Zanzibarskie łodzie, gnane od setek lat monsunami na północ i na południe, to wspaniałe i obecne jeszcze na Oceanie Indyjskim dziedzictwo cywilizacji Suahili. Podróżą do świata dawnych żeglarzy jest rejs dłubanką ngalawa lub większą dhow z łacińskim żaglem, jakiego używali przez stulecia kupcy na handlowym szlaku pomiędzy Zatoką Perską, a Afryką Wschodnią. Taki rejs, to jak podróż do… przeszłości.
Wyspa Zanzibar, której kultura wyrosła pod arabskimi, perskimi i indyjskimi wpływami, stała się przed wiekami jednym z głównych ośrodków suahilijskiego handlu w Afryce Wschodniej. Kupieckie statki z łacińskimi żaglami załadowane skarbami, wykorzystywały silny wiatr kaskazi, wiejący na południe w porze monsunowej czyli zimą i wczesną wiosną. A potem nawy, pełne lokalnych specjałów, ale także czarnych niewolników, używały przeciwnego wiatru kuzi, wiejącego od późnej wiosny do jesieni w kierunku Arabii. Przez wieki odbywały rejsy, rozwijając także wymianę kulturową i religijną pomiędzy Zatoką Perską, a wybrzeżami Czarnego Lądu.
Patrząc na żagle i słuchając „Queen”
Zanzibar to jedno z niewielu już miejsc, gdzie można jeszcze zobaczyć trójkątne tzw. łacińskie lub arabskie żagle. Połatane, z prawdziwej bawełny i przepalone słońcem, wywierają na przybyszach z Europy niezapomniane wrażenie. Kiedyś takie ożaglowanie było popularne także w basenie Morza Śródziemnego, ale tam przeszło już do historii nawigacji. Na Wybrzeżu Suahili w Afryce Wschodniej można je jeszcze zobaczyć. Posiadają je zarówno małe łódki ngalawy, służące głównie rybakom, jak i używane w transporcie większe łodzie dhow.
W „Mercury’s Bar”, mieszczącym się przy plaży i porcie w zanzibarskiej stolicy Stone Town, słuchaliśmy przebojów Freddiego Mercury’ego, a właściwie Farrokha Bulsary, urodzonego tu w perskiej rodzinie. Sącząc lokalne piwo „Kilimandżaro”, syciliśmy oczy obrazami portowego i morskiego życia miasta. Obserwowaliśmy kontenerowce stojące na redzie, promy oraz katamarany mknące do stolicy Tanzanii Dar es Salaam. Co jakiś czas, majestatycznie mijały je duże łodzie z trójkątnymi żaglami na długiej, nachylonej do dziobu rei. Obserwacje dhow, na ciemniejącym morzu o zachodzie słońca, stały się dla nas zanzibarskimi rytuałami końca dnia.
Synowie Sindbada
Łodzie dhow w wielu odmianach i wielkościach, wytwarzane są nadal starymi, tradycyjnymi metodami. Ich budowę można obserwować w Nungwi na północnych krańcach Zanzibaru, gdzie znajduje się ich największa stocznia na plaży. My wielkie łodzie dhow „od środka” zobaczyliśmy w pobliżu Maruhubi, oddalonego o kilka kilometrów od stolicy wyspy. Spod ruin pałacu sułtana Barghasha z końca XIX w. (domu jego żony i… setki nałożnic z haremu), przez dzikie zarośla dotarliśmy do rybackiej stoczni nad brzegiem oceanu. W podmokłej po odpływie zatoczce, znajdowało się mnóstwo starych łodzi. Stały pochylone, czasem niemal leżące i w rozmaitym stanie. W otoczeniu były jedynie proste szopy i namioty z paleniskiem. Gdyby nie krzątający się ludzie i snujący dym, można by sądzić, że wraki tworzą morskie cmentarzysko. Drewniane dhow poddawane były naprawom. Łódki skrobano, wymieniano zużyte elementy poszycia i wymieniano uszczelnienia burt z bawełny, nasączonej olejem kokosowym.. Co ciekawe, pracowano bez planów i szkiców, dopasowując np. naturalnie wygięte części drzew do wymiany wręgów. Prace trwały jednak niespiesznie przy użyciu najprostszych narzędzi, z których najbardziej nowoczesnym była… ręczna wiertarka.
Dziś w produkcji tradycyjnych, drewnianych zanzibarskich łodzi dhow i ngalaw, stosuje się metalowe gwoździe. Dawniej, wykorzystywano łączenia i spoiny z naturalnych materiałów. Unikano żelaznych gwoździ podobno z obawy przed morskimi polami magnetycznymi, które przyciągały metal.
W porywach kaskazi
Morskie wycieczki na pobliskie wyspy są na Zanzibarze punktem obowiązkowym. My wybraliśmy rejs z nurkowaniem na pokładzie starej dhow o nazwie „Kaskazi”. Celem była prywatna wyspa Mnemba, której wodne otoczenie jest tropikalnym akwarium i morskim rezerwatem. Ta ekskluzywna samotnia, należąca ponoć do Billa Gates’a, posiada w atolu wokół świetne miejsca do snorkelingu. Naszą niedużą łódź obsługiwała trzyosobowa załoga. Na dużych dhow mogła ona liczyć nawet trzydzieści osób! Daszek nad rufową częścią łodzi, dawał przyjemny cień, ale był także słonecznym tarasem idealnym do opalania i obserwacji delfinów. Płytkie wody wokół wyspy okazały się skarbnicą licznych ławic barwnych ryb i kolonii koralowców. Dopisały także towarzyskie morskie ssaki. Po wykonaniu kilku zanurzeń i owocowym lunchu na pokładzie, popłynęliśmy wzdłuż wyspy na południe. Żagiel na długiej rei, przymocowanej do masztu pod ostrym kątem w kierunku dziobu, nadął się monsunowym wiatrem i nasza dhow pomknęła lekko, jak dawne łodzie po turkusowym morzu.
Spieczone słońcem i słone ciała z rozkoszą rozłożyliśmy na pokładzie. Mrużąc oczy w słodkim zmęczeniu, słuchaliśmy szumu wody, rozcinanej dziobem łodzi, łopotu żagla i skrzypienia drewnianej łodzi. Pod zamkniętymi powiekami przesuwały się nam obrazy dawnych, kupieckich morskich karawan, płynących wzdłuż afrykańskich brzegów.
Podróż do przeszłości
Na Zanzibarze można popływać na jachtach, katamaranach czy skuterach wodnych, jak zresztą wszędzie na wyspiarskich wakacjach. Ale tylko tu, można przeżyć morską przygodę ze starą tradycją w tle. Szerokie plaże z pudrowym piaskiem, są nie tylko drogą dla miejscowych. Są także parkingiem dla ngalaw, rybackich łodzi, które niegdyś dominowały w przybrzeżnym transporcie. Te niewielkie dłubanki, powstające z wydrążonego pnia mangowego drzewa, trafiły ze Wschodu wieki temu. Od tego czasu ich wygląd i funkcje nie uległy większym zmianom. Dzięki osadzonym przy burtach stabilizatorom-pływakom, łódka wygląda na wodzie trochę jak wielki wodny pająk. Jest zwinna i szybka na wodzie. Co roku, w popisach ich manewrowaniem konkurują ze sobą na zawodach zanzibarskie wioski.
Ngalawa przeznaczona jest zaledwie dla dwóch żeglarzy-rybaków. Udało się nam namówić właściciela na rejs, choć nie łatwo było zmieścić pasażerów w wąskim, wydłubanym kadłubie. Nie sądziłam, że tak krucha i drobna konstrukcja może być tak długowieczną. „Nasza” łódź, zbudowana przez dziadka obecnego właściciela, służyła jego rodzinie już 70 lat! Bez trudu postawiliśmy żagiel na długiej, ruchomej, ukośnej rejce. Stosując jedynie zwroty przez rufę, pomknęliśmy przez lagunę, czując jakby żagiel wyrastał z naszych ramion. Z niskiej burty, tuż nad wodą można było zanurzać dłonie i łapać fale… Taka morska wyprawa, była jak podróż do przeszłości.
Na koniec dnia, cumujące na piaszczystych brzegach wiosek ngalawy, wyglądały jak stosy zbielałych, wyrzuconych przez morze pni i gałęzi. Rzucały o zmierzchu coraz dłuższe cienie na piasku, a szum wracającego z przypływem morza, przypominał nieco dźwięczne lala salama!, oznaczające w suahili „dobranoc”.