Od dziecka marzył o lataniu. Niedawno po części spełnił to marzenie, zmieniając windsurfingową konkurencję olimpijską na iQFoila, który dosłownie lewituje nad wodą. Na nim zdobył też najważniejsze trofeum w swojej karierze. Sportowo zdeterminowany zadaniowiec, prywatnie szczęśliwy mąż i tata, uzależniony od adrenaliny i walki z żywiołami. Ze świeżo upieczonym wicemistrzem świata rozmawiamy o błękitnej krwi, ekstremalnych prędkościach, żeglarskim „podwórku” oraz o tym, że do trzech razy sztuka!

Wygląda na to, że zdrada wyszła tobie na dobre?

Jeżeli masz na myśli zmianę windsurfingowej konkurencji olimpijskiej to wygląda na to, że tak! (śmiech)

Poczciwą i masywną klasę RS:X wymieniłeś na znacznie bardziej dynamicznego, wręcz lewitującego IQFoila - to zdaje się był ruch, który podpasował tobie znakomicie?

To klasa bardzo dynamiczna, zwinna i dużo szybsza niż RS:X, nie ma tu już pływania wypornościowego, teraz deska jest nam potrzebna tylko, gdy stoimy, jak już ruszymy to błyskawicznie unosimy się nad wodą i tak naprawdę moglibyśmy pływać na drzwiach od hangaru - bo nie ma to większego znaczenia. To hydroskrzydło generuje moc, dzięki której deska unosi się nad wodą. Dla oglądających jest to na pewno dużo bardziej widowiskowe, a dla nas - zawodników - dużo bardziej ciekawe, a ja dodatkowo uwielbiam rozwijać duże prędkości, chyba w każdej postaci. Zresztą w ostatnich latach żywotności klasy RS:X dochodziło już do pewnego rodzaju absurdów - zawody odbywały się w bardzo słabych warunkach wietrznych, a samo ściganie nie miało za wiele wspólnego z klasycznym windsurfingiem, a teraz lewitujemy nad wodą praktycznie bez względu na warunki!

Z czym wiąże się przejście z jednej klasy do drugiej?

Oprócz prędkości i dynamizmu, to przede wszystkim radykalna zmiana masy ciała. W ciągu kilkunastu miesięcy przytyłem 20 kg, i to faktycznie nie było łatwe. W tej chwili ważę 90 kg, a do optimum wciąż brakuje mi kilku kilogramów. Wszystko po to, by odpowiednio zbalansować foila, bo jako zawodnicy generujemy takie siły na hydroskrzydle, że bez odpowiedniej wagi nie bylibyśmy w stanie „zdusić” tego sprzętu.

Jakie prędkości osiągasz?

Przy 8 węzłach jesteśmy w stanie osiągnąć prędkości ponad 35 km/h, a w mocnym wietrze te prędkości sięgają nawet 60 km/h!

To zakrawa o sport ekstremalny.

To jest ekstremalny sport. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest to jedna z najbardziej niebezpiecznych klas w całym żeglarstwie i pewnie jedna z czołowych pod tym względem w całej gamie sportów olimpijskich. Musimy pływać w kaskach, specjalnej zbroi ochronnej, żeby odpowiednio się zabezpieczyć przed wypadkami czy zderzeniami.

Musiałeś się kiedyś katapultować?

Niejednokrotnie! Czasami jest to katapultowanie, żeby uniknąć kolizji albo uratować sprzęt, a czasami jest to absolutnie nieplanowane, wtedy naprawdę wyrzuca nas z taką mocą, że nie jesteśmy w stanie zorientować się, co właściwie się przed chwilą stało.

Czyli słowem: latasz!

Od zawsze marzyłem o lataniu, teraz poniekąd się to spełnia. Pamiętam, że już jako dziecko patrzyłem na ptaki i myślałem jak wspaniale byłoby tak latać… stąd pomysł, by ukończyć kurs paralotni - poczuć się wolnym jak ptak, szybować i nie myśleć o niczym. Na tym jednak nie poprzestałem, mam licencję skoczka spadochronowego i ponad 50 skoków spadochronowych na koncie, w przyszłości planuję ich dużo więcej. Wyskakujesz z 4000 metrów i spadasz ponad 200 km/h wykonując różne ewolucje w powietrzu - uwielbiam to uczucie!

Hobby, czy alternatywny plan na przyszłość?

Na zawodowe podejście jest już chyba za późno, chociaż na semi-pro - kto wie! Chciałbym natomiast na pewno zrobić jeszcze licencję pilota samolotów, nie tych rejsowych, a małych prywatnych awionetek. Chciałbym kiedyś sam poprowadzić taką maszynę i polecieć z rodziną nad Półwyspem Helskim - to mój cel.

Przestworza kojarzą się z marzycielskim podejściem do życia, jesteś marzycielem?

Myślę, że tak, ale takim zdroworozsądkowym - nie marzę o rzeczach nieosiągalnych, lecz o takich, które przy odpowiednim nakładzie ciężkiej pracy będę w stanie osiągnąć. Mam bardzo dużo pomysłów, które chciałbym przekuć w realne plany i cele.

Te sportowe chyba właśnie się spełniają… Niedawno zostałeś wicemistrzem świata w olimpijskiej klasie iQFoil, to chyba najważniejsze osiągnięcie w całej twojej karierze.

To niesamowite uczucie, a jednocześnie jestem świadomy, że za tym wynikiem stoi ciężka praca. W 2015 roku, gdy wywalczyłem swój pierwszy mistrzowski tytuł (przyp. red. Mistrz Europy w klasie RS:X) byłem totalnym underdogiem, nikt tak naprawdę na mnie nie stawiał, ale już wtedy czułem, że jestem dobry. Wiedziałem, że medal jest w zasięgu, ale mimo wszystko było to wielkie zaskoczenie. Z drugiej strony to ostatnie osiągnięcie jest o tyle miłe, że widzę ile ciężkiej pracy do tej pory wykonałem i przez to jeszcze lepiej smakuje sukces.

Trochę na ten sukces musiałeś poczekać… Zdobywałeś w swojej karierze medale w regatach Pucharu Świata, wygrywałeś inne prestiżowe międzynarodowe regaty, praktycznie nie wypadałeś z pierwszej dziesiątki, dosłownie ocierałeś się o podium, ale w tych najważniejszych regatach rangi mistrzowskiej zawsze czegoś brakowało. Tym razem zagrało wszystko. Doświadczenie zebrało swoje plony?

Na pewno doświadczenie, wiele sytuacji po drodze ukształtowało mnie jako człowieka, ale również zawodnika. Przez ten czas nabrałem pokory i dystansu do pewnych spraw, i na pewno uspokoiłem głowę. Jako młody zawodnik myślałem po prostu o zwycięstwie, teraz patrzę na wszystkie detale około-wyścigowe, bo wiem, że właśnie spokojem i opanowaniem zdobywa się te największe trofea.

Wróćmy na chwilę do początku, jak zaczęła się twoja przygoda z windsurfingiem?

To odbyło się drogą selekcji naturalnej. Od dziecka byłem zaangażowany w sport. Zaczęło się od pływania wpław, na początku ze względów czysto medycznych, by zniwelować skłonności astmatyczne. To jednak szybko przerodziło się w poziom zawodniczy. W wieku 6 lat, trafiłem do jednego z pomorskich klubów pływackich, i wtedy zaczął się okres intensywnych przygotowań sportowych, który tak naprawdę trwa do dziś. Jako dziecko chodziłem na wszystkie sportowe zajęcia jakie się dało, ale później przyszedł czas na wybór. Co ciekawe, w każdym z tych sportów byłem naprawdę dobry, na tyle dobry, że trenerzy poszczególnych sportów chcieli mnie namówić do profesjonalnej kariery. Sporty walki były dla mnie zbyt nudne, narciarstwo ze względu na to, że mieszkam nad morzem - problematyczne, ze względów astmatycznych trenowanie zimą w halach tenisowych odpadało, a pływanie wpław w zestawieniu z windsurfingiem wypadało blado. Z windsurfingiem pierwszy raz zetknąłem się na Helu w latach 00., zaintrygowało mnie to do tego stopnia, że spróbowałem swoich sił na własnym podwórku, w Sopockim Klubie Żeglarkim. Wolność, szybkość, kontakt z naturą i adrenalina sprawiły, że do dziś uważam, że sporty wodne są najpiękniejszą dyscypliną jaka istnieje pod względem walki z żywiołami.

Wspomniałeś o półwyspie, sezon na deski i latawce już się rozpoczął. Skoro mam przy sobie takiego specjalistę muszę rozwiać odwieczną „kość niezgody”: co jest trudniejsze - windusurfing czy kitesurfing?

Kij w mrowisko! (śmiech). Chociaż myślę, że to jest powszechna wiedza - kitesurfing jest dużo prostszym sportem, tutaj żeby popłynąć w ślizgu niewiele potrzeba, jeżeli są dobre warunki, to spokojnie po 2-tygodniowym kursie można pływać prawo-lewo. Mi to zajęło dosłownie pół godziny (śmiech), ale wiem jakie siły działają na żeglarza itd. Z kolei, by pływać dobrze w ślizgu na windsurfingu potrzeba niekiedy wielu sezonów. Windsurfing jest dużo bardziej fizycznym sportem, gdy żagiel wpadnie do wody trzeba mieć parę, być go wyciągnąć, kite to natomiast tylko sterowanie. Oczywiście podkreślmy, że mówimy o poziomie podstawowym, nie wyczynowym - bo to już zupełnie inna historia.

To trochę zabawa dla stolicy versus techniczna „orka” dla fanów klasyki?

Uważam, że każdy sport wodny jest super! Z tym porównaniem jest podobnie jak z narciarstwem i snowboardem - ten drugi wydaje się być bardziej cool. Tutaj mamy podobnie - kolorowe latawce, kompaktowość, prostsze triki, skoki - na pewno kitesurfing na tym poziomie podstawowym jest bardziej widowiskowy, jednak windsurfing to zabawa dla tych bardziej zdeterminowanych. Zresztą uważam, że najlepiej korzystać ze wszystkich dobrodziejstw, sam tak robię, że na spocie mam często: deskę windsurfingową, kite’a, supa, wingfoila, surfa, i w zależności od warunków bawię się tym, co w danym momencie najbardziej mi odpowiada, a dodatkowo w przyszłości planuję mieć pod ręką również swoją paralotnię i własny spadochron do skoków.

Masz sportowe ADHD?

Totalnie tak jest, stąd też te skoki spadochronowe albo pływanie na wave w sztormowym Bałtyku. Ciężko mi powiedzieć jak to działa, ale wiecznie mi mało, to ewoluuje, a co najgorsze nie wiem, na czym to się zatrzyma. Moim cichym marzeniem jest basejumping, czyli jeden z najbardziej niebezpiecznych sportów na świecie, ale nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się dojść do tego poziomu.

Czy ty się czegokolwiek boisz?

Tak, zdecydowanie, część rzeczy mnie przeraża, ale z tego właśnie czerpię radość. Tego szukam. Wychodzenie ze strefy komfortu bardzo mnie podnieca, to zupełnie inny poziom. Jedni wchodzą w używki, imprezują, inni grają w gry komputerowe, a ja najlepsze doznania odnajduję właśnie tu.

To błękitna krew sprawia, że jesteś nieustraszony? (śmiech). Masz arystokratyczne pochodzenie, to rzadkość. Czujesz, że jesteś istotnym elementem w tej genealogicznej układance?

Nie sądzę (śmiech), ale jak najbardziej czuję się odpowiedzialny i czuję pewne zobowiązanie, ponieważ tak zostałem wychowany. Zdaję sobie sprawę jakie to ważne i unikalne jednocześnie, ale to już nie są te czasy - kiedyś było inaczej, widzimy to na filmach historycznych. Dziś w codziennym życiu nie ma to szczególnego wpływu na funkcjonowanie, a wręcz przeciwnie potrafi trochę napsuć krwi.

To znaczy?

Są ludzie zawistni, którzy potrafią przekuć to na totalnie złe emocje. Jak byłem dzieckiem, nie ukrywam, że miałem z tym problem, teraz już to po mnie spływa. Istotne jest jednak to, że ja się z tym po prostu urodziłem. Jestem tego świadomy, dbam o to na swój sposób, ale wszystko co osiągnąłem w sporcie jest moją własną zasługą. Tylko szaleniec mógłby stwierdzić, że moje wyniki zawdzięczam takiemu, a nie innemu pochodzeniu. W sporcie akurat nie, być może w biznesie lub innych dziedzinach miałoby to jakiś wpływ… sport bardzo mi się pod tym względem podoba - jest czysty i zero-jedynkowy.

Nie wszyscy wiedzą, że twój dziadek, a później ojciec był prezydentem zakonu maltańskiego w Polsce. Będziesz kontynuował tę tradycję?

Póki co kompletnie o tym nie myślę. Nie znaczy to jednak, że tego nie wspieram, jak najbardziej udzielam się finansowo, wspieram zakon swoimi rękami i swoim czasem, bo jak wiadomo jest to organizacja charytatywna.

Co roku sport waży i mierzy plebiscyt „Przeglądu Sportowego” na najlepszego polskiego sportowca roku. Pokusiłam się o małą analizę i przez 33 lata trwania plebiscytu żeglarz tylko raz pojawił się w pierwszej trójce tego zestawienia (1999 - 2. miejsce dla Mateusza Kusznierewicza). Żeglarstwo to świetny sport, ale czy kiedykolwiek w Polsce odniesie sukces komercyjny?

Postęp technologiczny na pewno idzie w parze ze wzrostem rozpoznawalności takich sportów jak żeglarstwo. Dużo łatwiej i taniej można to pokazać niż działo się to jeszcze kilka lat temu, gdzie transmisje musiał filmować helikopter. Dzisiaj wystarczy kilka dronów, żeby w ciekawy sposób pokazać zmagania na livestreamie. Z drugiej strony jest to wyjątkowy sport, walka z wodą, wiatrem, żywiołami - a tego nie da się pokazać w żadnym innym sporcie. Każda halsówka wygląda inaczej, to bardzo dynamiczne zmagania, kwestia tego, że jeszcze wciąż nie znaleziono złotego środka na atrakcyjną transmisję.

Technologicznie ok, a co zrobić, by w ogóle zachęcić ludzi do oglądania? Uważam, że mnogość klas sprawia, że ludzie zwyczajnie się w tym gubią, bo chyba tylko w żeglarstwie mamy kilkanaście mistrzów Polski…

Dla laika na pewno jest to problematyczne: Laser, 470, 49er, wcześniej Finn, i tak dalej… ale w innych dyscyplinach jest to samo - kategorie wagowe, moc silnika itp. To wszystko jest kwestią umiejętnego zaszczepienia umysłów ludzi żeglarstwem. To kwestia wyjaśnienia kilku podstawowych reguł, karmienia ludzi tą dyscypliną, regularnego pokazywania w telewizji publicznej. Czy to jednak przebije piłkę nożną? No nie mamy się co łudzić. Ze swojej strony wiem na pewno, że moje wyniki mogą przełożyć się w jakimś stopniu na rozpoznawalność tego sportu, więc będę robił wszystko co w mojej mocy, by tak się stało. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej sprzedają się skandale, ale tą drogą na pewno nie chcę iść (śmiech).

Zazdrościsz trochę innym dyscyplinom w tym sensie, że gdy oni otwierają szampany, żeglarze muszą chodzić i załatwiać umowy sponsorskie?

Żeglarstwo olimpijskie nie należy do sportów takich jak piłka nożna czy tenis, to nie jest żadną tajemnicą. Nie narzekam, nie robię tego dla sławy, czy pieniędzy - to po prostu piękny sport dla prawdziwych pasjonatów. Mam wsparcie Polskiego Związku Żeglarskiego, inne umowy sponsorskie faktycznie zawieram sam lub z pomocą bliskich mi osób. Jest to ogólnie trudna i czasami bardzo wyczerpująca praca, a efekty widać niekiedy po wielu miesiącach. Jednak mam to szczęście, że na swojej drodze spotkałem sporo niesamowitych ludzi, którzy czasami nawet sami proponowali mi współpracę. To jest bardzo budujące. Chcą mnie wspierać w drodze po sportowe marzenia, to najbardziej mnie inspiruje i motywuje do dalszej pracy. Na tym etapie nie robię tego już tylko dla siebie, robię to też dla mojej rodziny, ale również dla partnerów biznesowych, których traktuję jak dalszą rodzinę.

Prowadzisz typowe życie na walizkach. Jestem ciekawa czy więcej czasu spędzasz z żoną czy z deską?

Ciekawe… (śmiech). Na szczęście udaje mi się łączyć te dwie, najważniejsze dla mnie w życiu kwestie. Ostatnio jak trenowałem na Lanzarote i przygotowywałem się do mistrzostw świata to mieszkaliśmy przez 3 miesiące razem z żoną i małym synkiem. To było wspaniałe, bo po treningu, czyli po pracy, spędzałem czas z rodziną, wtedy czułem się spełniony - zarówno pod względem sportowym, jak i rodzinnym. Ten model chciałbym w przyszłości wdrożyć na dłużej. W trójkę byliśmy też na Pucharze Świata na Majorce, chcieliśmy przetestować jak wspólny pobyt przełoży się na potencjalny wynik. Było zupełnie odwrotnie niż myślałem, bo wygrałem wówczas te zawody w niezłym stylu. Czułem się piekielnie mocny!

Być może to przepis, by wygrywać każde kolejne zawody…

Nie wykluczam!

Budujesz swoje życie na solidnych fundamentach, jesteś bardzo prorodzinny, zresztą zdecydowałeś się na założenie rodziny w roku olimpijskim, przyznasz, że to nie jest powszechne rozwiązanie.

Myślę, że nie, ale zawsze z żoną rozdzielaliśmy te dwa obszary. Sam uważam, że nie należy tego łączyć. Prawda jest też taka, że nigdy nie ma dobrego momentu - zawsze będą jakieś ważniejsze zawody, zmiana pracy, remont mieszkania, przeprowadzka - my nie chcieliśmy czekać. Nie będę ukrywać, że byliśmy trochę niepewni - czy damy radę, jak to będzie - ale okazało się, że nasz synek niesamowicie nas motywuje. Niestety nie było mnie przy porodzie, ale mam nadzieję, że nadrobię to przy kolejnej możliwości, a ta mam nadzieję, że już w bliższej przyszłości się wydarzy.

Kilka miesięcy temu odniosłeś również swój największy sukces w życiu prywatnym - zostałeś dumnym tatą… Czujesz, że jest twój moment?

Trochę tak. Czuję spokój, jestem szczęśliwy i wdzięczny za to, co mam. Kwestie sportowe to nie jest jedyny element mojego życia, rodzina jest dla mnie ważniejsza. Staram się to łączyć w umiejętny sposób, wypracowałem sobie swój multitasking, i zdaje się, że ten system działa. Gdybym poświęcił całe życie dla sportu to być może wygrywałbym każde zawody, albo przegrywałbym z kretesem, nie dowiemy się tego bo wybrałem inną drogę, i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej, szczególnie po narodzinach naszego kochanego synka. Nawet ostatnio rozmawialiśmy z żoną i wspólnie przyznaliśmy, że trzebabyło wcześniej zakładać rodzinę (śmiech).

Przed tobą pierwsze w życiu igrzyska olimpijskie - zupełnie inny poziom emocji, prestiżu, jesteś na to gotowy?

Myślę, że tak - czuję i wierzę, że tak jest. Same igrzyska olimpijskie są tak wyjątkowym wydarzeniem, że tam wszystko się może zdarzyć. Trenuję tak, by być przygotowanym się na najgorsze scenariusze, ale oczekuję najlepszego.

Do trzech razy sztuka.

Faktycznie, otarłem się o igrzyska w Rio, później Tokio, teraz w końcu przyszedł mój czas i jestem bardzo zdeterminowany, by odpowiednio go wykorzystać.

Podobno w tych najważniejszych regatach, gdy walczy się o te największe trofea pływa się już tylko „głową”…

Totalnie się z tym zgadzam. Ścisła czołówka jest praktycznie tak samo przygotowana fizycznie, tak samo szybka, tak samo dobra technicznie. Na wynik wpływają niuanse, chociażby to czy ktoś się rozproszy na moment. Od głowy się wszystko zaczyna, i w głowie wszystko się kończy, a sport idealnie to pokazuje. Na igrzyskach wygra ten, kto najlepiej zniesie stres i poradzi sobie w kluczowych momentach.

Obecnie przebywasz we Francji, badacie akwen olimpijski, mówiąc w żargonie żeglarskim: czytacie tamtejszy wiatr?

Chcę poznać ten akwen i zaprzyjaźnić się z nim, na tyle ile to możliwe. Jest bardzo ciekawy,, bardzo trudny, który charakteryzuje się tzw. „kwadratową falą”, każdy kto pływał tu przy wietrze mistral, wie o czym mówię. Fala jest stroma i ma małą amplitudę, ale dla mnie - im ciekawiej i trudniej, tym lepiej!

Jaki wynik na igrzyskach cię usatysfakcjonuje?

Jadę walczyć o złoty medal igrzysk olimpijskich, jednak takich jak jak będzie jeszcze dwudziestu innych (śmiech). Jak dam z siebie wszystko to będę spełniony, a jaki będzie wynik - to się okaże.

Paweł Tarnowski

(ur. 3 kwietnia 1994 w Gdyni)

jest jednym z czołowych polskich żeglarzy specjalizujących się w windsurfingu. Swoją karierę sportową rozpoczął w Sopockim Klubie Żeglarskim, gdzie szybko wybił się na czołową postać w międzynarodowym windsurfingu. Pierwszy tytuł mistrzowski zdobył na Mistrzostwach Europy w klasie RS:X w 2015 roku, które odbyły się w Mondello na Sycylii. Rok później zdobył brązowy medal na tych samych mistrzostwach w Helsinkach. Jego przejście do nowej olimpijskiej klasy iQFoil okazało się strzałem w dziesiątkę. W 2023 roku zdobył srebrny medal na Mistrzostwach Świata w tej klasie, a już wkrótce będzie walczył o medal na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Prywatnie jest szczęśliwym mężem i tatą, który znany jest z pasji do prędkości i ekstremalnych sportów.