Irena Eris
Nie potrzebuję większego domu, jachtu czy samolotu
Irena Eris
Nie potrzebuję większego domu, jachtu czy samolotu
Kiedy stworzyła pierwszy krem, dystrybutorzy zadawali jej pytanie: „Kto to kupi?”. Jednak Irena Eris łatwo się nie poddaje. Dziś, w towarzystwie Louis Vuitton, Chanel, Diora i Hotelu Ritz, jest członkiem prestiżowego stowarzyszenia najbardziej luksusowych marek na świecie.
Podobno pierwszy krem w życiu stworzyła pani dla siebie?
Tak było. Pierwszy krem stworzyłam dla siebie - w ramach studenckich eksperymentów. Miałam bardzo wrażliwą, alergiczną skórę i trądzik młodzieńczy. Czułam się z tym bardzo źle - byłam młoda, chciałam, żeby moja cera była nieskazitelna. W związku z tym szukałam ratunku. Chodziłam do kosmetyczek i dermatologów, ale i sama szukałam rozwiązania – w miarę rozwoju swojej wiedzy farmaceutycznej.
Jednak nie to, lub nie tylko to sprawiło, że poszła pani dalej.
Pod koniec studiów kolega, który był wielkim fanem windsurfingu, poprosił mnie, abym zrobiła mu jakiś dobry krem do rąk, bo woda, wiatr i zimno mocno wysuszały jego skórę. Zrobiłam ten specyfik z bardzo dużą ilością witaminy A, co było wówczas niedozwolone w kosmetyce, a dzisiaj jest to uznane za bardzo skuteczny składnik. Kolega był nim zachwycony, pamiętam jak powiedział: „Irena, jesteś genialna!”. Urosły mi skrzydła. Te słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak coś potrafię, że mam talent w tej dziedzinie.
Potem był mały zakład w podwarszawskim Piasecznie, produkujący jeden krem mieszany dość prostym narzędziem w metalowym garnku. Pani mąż, Henryk Orfinger, rozwoził go do odbiorców Fiatem 126p. Był to biznes skrojony na trudne czasy lat 80?
Zaczynaliśmy w 1983 roku, a więc w głębokim PRL-u, w warunkach gospodarki socjalistycznej, centralnie sterowanej. Wówczas w Polsce zakłady prywatne egzystowały gdzieś na obrzeżach tej gospodarki, były tolerowane, podczas gdy w innych krajach RWPG, w NRD, w ZSRR, takiej działalności prywatnej w ogóle nie było, bo nie była dozwolona, a wolny rynek nie istniał. Byłam młodą, wykształconą dziewczyną, znałam dwa języki obce - co nie było wtedy takie popularne. Miałam tytuł doktora. Poszłam do pracy w Polfie, do Zakładu Badawczo-Wdrożeniowego. Sama nazwa wydawała mi się obiecująca, jednak szybko przekonałam się, że nie o taką pracę mi chodziło. Z jednej strony chciałam zainwestować we własną działalność gospodarczą, z drugiej – bałam się zrezygnować z pracy, która co miesiąc gwarantowała mi stałą pensję. Miałam dziecko, dom, który musiałam utrzymać, a do tego zerowe doświadczenie dotyczące pracy na własny rachunek. Ostatecznie do firmy przekonał mnie mój mąż, Henryk Orfinger, który został na etacie w swojej dotychczasowej pracy, żebyśmy w razie niepowodzenia przedsięwzięcia mieli z czego żyć. Na początku, mimo że na rynku brakowało kosmetyków, nikt nie chciał kupować mojego kremu. Mąż zajmował się jego dystrybucją. Po pracy zawoził krem do punktu sprzedaży i zwykle słyszał: „Proszę pana, ale kto to kupi? Ma pan jeden krem w asortymencie i do tego nieznanej firmy!”. Na rynku praktycznie nie było produktów pielęgnacyjnych, ja robiłam najlepszy krem, jaki mogłam. Byłam pewna, że jakościowo był on bardzo dobry, natomiast nikt go nie chciał sprzedawać. Były to więc trudne czasy, ale powoli firma się rozwijała. Już w 1987-88 roku popyt zaczął przewyższać moją podaż, ale zdolności produkcyjne miałam jednak wówczas ograniczone. To był bardzo trudny okres.
Z czasem firma przekształciła się w potężny koncern kosmetyczny, zatrudniający kilkuset pracowników. Pchały marzenia?
Dzisiaj, z perspektywy czasu przyznaję, że nie liczyłam na tak spektakularny sukces, jaki udało nam się osiągnąć. Postanowiłam stworzyć dla siebie miejsce, w którym mogłabym się realizować, czułabym się dobrze i czerpałabym satysfakcję. By być pewną, że to, co robię ma sens. Z obliczeń, które na początku działalności zrobiłam z mężem, wynikało, że sprzedaż 5 tys. sztuk kosmetyków miesięcznie pozwoliłoby nam się utrzymać. Po jakimś czasie okazało się jednak, że popyt na kosmetyki jest znacznie większy. Chciałam i musiałam nadążyć za zapotrzebowaniem rynku. I ta pasja, te marzenia nadawały sens temu, co robiłam i jakie decyzje podejmowałam. Chciałam stworzyć miejsce, w którym będę pracować z przyjemnością. Własne małe laboratorium, w którym mogłabym pracować do końca życia. Byłam szczęśliwa, że robię w końcu to, co kocham. Po sześciu latach od rozpoczęcia działalności, nadszedł rok 1989 i mieliśmy już wtedy uplasowaną pozycję na rodzącym się wolnym rynku. Zależało nam na rozwoju więc rozpoczęliśmy działalność eksportową i postanowiliśmy jednocześnie rozszerzać działalność.
I tak, po kilku kolejnych latach, powstał pierwszy Kosmetyczny Instytut Dr Irena Eris.
Chciałam, aby klienci mogli od czasu do czasu oddać się w ręce specjalistów, wykonujących profesjonalne zabiegi. Naturalną dla mnie, choć nieoczywistą dla osób postronnych, konsekwencją rozwoju było powstanie hoteli spa. Konkurencja patrzyła na mnie podejrzliwie, przypuszczając, że zmienialiśmy branżę. A ja tylko chciałam dać klientom nowe możliwości odpoczynku, oddechu w tym coraz bardziej zaganianym świecie. Bo dobra pielęgnacja skóry – to lepszy wygląd. Lepszy wygląd – to większa pewność siebie i poczucie własnej wartości. A to z kolei przekłada się na zadowolenie z siebie konieczne do codziennego funkcjonowania i osiągania życiowych celów. By dobrze wyglądać, trzeba stosować pielęgnację dobrymi i odpowiednimi kosmetykami. Co pewien czas warto oddać się w ręce doświadczonej kosmetyczki, która nie tylko wykona profesjonalny zabieg, ale przede wszystkim dokona diagnozy skóry, jak również pomoże dobrać pielęgnację domową. Aby te wszystkie starania dopełnić konieczny jest odpoczynek – czyli chociaż krótka ucieczka od codziennego stresu. To jest moja filozofia, czyli właśnie holistyczne podejście do piękna, którą staram się przekazać moim klientkom. Filozofia ta przekłada się zatem na produkcję wysokiej jakości kosmetyków, działalność Kosmetycznych Instytutów Dr Irena Eris oraz naszych, prezentujących wysokie standardy odpoczynku, Hoteli SPA.
Dziś firma to dużo więcej niż tylko kosmetyki. Obok Louis Vuitton, Chanel, Diora i Hotelu Ritz jest członkiem prestiżowego stowarzyszenia najbardziej luksusowych marek na świecie o nazwie Comité Colbert, będąc jednocześnie jedyną niefrancuską marką kosmetyczną w tym zacnym gronie, i jedyną marka polską. Dla wielu to niebywały sukces, a dla pani?
Comité Colbert zrzesza najbardziej prestiżowe marki - głównie francuskie, bo to wciąż Francja jest światową kolebką luksusu. Najlepsi z najlepszych, Crème de la crème. Kiedy dostaliśmy zaproszenie, to był spory szok. Odebraliśmy je z niedowierzaniem. Tym bardziej, że do Comité Colbert nie można się dostać, tam jest się zapraszanym. Docenili całą naszą działalność: innowacje, jakość produktów, szereg wartości, które wyznajemy i które są wspólne dla członków klubu. Najpierw zapytali, czy się zgadzamy na członkostwo. Oczywiście, że się zgodziliśmy! Proces analizy przed przyjęciem nas do Comité Colbert trwał kilka miesięcy i na koniec wszyscy członkowie, czyli m.in. te marki, które pani wymieniła, musieli wyrazić zgodę abyśmy mogli wejść do tego stowarzyszenia. Warto podkreślić, że potrzebowaliśmy również silnych rekomendacji od minimum dwóch członków, i uzyskaliśmy je od Hermèsa i Chanel. Lepiej chyba nie mogło być. Członkostwo w tym klubie wiąże się głównie z prestiżem, nie mamy z tego większych profitów. Ale mam potwierdzenie: marka Dr Irena Eris stoi na najwyższym, światowym poziomie. Jesteśmy tam jedyną firmą kosmetyczną, która nie wywodzi się z Francji, i przy tym jedyną marką z Polski. Dla mnie to ukoronowanie marzeń.
Jest jeszcze coś, o czym nie można zapominać - firma jest jedną z niewielu tego typu w Europie, która posiada własne Centrum Naukowo – Badawcze, prowadzące unikalne w branży kosmetycznej badania. Jaki był cel powstania centrum?
Moim marzeniem od początku było to, aby nie postrzegano nas tylko jako firmy produkującej kosmetyki, lecz także żebyśmy mieli swój udział w tworzeniu nauki – a jej zdobycze przekładały się na jakość i innowacyjność naszych produktów. Kosmetologia jest nauką interdyscyplinarną, a kosmetyki powstają w oparciu o bardzo zaawansowane badania molekularne. To już nie są proste kremy, które mają tylko nawilżać lub natłuszczać skórę. Teraz mamy do dyspozycji emulsje wielokrotne, nośniki, które ułatwiają przejście przez barierę ochronną skóry i umożliwiają dotarcie do określonych z góry elementów wewnątrz komórek. Stawiane są przed nimi dużo większe wymagania: muszą nie tylko pięknie pachnieć, być przyjemne w użytkowaniu, ale także zawierać szereg skomplikowanych substancji aktywnych, które powstają w laboratoriach. Centrum Naukowo-Badawcze prowadzi takie właśnie badania w trzech obszarach: in vitro, in vivo oraz ex vivo. To właśnie te badania umożliwiają zastosowanie w kosmetykach innowacyjnych składników aktywnych w optymalnych stężeniach i synergicznie działających kompleksach. Muszą mieć zdolność do przenikania przez bariery skórne, precyzyjnie do miejsca, gdzie aktywnie mogą działać. Mamy bardzo dobre zaplecze naukowe. Pracuje u nas kilka osób z doktoratem – część przyszła już z takim tytułem, ale były też takie, które prowadziły projekty u nas i to jednocześnie stanowiło część ich doktoratów. Często zwracają się do nas uczelnie i jeżeli jest to ciekawa dla nas propozycja angażujemy się we współpracę. W trakcie takiego właśnie projektu z Polską Akademią Nauk odkryliśmy kanały potasowe w mitochondriach w skórze i znaleźliśmy substancje, które działają na te struktury. Dzisiaj Centrum Naukowo – Badawcze to nowoczesne laboratoria, znakomici naukowcy oraz innowacyjne badania prowadzone na najwyższym poziomie, jestem z niego bardzo dumna, bo jest to unikatowa placówka badawcza, a jej osiągnięcia mają wpływ na rozwój nie tylko naszej ale i światowej kosmetologii.
Tytułów zazdrości pani niejedna businesswoman. Znalazła się pani w pierwszej dwudziestce na liście najbardziej wpływowych kobiet w dziejach Polski, a mimo tego, kiedy przebywa pani w jednym ze swoich hoteli, wybiera pani pokój, jak każdy inny gość. Nazywana jest pani nawet „najskromniejszą polską milionerką”.
Wyznaję zasadę, że trzeba być sobą. Jesteśmy z mężem spełnieni, mamy pracę, która nas satysfakcjonuje, rodzinę, poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że nasze życie czemuś służy. To ważne, aby mieć przyjaciół i rodzinę, która wspiera w trudnych momentach. Pieniądze nie są dla mnie celem samym w sobie. Oczywiście są istotne, gdyż dzięki nim mogę rozwijać firmę, inwestować w nowoczesne technologie, produkować innowacyjne kosmetyki. Znalazłam sposób na życie, na samorealizację. Szanuję pracowników, klientów i konkurencję. Ludzie kupują moje kosmetyki, firma rośnie i odnosi sukces. Najważniejsze jest jednak to, że znalazłam swoje miejsce i mam poczucie, że moja praca jest doceniana. To olbrzymie szczęście. Nie potrzebuję większego domu, jachtu czy samolotu. Nie epatuję pozycją społeczną, bo nie wpisuje się to w system moich wartości. Osiąganie moich celów i realizacja marzeń, w połączeniu z własną filozofią i etyką postępowania to gwarancja zadowolenia z własnego życia. Bo właśnie owo zadowolenie jest dla mnie miarą sukcesu. A gdy go brak? Takiej pustki nie zrekompensują nawet duże pieniądze…
„W biznesie nie ma krzywej do góry, ale sinusoida” - to pani słowa. Wzloty i upadki dyktuje konkurencja, która nie śpi? W Polsce pojawia się coraz więcej docenianych firm kosmetycznych, również rodzinnych, jak Dr Irena Eris. Śledzi pani ich losy?
Oczywiście – to jest środowisko, w którym działam. Jeżeli chodzi o wyroby to używam głównie swoich kosmetyków. Aczkolwiek, uczciwie się przyznaję, sięgam czasem po nowości innych firm. Bo zwyczajnie bierze nade mną górę tzw. ciekawość zawodowa.
Latem ubiegłego roku odwiedziła pani Sopot, by otworzyć Kosmetyczny Instytut Dr Irena Eris w hotelu Sofitel Grand Sopot. Marka Dr Irena Eris po raz kolejny była partnerem Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Firma Irena Eris obecna jest w wielu punktach na mapie Trójmiasta. Lubi pani odwiedzać Pomorze?
Trójmiasto jest wyjątkowym miejscem na mapie Polski. Pamiętam, że pod koniec lat 90. Muzeum Narodowe w Gdańsku zorganizowało wystawę dotyczącą historii Gdańska, zatytułowaną „Aurea Porta Rzeczypospolitej”. Wystawa pokazywała otwartość tego regionu, kosmopolityczność… Myślę, że te wartości do dzisiaj są aktualne. Bardzo się cieszę, że otworzyliśmy tutaj naszą placówkę. Poza tym, że jest ona dostępna dla mieszkańców Trójmiasta, pozwala również wielu osobom, które spędzają tutaj wypoczynek poznać naszą ofertę, nasze kosmetyki oraz zabiegi. Lubię tu przyjeżdżać.
W zabieganym życiu znajduje pani czas na wypoczynek?
Nie jestem pracoholiczką. Ja po prostu... kocham to, co robię. Jednak swoje hotele odwiedzam tylko zawodowo. Dbamy z mężem o to, by niezależnie od okoliczności regularnie wyjeżdżać na urlop. Jeżeli chodzi o formę odpoczynku to wolę raczej tzw. błogie lenistwo. Przez kilka miesięcy w roku gromadzę książki, na które brakuje mi wciąż czasu i dopiero na urlopie z przyjemnością mogę je spokojnie przeczytać. To dla mnie najlepsza, najprzyjemniejsza forma wypoczynku.