„Bez wody nie da się żyć” - ten wytarty frazes często wraca do mnie podczas podróży. Nie dlatego, że jestem miłośnikiem mórz i oceanów, chociaż dużo jest w tym prawdy. Ten błogi czas zwiedzania świata kojarzy mi się z jednym drobnym gestem, czyli szklanką wody od tubylca podaną z uśmiechem. Niby nic, ale wiem, że jestem w dobrym miejscu, gdzie przyjmą mnie jak w domu. Taki ludzki odruch powoduję, moje ciało i dusza są ukojone.

W naszym kraju, który często podajemy za przykład gościnności, na próżno szukać miejsc restauracyjnych, gdzie dostanie się wodę w stół jako początek gościny. Nie oczekuję amuse bouche w restauracji i tego bicia piany, że to autorski pomysł szefa kuchni. Poproszę wodę, tylko tyle. Nie dlatego, żeby zapchać żołądek i stwierdzić, że już nie jestem głodny, ale kilka łyków napawa mnie chęcią do jedzenia i picia wina.

Oczywiście to moje życzenia, ale w większości miejsc, gdzie dobrze dostałem jeść zawsze woda była jako coś oczywistego, zamiast startera. Nie mam ochoty być faszerowany jak gęś tworem fantazji kucharza, lepiej niech zajmie się przygotowaniem dobrze swojej kreacji, którą de facto sam wrzucił do menu jako prawie swój podpis. Potrafię sam sprecyzować swoje potrzeby, a jak mam wątpliwości i pytania, to zapewne kelner będzie służył pomocą.

Zawsze jest problem z magazynowaniem produktów, brakuje przestrzeni na zapleczu, to, na jaką cholerę układać stosy skrzynek z butelkami wody? Logika gdzieś ulotniła się z przekonaniem, że woda z butelki jest czymś wyjątkowym. To jedynie wymysł biznesu, który trzepie kasę na potęgę, bo przecież przebitka jest ogromna. Nie mam potrzeby pić wody z zamkniętej butelki, to chore. Szkło to „mały miki”, ale dajcie mi tego, który mnie przekona, że woda w plastikowej butelce nagrzana podczas transportu i przelana do karafki powinna kosztować kilkaset razy więcej niż ta z kranu.

Do tego jeszcze lód, oczywiście z kostkarki, która ochoczo ciągnie wodę z kranu, i te dodatki w postaci cytryny i limonki. Woda to woda, zaraz pojawią się głosy, że przecież gazowana. Sam jestem z bandy, która wielbi bardziej gazowaną wodę i twierdzi, że w wodzie bez gazu mówiąc delikatnie, to ryby się rozmnażają. Tęgie głowy mają na to patenty, są urządzenia gdzie w warunkach domowych czy knajpianych wpycha się CO2 do H20. Tym bardziej, że w większości kraju ta kranówka jest naprawdę dobra, nie wali chlorem i można ją pić bez dodatkowego filtrowania. Jeżeli macie obawy, to nie używajcie popularnych u nas filtrów z odwrotną osmozą, które wraz z potencjalnymi zanieczyszczeniami usuwają z wody także wszystkie niezbędne człowiekowi do życia mikroelementy. Jak boicie się chloru, który zmienia smak i zapach wody, macie w nosie kolejne instalacje poza kranem, to możecie pozbyć się go bardzo prostą i tanią metodą. Chlor z chęcią odleci w powietrze, gdyż jest substancją lotną, wystarczy jak odstawicie nalaną wodę na dobę.

Nie komplikujmy sobie życie, drodzy restauratorzy dajcie nam wodę w stół lub skasujcie, ale nie jak za zboże. Sami nie wiecie co często jest w tych butelkach, które kupujecie, więc dlaczego sprzedajecie nam podstawowy produkt, jako coś wyszukanego?

Wielcy producenci nabili nas w butelkę, więc przetrzyjmy oczy i nie bójmy się pić wody z najbliższych źródeł. Woda to my, dlatego stawianie muru z plastiku, czy szkła z naszym cudownym życiem po drugiej stronie to kuriozum na skalę światową. Łapcie za szklanki i na zdrowie!