Piękno i prawda
25 lat Centrum Sztuki Współczesnej ŁAŹNIA w Gdańsku
Piękno i prawda
25 lat Centrum Sztuki Współczesnej ŁAŹNIA w Gdańsku
W dobie światowych kryzysów ekonomiczno-politycznych kultura i sztuka współczesna walczą o należne im miejsce i uwagę. O kondycji sztuki współczesnej w Trójmieście, największych wyzwaniach i sukcesach ostatnich dwóch dekad oraz o tym, czego odbiorcy sztuki mogą dziś zazdrościć Warszawie rozmawiamy z Jadwigą Charzyńską, dyrektorką CSW ŁAŹNIA w Gdańsku.
W jednym z wywiadów, którego udzieliła pani 5 lat temu, powiedziała pani, że największym zagrożeniem dla kondycji sztuki współczesnej w Polsce jest kompletny brak edukacji artystycznej i dramatyczne niedofinansowanie sektora kultury. Czy dziś może pani powiedzieć, że sytuacja choć trochę zmienia się na lepsze..?
Bardzo chciałabym móc to powiedzieć, ale niestety, światełka w przysłowiowym tunelu nie widać. Zarówno nasi rządzący, jak i system edukacji nie ułatwiają odbiorcy kontaktu ze sztuką współczesną.
Jakim problemem dla rządzących może być sztuka..?
Dla większości z nich to trudny i abstrakcyjny temat, którego często nie rozumieją i w nim widzą jakieś tajemnicze zagrożenie. Poza tym, pomysły na to, jak zmieniać szkołę generalnie idą w tej chwili w kierunku patriotyczno-prawicowym, i dotyczy to nie tylko nauczania o sztuce. Kreatywność jest u dzieci weryfikowana poprzez testy i punkty, które są niekorzystne dla osób szczególnie utalentowanych i takich, które myślą inaczej, szerzej. Taki system nie sprzyja ani rozbudzaniu w młodym człowieku otwartości, ani też przyswajaniu wiedzy o sztuce.
Jak w takim razie ocenia pani kondycję sztuki współczesnej w Trójmieście?
Zarówno w Gdańsku, w Sopocie jak i w Gdyni mamy wielu ciekawych artystów i ludzi zaangażowanych w sprawy kultury. Mam jednak wrażenie, że tradycyjnie pozostaje ona na końcu ogniwa w łańcuchu potrzeb uwzględnianych przy tworzeniu budżetu, dotyczy to niestety także trójmiejskich samorządów. Generalnie tendencja jest taka, że sztukę, zwłaszcza tę współczesną, uważa się raczej za fanaberię niż realną potrzebę cywilizowanego społeczeństwa. Służba zdrowia, szkoły, gospodarka – to są przestrzenie bardziej wymierne, takie, które oczywiście wymagają w naszym kraju pilnego dofinansowania, dlatego niestety nie spodziewam się, by w najbliższym czasie kultura i sztuka stanęły na podium w batalii o pierwszeństwo do publicznych funduszy.
Co z systemem edukacji?
Nieuchronnie zmierzamy w kierunku modelu XIX-wiecznego.
A mamy wiek XXI.
Niestety. I trzeba podkreślić, że model, do którego dążymy opiera się relacjach przemocowych. Nie ma miejsca na partnerskie relacje. To dyktatura silniejszego. Zagadnienia związane ze sztuką mają w takim modelu zdecydowanie słabszą pozycję niż cała reszta tzw. prestiżowych obszarów edukacji. To niewłaściwy kierunek, bo nikogo nie trzeba chyba przekonywać, czym byłoby społeczeństwo bez wrażliwości artystycznej i szansy na jej uzewnętrznianie.
Przykład Łaźni pokazuje jednak, że Trójmiasto nie jest na sztukę współczesną zupełnie obojętne. W tym roku obchodzicie jubileusz 25-lecia istnienia, jesteście mocno osadzeni w trójmiejskiej rzeczywistości. Od kilku lat temu jesteście uznawani przez tygodnik „Polityka” za jedną z najlepszych galerii sztuki współczesnej w Polsce.
Zgadza się, od początku staramy się być instytucją mocno progresywną, eksplorujemy przestrzenie w sztuce współczesnej w kontekście zarówno lokalnym, jak i międzynarodowym.
Jest pani dyrektorką Łaźni od dwudziestu lat. Jakie momenty w historii centrum zaliczyłaby pani do kategorii przełomowych w kontekście ostatnich dwóch dekad?
Kiedy trafiłam do Łaźni, najpierw w 2002 roku jako kierownik administracyjny, później już jako jej dyrektorka, byliśmy na pewno o wiele skromniejszym zespołem, samym miejscem dodatkowo potrząsały różnego rodzaju skandale. Przede wszystkim bardzo chcieliśmy zmienić wizerunek – z instytucji, w której co chwila wybuchają jakieś afery chcieliśmy stać się przestrzenią dla sztuki, taką, gdzie zarówno do twórców jak i do odbiorców podchodzi się poważnie i w taki właśnie sposób komunikuje się im konkretne treści. Zaczęliśmy od działań w przestrzeni publicznej – wymyśliłam projekt Galerii Zewnętrznej Miasta Gdańska, skoncentrowany wokół promocji sztuki w przestrzeni publicznej Gdańska. Udało nam się zaangażować do niego międzynarodowy zespół kuratorów – byli to ludzie m.in. z Niemiec i Luksemburga, bardzo ciekawi, wnieśli dużo świeżych pomysłów zarówno do projektu jak i samej instytucji, jaką wtedy byliśmy. W 2004 roku miało miejsce pierwsze rozstrzygnięcie pilotażowej edycji konkursu w ramach GZMG – była to niebieska ciężarówka nazwana „LKW Gallery”, którą umieściliśmy pod wiaduktem przy ulicach Szopy i Kamienna Grobla, doskonale znana mieszkańcom Gdańska, potem także projekt „Invisible Gate” oraz realizacje na przystanku przy ulicy Podwale Przedmiejskie, czyli projekty Esther Stocker i Dominka Lejmana. Najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem jest nasza współpraca przy budowie Pomorskiej Kolei Metropolitalnej. Anna Waligórska zaprojektowała motywy graficzne, które obecnie zdobią zadaszenia przystanków. Przy okazji tych realizacji okazało się, że oprócz wyzwań natury artystycznej musimy też pokonywać wiele barier natury biurokratycznej, załatwiać pozwolenia na budowę etc. Ale kolejne projekty ruszyły, cieszyły się coraz większym powodzeniem i wszyscy malkontenci, którzy nie wróżyli powodzenia temu przedsięwzięciu przestali w końcu narzekać. Duża była w tym zasługa nieżyjącego już prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, który zgodził się przewodniczyć komitetowi organizacyjnemu tego konkursu. Jego udział usprawnił przebieg urzędowych procedur pod wieloma względami. To były fajne czasy, wtedy kosztowało mnie to wszystko dużo wysiłku, ale zdecydowanie – było warto.
Ostatnie 25 lat to jednak z pewnością nie tylko sukcesy, ale też wyzwania. Jakie było największe z nich?
Dla mnie z pewnością była to przebudowa dawnej łaźni miejskiej w Nowym Porcie na nasz oddział. Mieliśmy wtedy naprawdę wiele nieprzespanych nocy i mnóstwo problemów natury biurokratycznej. Nie było stałego, równego strumienia pieniędzy, były one wypłacane etapowo – przez większość czasu nie mieliśmy pewności, czy uda nam się zrealizować kolejne etapy odbudowy. Pomagało nam jednak wiele osób, m.in. emerytowany już Grzegorz Sulikowski, były Konserwator Zabytków czy też architekt Jaromir Czernichowski. Na inność, atrakcyjność samego wnętrza budynku miał też wpływ prof. ASP Jacek Dominiczak, który praktycznie codziennie był na miejscu, nadzorował prace wykończeniowe i rozmawiał z wykonawcami.
Z czego jest pani szczególnie dumna w kontekście ostatnich 25-ciu lat?
To, że udało się nam przeprowadzić wspomniane już budowy, to był ogromny sukces. Łaźnia otrzymała za tę realizację wyróżnienie w prestiżowym konkursie Generalnego Konserwatora Zabytków „Zabytek Zadbany 2013” za staranną realizację projektu oraz „wyraźne odróżnienie nowoczesnego wnętrza od oryginalnej struktury budynku”. Od strony programowej – kiedy przyszłam tu w 2002, największym wyzwaniem była praca nad zmianą negatywnego postrzegania Łaźni. Błędy poprzedników ciągnęły się za nami, pojawiały się różne zarzuty, przypisywano nam także inne skandale, które nie miały z nami nic wspólnego. Generalnie w tamtym czasie wielu artystów uważało, że trzeba działać agresywnie, taki przekaz dominował w debacie na temat sztuki współczesnej. Moim zdaniem nie była to do końca słuszna metoda działania.
Lata 90–te były chyba „agresywne” na każdej płaszczyźnie, także w sztuce.
Tak. Jako nowa dyrektorka Łaźni musiałam to wszystko przemyśleć i jakoś ogarnąć. Wystartowaliśmy wtedy z projektem Galerii Zewnętrznej, ale pojawiły się też pomysły na projekty edukacyjne, które miały za zadanie poprawić postrzeganie tej dzielnicy jako miejsca zamieszkania, zwłaszcza wśród dzieci. 25 lat temu Dolne Miasto, gdzie się znajdujemy, było pełne rodzin z różnymi trudnościami. Nie było na miejscu organizacji, poza działalnością przykościelną, które mogłyby zająć się tymi dzieciakami - zaczęliśmy organizować mnóstwo warsztatów, poniekąd uczyliśmy je lokalnego patriotyzmu. Poza tym, kolejnym ważnym tematem były osoby z niepełnosprawnościami, dla których nie było żadnej oferty więc zaczęliśmy działać na tym polu. Poza tym organizowaliśmy oprowadzanie dzieci po różnych instytucjach kultury, wielogodzinne warsztaty. Edukacja jest obok działalności wystawienniczej naszym najważniejszym filarem, dzięki niej niejako wychowujemy sobie przecież publiczność.
W Trójmieście nie ma zbyt wielu instytucji poświęconych sztuce współczesnej, Łaźnia jest w zasadzie największym tego typu miejscem. Czy ma pani poczucie, że sztuka współczesna jest ważna dla trójmiejskich włodarzy?
Sztuka współczesna to tradycyjnie niedofinansowana, niedoceniana dziedzina, w samym Gdańsku też niestety nie jest pod tym względem różowo. Byłam niedawno w Warszawie, widziałam okazały budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Placu Defilad – to jest potężna inwestycja, ogromna przestrzeń wystawiennicza, ale też status muzeum, dzięki czemu budowany jest z zachowaniem odpowiednich standardów – m.in. odpowiednia klimatyzacja, warunki ekspozycyjne. Mamy Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu, ale też ogromne muzeum w Łodzi, zakładane przez Ryszarda Stanisławskiego i Urszulę Czartoryską. Łodź miała szczęście, bo ulokowali się tam tak ważni dla historii polskiego muzealnictwa ludzie.
Mimo skromnych początków, do Łaźni udało się sprowadzić także kilka gwiazd światowego formatu.
Zgadza się. Nazwiska takie jak np. Gilbert & George czy Damien Hirst są bardzo nośne, ich obecność w Łaźni ściągnęła na nas uwagę mediów i spowodowała, że zainteresowano się tym, co robimy nie tylko w kontekście Trójmiasta. Myślę jednak, że najcenniejszym dokonaniem jest cykl Art + Science Meeting, który zainicjowaliśmy ponad dekadę temu. Nie dość, że udało nam się ściągnąć wielu pionierów tego kierunku w sztuce, jak duet Oron Catz i Ionat Zurr, Stelarc, Victoria Vesna, czy Masaki Fujihata, to uzupełniliśmy wystawy publikacjami. Jest to doceniona na całym świecie seria wydawnicza Art and science, w ramach której Łaźnia wydaje wartościowe, poświęcone nauce i sztuce książki, zawsze dwujęzycznie. Ważnym partnerem w naszych działaniach jest prof. Ryszard W. Kluszczyński jako kurator i redaktor większości wystaw i publikacji z tej serii. Należy też podkreślić współpracę z Międzyuczelnianym Wydziałem Biotechnologii i wyjątkowe zaangażowanie prof. Ewy Łojkowskiej.
Które z najnowszych projektów Łaźni zasługują, pani zdaniem, na szczególną uwagę?
W swojej działalności zawsze staramy się skupiać na tym, co w tej chwili jest najważniejsze. Cały czas wdrażamy nowe plany edukacyjne, uruchomiliśmy stronę internetową GAPS – to unikalna w skali kraju baza danych z dziełami sztuki znajdującymi się w przestrzeni miasta. Poza tym, bardzo dobrze wychodzi nam współpraca z artystami ukraińskimi po wybuchu wojny – otworzyliśmy się z pomocą dla tych ludzi, jako pierwsi zrobiliśmy wystawę we współpracy z ukraińską organizacją artystyczną. Choć wcześniej planowaliśmy wymianę, to wojna zmieniła kierunek działań – nasi artyści nie wyjechali na rezydencje, jak było początkowo przewidziane, za to ukraińscy artyści przyjechali do nas.
W jednym ze zdań na państwa stronie internetowej czytamy, że misją Łaźni jest dbanie o piękno i prawdę.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Łaźnia realizuje tę misję. Otwieramy ludziom oczy na różne zjawiska, które niesie nam cywilizacja. Jako społeczeństwo łatwo zapominamy o naturze, mamy galopujący postęp technologiczny, z którym wiążą się zarówno szanse, jak i zagrożenia – wszystkie te tematy podejmujemy w naszych projektach. Praca w kulturze może nastręczać różnych wyzwań, ale my wiemy, że kropla drąży skałę i z problemami walczymy tak, jak umiemy najlepiej – po prostu pokonujemy je kreatywnością.