odpadało, a pływanie wpław w zestawieniu z windsurfingiem wypadało blado. Z windsurfingiem pierwszy raz zetknąłem się na Helu w latach 2000, zaintrygowało mnie to do tego stopnia, że spróbowałem swoich sił na własnym podwórku, w Sopockim Klubie Żeglarkim. Wolność, szybkość, kontakt z naturą i adrenalina sprawiły, że do dziś uważam, że sporty wodne są najpiękniejszą dyscypliną jaka istnieje, bo pozwalają walczyć z żywiołami.

Wspomniałeś o półwyspie, sezon na deski i latawce już się rozpoczął. Skoro mam przy sobie takiego specjalistę muszę rozwiać odwieczną „kość niezgody”: co jest trudniejsze - windusurfing czy kitesurfing?

Kij w mrowisko! (śmiech). Myślę jednak, że to powszechna wiedza: kitesurfing jest prostszy. W dobrych warunkach po dwutygodniowym kursie można spokojnie pływać w ślizgu. Windsurfing natomiast jest bardziej wymagający fizycznie. Aby pływać dobrze w ślizgu, potrzeba kilku sezonów. Windsurfing jest też dużo bardziej fizycznym sportem, gdy żagiel wpadnie do wody trzeba mieć parę, być go wyciągnąć, kite to natomiast tylko sterowanie. Oczywiście  podkreślmy, że mówimy o poziomie podstawowym, nie wyczynowym - bo to już zupełnie inna historia.

Fancy zabawa versus techniczna „orka” dla fanów klasyki?

Uważam, że każdy sport wodny jest super! Z tym porównaniem jest podobnie jak z narciarstwem i snowboardem - ten drugi wydaje się być bardziej cool. Tutaj jest podobnie. Kolorowe latawce, kompaktowość, prostsze triki, skoki - na pewno kitesurfing na tym poziomie podstawowym jest bardziej widowiskowy, jednak windsurfing to zabawa dla tych bardziej zdeterminowanych. Zresztą uważam, że najlepiej korzystać ze wszystkich dobrodziejstw, sam tak robię, że na spocie mam często: deskę windsurfingową, kite’a, supa, wingfoila, surfa, i w zależności od warunków bawię  się tym, co w danym momencie najbardziej mi odpowiada. W przyszłości planuję mieć pod ręką również swoją paralotnię i własny spadochron do skoków.

Masz sportowe ADHD?

Totalnie! Skoki spadochronowe czy pływanie na falach w sztormowym Bałtyku to mój sposób na rozładowanie energii. Moim cichym marzeniem jest basejumping - jeden z najbardziej niebezpiecznych sportów na świecie. Czy to się spełni? Zobaczymy.

Czy ty się czegokolwiek boisz?

Oczywiście, pewne rzeczy mnie przerażają, ale właśnie z tego czerpię radość. Tego szukam. Wychodzenie poza strefę komfortu jest dla mnie ekscytujące na innym poziomie. Dla jednych to gry komputerowe, dla innych imprezy, czasami używki, a dla mnie najlepsze doznania to walka z żywiołami.

To błękitna krew sprawia, że jesteś nieustraszony? (śmiech). Masz arystokratyczne pochodzenie, to rzadkość. Czujesz, że jesteś istotnym elementem w tej genealogicznej układance?

Nie sądzę (śmiech), ale rzeczywiście czuję pewną odpowiedzialność i zobowiązanie, ponieważ tak zostałem wychowany. Zdaję sobie sprawę jakie to ważne i unikalne jednocześnie, ale to już nie są te czasy - kiedyś było inaczej, widzimy to na filmach historycznych. Dziś w codziennym życiu nie ma to szczególnego wpływu na funkcjonowanie, a wręcz przeciwnie potrafi trochę napsuć krwi. 

To znaczy?

Są ludzie zawistni, którzy potrafią przekuć to na totalnie złe emocje. Jak byłem dzieckiem, nie ukrywam, że miałem z tym problem, teraz już to po mnie spływa. Istotne jest jednak to, że ja się z tym po prostu urodziłem. Jestem tego świadomy, dbam o to na swój sposób, ale wszystko co osiągnąłem w sporcie jest moją własną zasługą. Tylko szaleniec mógłby stwierdzić, że moje  wyniki zawdzięczam takiemu, a nie innemu pochodzeniu. W sporcie akurat nie, być może w biznesie lub innych dziedzinach miałoby to jakiś wpływ…  sport bardzo mi się pod tym względem podoba - jest czysty i zero-jedynkowy. 

Nie wszyscy wiedzą, że twój dziadek, a później ojciec był prezydentem zakonu maltańskiego w Polsce. Będziesz kontynuował tę tradycję?

Póki co o tym nie myślę, ale wspieram zakon. Zajmuję się działalnością charytatywną na swój sposób, angażując czas i środki, bo jak wiadomo jest to organizacja charytatywna.

Co roku, sport „waży i mierzy” plebiscyt „Przeglądu Sportowego” na najlepszego polskiego sportowca roku. Pokusiłam się o małą analizę i okazało się, że przez 33 lata trwania plebiscytu żeglarz tylko raz pojawił się w pierwszej trójce tego zestawienia (1999 - 2. miejsce dla Mateusza Kusznierewicza). Żeglarstwo to piękny sport, ale czy kiedykolwiek odniesie w Polsce sukces komercyjny?

Postęp technologiczny z pewnością przyczynia się do wzrostu rozpoznawalności takich dyscyplin jak żeglarstwo. Obecnie dużo łatwiej i taniej można je transmitować niż jeszcze kilka lat temu, gdy filmowanie wymagało użycia helikoptera. Dziś wystarczy kilka dronów, aby atrakcyjnie ukazać rywalizację na livestreamie. Z drugiej strony, żeglarstwo to sport jedyny w swoim rodzaju – walka z wodą, wiatrem, żywiołami – czego nie da się przedstawić w żadnym innym sporcie. Każda halsówka jest inna; to bardzo dynamiczna walka, a jednak jeszcze wciąż nie znaleziono złotego środka na atrakcyjną transmisję.

Technologicznie - pełna zgoda, ale co zrobić, by w ogóle zachęcić ludzi do oglądania? Myślę, że mnogość klas sprawia, że widzowie się w tym gubią – chyba tylko w żeglarstwie mamy kilkanaście różnych mistrzów Polski…

Dla laika na pewno jest to problematyczne: Laser, 470, 49er, wcześniej Finn, i tak dalej… Ale w innych sportach mamy to samo: kategorie wagowe, pojemność silnika itp. Kluczem jest umiejętne „zaszczepienie” ludziom tej dyscypliny – wyjaśnienie kilku podstawowych zasad, regularne pokazywanie jej w telewizji publicznej. Czy przebije to piłkę nożną? Nie ma co się łudzić. Ze swojej strony wiem jednak, że moje wyniki mogą w pewnym stopniu przełożyć się na rozpoznawalność żeglarstwa, więc zrobię, co mogę, aby tak się stało. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej sprzedają się skandale, ale ja na pewno nie pójdę tą drogą (śmiech).

Zazdrościsz trochę innym dyscyplinom w tym sensie, że gdy oni otwierają szampany, żeglarze muszą chodzić i załatwiać umowy sponsorskie? 

Żeglarstwo olimpijskie nie należy do sportów takich jak piłka nożna czy tenis, to nie jest żadną tajemnicą. Nie narzekam, nie robię tego dla sławy, czy pieniędzy - to po prostu piękny sport dla prawdziwych pasjonatów. Mam wsparcie Polskiego Związku Żeglarskiego, inne umowy sponsorskie faktycznie zawieram sam lub z pomocą bliskich mi osób. Jest to ogólnie trudna i czasami bardzo wyczerpująca praca, a efekty widać niekiedy po wielu miesiącach. Jednak mam to szczęście, że na swojej drodze spotkałem sporo niesamowitych ludzi, którzy czasami nawet sami proponowali mi współpracę. To jest bardzo budujące.

Żeglarstwo olimpijskie nie jest sportem popularnym jak piłka nożna czy tenis – to nie jest tajemnica. Nie narzekam, nie robię tego dla sławy czy pieniędzy; to po prostu piękny sport dla prawdziwych pasjonatów. Mam wsparcie Polskiego Związku Żeglarskiego, a inne umowy sponsorskie zawieram sam lub z pomocą bliskich mi osób. To trudna i wyczerpująca praca, a efekty nie zawsze są widoczne od razu. Miałem jednak szczęście spotkać na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi, którzy sami proponowali mi wsparcie – to naprawdę budujące. Chcą mnie wspierać w drodze po sportowe marzenia, to najbardziej mnie inspiruje i motywuje do dalszej pracy. Na tym etapie nie robię tego już tylko dla siebie, ale również dla mojej rodziny i partnerów biznesowych.

Prowadzisz typowe życie na walizkach. Jestem ciekawa czy więcej czasu spędzasz z żoną czy z deską? 

Ciekawe… (śmiech). Na szczęście udaje mi się łączyć te dwie, najważniejsze dla mnie w życiu kwestie. Ostatnio, gdy trenowałem na Lanzarote przed mistrzostwami świata, przez trzy miesiące mieszkaliśmy tam razem z żoną i małym synkiem. Po treningach miałem czas na rodzinę – czułem się spełniony zarówno sportowo, jak i rodzinnie. Ten model chciałbym kontynuować w przyszłości. W trójkę byliśmy też na Pucharze Świata na Majorce, chcieliśmy przetestować jak wspólny pobyt przełoży się na potencjalny wynik. Było zupełnie odwrotnie niż myślałem, bo wygrałem wówczas te zawody w niezłym stylu. Czułem się piekielnie mocny! 

Być może to przepis, by wygrywać każde kolejne zawody…

Nie wykluczam tego!

Budujesz swoje życie na solidnych fundamentach. Jesteś bardzo prorodzinny, zresztą świadomie zdecydowałeś się na założenie rodziny w roku olimpijskim, przyznasz, że to nie jest typowe rozwiązanie.

Rzeczywiście. Z żoną zawsze rozdzielaliśmy życie prywatne od sportowego. Uważam, że nigdy nie ma idealnego momentu na zakładanie rodziny – zawsze będą zawody, zmiany pracy, remonty, przeprowadzki. Nie chcieliśmy czekać. Początkowo obawialiśmy się, jak sobie poradzimy, ale nasz syn niesamowicie nas motywuje. Niestety nie mogłem być obecny przy porodzie, ale liczę na to, że nadrobię to przy kolejnej możliwości, a ta mam nadzieję, że już w bliższej przyszłości się wydarzy. 

Kilka miesięcy temu odniosłeś również swój największy sukces w życiu prywatnym - zostałeś dumnym ojcem. Czujesz, że jest twój moment?

Tak, czuję spokój i wdzięczność za to, co mam. Sport to nie wszystko; rodzina jest dla mnie ważniejsza. Staram się łączyć te role, a mój „multitasking” wydaje się działać. Gdybym poświęcił się wyłącznie sportowi, może wygrywałbym każde zawody. Wybrałem inną drogę i nie wyobrażam sobie, by było inaczej – szczególnie po narodzinach naszego kochanego syna. Nawet ostatnio rozmawialiśmy z żoną, że może powinniśmy wcześniej założyć rodzinę (śmiech).

Przed tobą pierwsze w życiu igrzyska olimpijskie - zupełnie inny poziom emocji i prestiżu. Jesteś na to gotowy? 

Myślę, że tak. Czuję i wierzę, że tak jest. Same igrzyska olimpijskie są tak wyjątkowym wydarzeniem, że tam wszystko się może zdarzyć. Trenuję tak, by być przygotowanym się na najgorsze scenariusze, ale oczekuję najlepszego. 

Do trzech razy sztuka.

Faktycznie, otarłem się o igrzyska w Rio, później Tokio, teraz w końcu przyszedł mój czas i jestem bardzo zdeterminowany, by odpowiednio go wykorzystać.

Podobno w tych najważniejszych regatach, gdy walczy się o te największe trofea pływa się już tylko „głową”…

Totalnie się z tym zgadzam. Ścisła czołówka jest praktycznie tak samo przygotowana fizycznie, tak samo szybka, tak samo dobra technicznie. Na wynik wpływają niuanse, jak choćby chwilowe rozproszenie. Sukces zaczyna się i kończy w głowie; igrzyska wygra ten, kto najlepiej zniesie stres i poradzi sobie w kluczowych momentach.

Obecnie przebywasz we Francji, badacie akwen olimpijski. Mówiąc w żargonie żeglarskim: „czytacie" tamtejszy wiatr?

Chcę poznać ten akwen i, o ile to możliwe, się z nim „zaprzyjaźnić”. To trudny obszar, z charakterystyczną „kwadratową falą” - każdy kto miał okazję pływać tu przy wietrze mistral, wie o czym mówię. Fala jest stroma, ale o małej amplitudzie. Dla mnie im ciekawiej i trudniej, tym lepiej!

Jaki wynik na igrzyskach cię usatysfakcjonuje?

Jadę walczyć o złoty medal igrzysk olimpijskich, jednak takich jak jak będzie jeszcze dwudziestu innych (śmiech). Jak dam z siebie wszystko to będę spełniony, a jaki będzie wynik - to się okaże.

 

Paweł Tarnowski

(ur. 3 kwietnia 1994 w Gdyni)

jest jednym z czołowych polskich żeglarzy specjalizujących się w windsurfingu. Swoją karierę sportową rozpoczął w Sopockim Klubie Żeglarskim, gdzie szybko wybił się na czołową postać w międzynarodowym windsurfingu. Pierwszy tytuł mistrzowski zdobył na Mistrzostwach Europy w klasie RS:X w 2015 roku, które odbyły się w Mondello na Sycylii. Rok później zdobył brązowy medal na tych samych mistrzostwach w Helsinkach. Jego przejście do nowej olimpijskiej klasy iQFoil okazało się strzałem w dziesiątkę. W 2023 roku zdobył srebrny medal na Mistrzostwach Świata w tej klasie, a już wkrótce będzie walczył o medal na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Prywatnie jest szczęśliwym mężem i tatą, który znany jest z pasji do prędkości i ekstremalnych sportów.