Rzeźby, pomniki, murale to najczęstsze formy sztuki w przestrzeni publicznej. Pomnik Władysława Bartoszewskiego niedaleko sopockiego dworca, rzeźba Echo koło siedziby Ergo Hestia, fragment obrazu Józefa Czerniawskiego na sopockiej Aldze albo graffiti na stacji SKM Kamienny Potok. Inicjowane i finansowane ze środków publicznych albo prywatnych fundatorów. Upamiętniające lub abstrakcyjne i prowokujące. Urzędowe, legalne i te tworzone wbrew obowiązującym procedurom jako wyraz nieskrępowanej artystycznej ekspresji lub też buntu. Kto powinien decydować o sztuce w przestrzeni miejskiej - urzędnicy, sponsorzy, artyści czy mieszkańcy?

W październikowe popołudnie ubiegłego roku na placu Przyjaciół Sopotu, tuż przed charakterystycznym budynkiem Algi pod adresem Bohaterów Monte Cassino 60 zebrało się kilkadziesiąt osób. Wśród nich artyści, lokalni twórcy, działacze i społecznicy, ale i zwykli mieszkańcy. Większość się znała, stąd trwały ożywione rozmowy, co pewien czas przerywane śmiechem. Wszyscy zerkali na kawałek ściany, tuż nad sklepem Żabka. W pewnym momencie z grupy oddzieliło się kilka osób i stanęło tyłem do budynku, wśród nich urzędnicy - władze Sopotu i przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego. Ożywione rozmowy ucichły, a oficjele zaczęli przemawiać. Rozpoczęła się krótka uroczystość.

Nowy mural

Powodem spotkania było odsłonięcie nowego muralu, a w zasadzie fragmentu jednego z obrazów Józefa Czerniawskiego. To zmarły w 2021 roku malarz związany z Sopotem. Nowy mural namalowano na miejscu poprzedniego – dokładnie tutaj przez 10 lat widać było bladobłękitne fale autorstwa Mariusza Warasa, profesora gdańskiej ASP i znanego muralisty.

- Powstanie nowego muralu na miejscu, w którym wcześniej widniała praca Mariusza Warasa, to wyjątkowa sytuacja – mówi Klaudyna Karczewska-Szymkowiak, plastyczka miejska działająca w ramach sopockiego Biura Konserwatora Zabytków. - Pomysł upamiętnienia Józefa Czerniawskiego wyszedł ode mnie. Ze względu na jego silne związki z Sopotem wydawało mi się to naturalną formą oddania artyście swego rodzaju hołdu. W wyborze obrazu pomagała Alicja Czerniawska, córka artysty, która specjalnie w tym celu wypożyczyła obraz od prywatnego właściciela i bardzo dbała o to, by kolorystyka odwzorowana na ścianie kamienicy była możliwie jak najbardziej zbliżona do oryginału. Nasz pomysł konsultowałyśmy też w gdańskiej Akademii oraz w lokalnym środowisku artystycznym – i wszędzie uzyskałyśmy pozytywną opinię – dodaje.

Sam malarz cieszył się dużym uznaniem, nowy mural wzbudził jednak spore kontrowersje, głównie ze względu na swoją abstrakcyjną formę oraz intensywną kolorystykę (pasy nasyconej, seledynowej zieleni na przemian z wyrazistym fioletem). Z jednej strony mocno wyróżniającą się w kontekście otoczenia, w którym umieszczono malowidło, a z drugiej pasującej do zielonego neonu sklepu Żabka. Wśród mieszkańców Sopotu rozgorzały dyskusje.

- Nie rozumiem, jak można było tak po prostu pozbyć się starego muralu. Malowidła naścienne to dzieła sztuki, takie same jak obrazy na płótnie, we Włoszech nikomu nie przyszłoby na myśl, żeby tak po prostu zastąpić jeden mural następnym. Jeśli ściana jest w złym stanie technicznym, powinniśmy raczej starać się o konserwację tego, co już na niej było – komentuje Natalia Babicz-Bereźnicka, artystka i mieszkanka Sopotu.

Klaudyna Karczewska-Szymkowiak broni jednak odważnej i wyrazistej w formie kompozycji.

- Sztuka z założenia powinna wzbudzać kontrowersje, poruszać i prowokować do dyskusji. Jeżeli tak nie jest, staje się miałka, nijaka – podkreśla. - Kolorystyka obrazu jest wiernie oddana na muralu. Obecna przy pracach wykonawczych Alicja Czerniawska przykładała do tego ogromną wagę. Poza tym, obraz przedstawia krajobraz sopockiego horyzontu, są momenty w roku, kiedy korony drzew i kolor nieba idealnie zlewają się z tym, co widać na muralu. Na pewno minie trochę czasu, zanim mieszkańcy oswoją się z nowym elementem w ich otoczeniu – dodaje.

A co na to Mariusz Waras, którego mural zastąpiono teraz nową pracą?

- Zanim ścianę kamienicy przemalowano, skonsultowano ze mną ten zamiar. To uczciwe ze strony władz Sopotu, równie dobrze mogłem przecież zostać zupełnie pominięty w procesie poprzedzającym powstanie nowego dzieła, takie sytuacje niestety często zdarzają się w relacjach artystów z urzędnikami… Wiem, że ściana jak i sam mural mojego autorstwa były już w fatalnym stanie technicznym – mówi artysta. - Z drugiej strony jednak, przez ostatnie 10 lat nikt nie poprosił mnie o przeprowadzenie prac konserwatorskich. Odbywały się jakieś luźne rozmowy o możliwości namalowania przeze mnie również nowego muralu, ostatecznie jednak ucichły i prace wykonała firma WAKEUPTIME z Gdańska.

Echo

Mural z obrazem Józefa Czerniawskiego to nie jedyny przykład artystycznych kontrowersji w sopockim krajobrazie. Spore emocje wzbudza rzeźba Echo autorstwa Xawerego Wolskiego, umieszczona na rondzie w pobliżu siedziby firmy Ergo Hestia, która ją ufundowała. Niejednoznaczny kształt i pokaźny rozmiar wzbudzają w przejeżdżających rozmaite skojarzenia, od małżowiny ucha czy muszli aż po… stos złotych ekskrementów.

- Rzeźba Xawerego Wolskiego to doskonały przykład tego, jak sztuka może – i powinna – wzbudzać emocje – mówi Wojciech Fułek, literat, sopocki radny, a jednocześnie od lat zawodowo związany ze spółką Ergo Hestia. - Na pytanie o to, czy rzeźba wpisuje się w kontekst miejski, powinniśmy poczekać co najmniej kilka lat, na pewno nie można tego ocenić po roku od jej wystawienia w publicznej przestrzeni. A sytuacja, w której biznes inwestuje w sztukę i kulturę może tylko cieszyć.

Wyboru rzeźby, a także lokalizacji dokonali przedstawiciele firmy i związanej z nią fundacji Artystyczna Podróż Hestii w porozumieniu z władzami miasta.

- Miejsce jest ściśle powiązane z lokalizacją centrali Grupy Ergo Hestia – komentuje Maria Rosa, prezeska fundacji Artystyczna Podróż Hestii. - Wybór padł na Echo, ponieważ doskonale koresponduje ono z miejscem, w którym rzeźba miała się znaleźć. Echo jest bowiem tematycznie związane z morzem, od którego dzieli je zaledwie 100 metrów. Rzeźba wielu osobom kojarzy się też z muszlą. Bardzo zależało nam też na osobie samego artysty - Xawery Wolski cieszy się międzynarodowym uznaniem, a jego rzeźby pokazywane były w wielu prestiżowych galeriach na całym świecie – dodaje.

Upamiętnienie

Wspomniane wyżej projekty prowokują do stawiania pytań - czy decydujący głos powinien należeć do sponsora i urzędnika? Czy też twórców i mieszkańców? Jaki powinien być główny motyw sztuki w przestrzeni publicznej?

Klaudyna Karczewska-Szymkowiak, plastyczka miejska broni Echo jako oddolnej inicjatywy, która nie powinna być bezbarwna i schlebiać gustom większości, ale jednocześnie wspomina o narracji jaka dominuje ze strony urzędu.

- Upamiętnienie to najważniejszy cel sztuki w sopockiej przestrzeni miejskiej. Sztuka ma rezonować z miejscem i jego historią, jest formą hołdu dla osób, które zasłużyły się w historii miasta. Na umieszczenie w przestrzeni publicznej Sopotu nie mają natomiast szansy dzieła upolitycznione oraz te, które ingerują w intymną część ludzkiej tożsamości, tj. promują nienawiść czy dyskryminację – ocenia.

Nieco inaczej do koncepcji upamiętniania odnosi się Eulalia Domanowska, dyrektorka Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie.

- Najbardziej popularne formy sztuki w polskiej przestrzeni publicznej to dziś pomniki, których jakość pozostawia często wiele do życzenia. Bardzo obniżono pod tym względem poprzeczkę, ale trzeba podkreślić, że w ciągu ostatnich 30 lat sztuka stała się bardziej egalitarna. Zrezygnowano z koncepcji sztuki elitarnej i to ma swoje konsekwencje dla jakości czy tematyki dzieł w przestrzeni publicznej. Kiedy myślę o wszechobecnych w Polsce pomnikach Jana Pawła II, od razu przychodzi mi na myśl realizacja w USA, upamiętniająca postać Martina Luthera Kinga. Pomnikiem ku czci jego pamięci jest tam …biblioteka.

Jednoznacznemu sposobowi definiowania roli sztuki w przestrzeni publicznej przeciwstawiają się także artyści.

- Rzeczywiście, sztuka służąca upamiętnianiu przeważa dziś nie tylko w Sopocie, to generalnie polski problem – mówi Mariusz Waras. - Tematyka takich dzieł jest przeważnie martyrologiczna, poważna, ale też oczywista. Pomniki i patriotyczne murale to, obok nieestetycznych reklam i banerów, prawdziwa plaga naszych miast. Pomijając fakt, że często umieszcza się je na brzydkich placach i walących się budynkach, są one po prostu mało wartościowe artystycznie, nie pozostawiają pola do swobodnej interpretacji, refleksji.

Znany w trójmieście chirurg i artysta, prof. dr hab. Maciej Śmietański, jest w swojej ocenie sytuacji jeszcze bardziej radykalny.

- Nieustanne upamiętnianie rocznic, postaci i wydarzeń to artystyczny banał, mówienie rzeczy oczywistych, a tego sztuka powinna unikać za wszelka cenę! Jeżeli z góry określamy tezy, z którymi artysta i jego dzieło mają się zgadzać, to nie tylko zawężamy pole do dyskursu, ale odbieramy twórcom ich wolność i właściwie sami, jako fundatorzy czy pomysłodawcy konkursu, decydujemy o tym, w jaki sposób dzieło ma być odczytane i zinterpretowane. Zgodnie z panującymi w naszym społeczeństwie tradycjami, istnieje w głowach decydentów domniemanie, że jako odbiorca nie mam własnego zdania, nie będę sam w stanie ocenić, czy dane dzieło jest dobre czy złe i tym bardziej, samodzielnie go zinterpretować. Dlatego artystom trzeba narzucić temat konkursu, a widzom powiedzieć wyraźnie, co właściwie widzą i co mają na dany temat myśleć.

Magdalena Komborska, krytyczka sztuki, malarka i kuratorka rzeźb w przestrzeni publicznej niedawno partycypowała jako kuratorka w jednym z ciekawszych (i zdaniem wielu: wyjątkowo udanych) przedsięwziąć artystycznych w przestrzeni miejskiej, tym razem na terenie Gdańska - chodzi o rzeźbę ROEL Elvina Flamingo, ufundowaną dla inwestycji Dawna Poczta przy ulicy Mickiewicza w Gdańsku Wrzeszczu.

- Dzieło sztuki, które wpisuje się w kontekst miejski to przede wszystkim takie, które jest narracją lokalnych twórców. To oni właśnie są papierkiem lakmusowym zjawisk, wydarzeń i dyskursu społecznego. ROEL nie miał być narracją czy cytowaniem miejsca, odnoszeniem się do jego historii i bezpośrednim jej wykładem. To narracja wobec architektury w obszarze badań antropologiczno-kulturowych i estetyki środowiskowej. To tak zwany built environemnt.

Sztuka zaangażowana

Tomasz Radziewicz od lat tworzy rzeźby, które z jednej strony wpisują się w tradycyjny kontekst tworzenia sztuki w miejscach publicznych, a z drugiej łamią schematy.

- Tzw. sztuka zadana nie jest w historii niczym nowym. Od zawsze sztuka odpowiadała przecież na pewne zjawiska, nastroje społeczne i polityczne. Przestrzenią prawdziwej wolności jest jednak zawsze pracownia artysty – miejsce, gdzie rodzi się koncepcja. Bez względu na to, czy artysta realizuje wizję inwestora, czy odpowiada na hasło zadane w temacie konkursu lub po prostu to, co mu w duszy gra, zawsze ma jakiś punkt odniesienia – może być nim kontekst historyczny albo wnętrze dla którego projektujemy instalacje czy rzeźbę. Dla odbiorcy najważniejsze jest to, w jaki sposób artysta opowiedział mu daną historię, jak przekazał myśl, co mu zaproponował – to, czy jest to wynik jego własnej, osobistej refleksji, czy też refleksji nad określonym tematem jest rzeczą drugorzędną – podkreśla Tomasz Radziewicz. - Kiedy idziesz ulicą, nie musisz od razu wiedzieć, czy to, co widzisz jest wynikiem konkursu czy nie. Jeśli rzeźba, obraz, rezonuje z tobą, jest ciekawy, to czy spieranie się o to, czy jest to jeszcze prawdziwa sztuka, czy też nie, zatraca swój sens. Zresztą, dziś pytanie o to, czym jest tzw. prawdziwa sztuka wydaje mi się anachroniczne.

Warto być przyzwoitym

Sam Radziewicz przyznaje jednocześnie, że od kilku lat unika udziału w konkursach, choć jednocześnie docenia szanse, jakie udział w tego typu przedsięwzięciach zyskują zwłaszcza młodzi, początkujący artyści. W 2019 Radziewicz był jednym z finalistów konkursu na rzeźbę mającą upamiętnić profesora Władysława Bartoszewskiego. Werdykt jury, które wybrało zwycięski projekt okazał się kontrowersyjny i wywołał ożywione spory w trójmiejskim środowisku artystycznym. Autorem nagrodzonej koncepcji był Jacek Kiciński, rzeźbiarz ze Śląska. Problem w tym, że już po ogłoszeniu wyników konkursu zwycięski projekt, przedstawiający popiersie prof. Bartoszewskiego na wysokim postumencie poddano licznym modyfikacjom. W ich wyniku rzeźba, która stoi przed wejściem do budynku dworca głównego w Sopocie do złudzenia przypomina projekt Radziewicza – ten sam, który odrzucono na finałowym etapie konkursu (odbywającego się zresztą pod hasłem „Warto być przyzwoitym”).

- Jeżeli w finale konkursu wybieramy projekt, to konsekwentnie powinniśmy trzymać się tego, co wybraliśmy. Tutaj zupełnie zmieniono pierwotne założenie. Można by sobie zadać pytanie - czy to był konkurs na konkretny projekt czy na artystę, który miał wykonać pomnik? – komentuje Tomasz Radziewicz. - To był ostatni konkurs w Polsce, w którym brałem udział. Mam dziś dużo innej pracy, realizuję własne, oryginalne projekty, ale podkreślam, że na samą koncepcję konkursu się nie obrażam. Uważam, że Bartoszewski to człowiek, który zasługuje na pomnik i podjęcie się pracy nad jego projektem było moim wyborem, było sumą moich osobistych refleksji nad postacią profesora.

Prywatne fundusze to ciekawsza sztuka

Kto więc powinien mieć wpływ na wybór sztuki jaką się otaczamy, pojawiającej się w publicznej przestrzeni?

- Rzeczywiście, zdecydowanie za rzadko organizujemy konkursy otwarte, gdzie decyzję w pewnym sensie podejmowaliby także mieszkańcy – przyznaje Wojciech Fułek. - Generalnie powinno być więcej publicznej debaty na ten temat, projekty dzieł sztuki dla przestrzeni publicznej mogłyby być np. częścią budżetu obywatelskiego, ale te pojawiają się rzadko i cieszą się – w konfrontacji np. z projektami „użytkowymi” mniejszym zainteresowaniem mieszkańców. Pytanie: dlaczego tak się dzieje? Dziś większość decyzji finalnie zapada rzeczywiście w urzędzie – z pewnością nie jest to idealna sytuacja, ale musimy pamiętać, że nie wszystkie decyzje można (choćby z uwagi na uwarunkowanie techniczne, formalno - prawne i organizacyjne) oddać w ręce mieszkańców. Mogłoby to w skrajnych sytuacjach prowadzić do organizacyjnego chaosu i pewnie nigdy nie udałoby się doprowadzić do końca żadnego z projektów – dodaje.

Mariusz Waras: - Odbiorca powinien mieć głos w sprawie, ale finalnie rozwiązanie powinno należeć do artysty. Malowanie tylko tego, co chcieliby mieszkańcy, mogłoby się źle skończyć dla miasta, potrzebny jest kompromis, ale ze względu na biurokrację i bardzo długie procesy decyzyjne jest on zwykle bardzo trudny do osiągnięcia.

Klaudyna Karczewska Szymkowiak: - Jako społeczeństwo jesteśmy zupełnie nieprzygotowani do odbioru sztuki. Brakuje nam w tym zakresie elementarnej edukacji, często też odpowiedniej wrażliwości. Poza tym, każdy może zgłosić projekt wykonania np. muralu w przestrzeni publicznej – jako urząd wydający zgodę musimy być jednak pewni, że zgłaszający projekt spełnia obiektywne kryteria określone w uchwale krajobrazowej dla miasta Sopotu, potrafi zagwarantować jakość działa pod kątem technicznym oraz artystycznym. W praktyce często oznacza to, że realizacji zadań podejmują się najwybitniejsi, uznani artyści, którzy spełniają wszystkie powyższe kryteria.

Zmiana klimatu

Większość naszych rozmówców zauważa, że ostatnie lata przyniosły w Polsce pogorszenie klimatu dla artystów, którzy w przestrzeni publicznej chcieliby prezentować swoje autorskie dzieła.

- Jeszcze 10 - 15 lat temu większość dużych polskich miast miała niezależne, ciekawe festiwale street artu i sztuki w przestrzeni miejskiej, dzisiaj duża część tych inicjatyw umarła, same festiwale stały się zaś zadaniowe. Sztuka ma służyć upamiętnianiu, pojawia się w krajobrazie miejskim przy okazji obchodów rocznic i ważnych uroczystości natury państwowej. – mówi Mariusz Waras. - Odgórne kreowanie tematów rodzi na dłuższą metę problemy. Inicjatywy coraz rzadziej wychodzą od samych artystów. Ci, jeśli mają ciekawe pomysły, to często zniechęcają się już na wstępie, bo procesy decyzyjne prowadzące do wydania określonych pozwoleń są niemiłosiernie długie, a ich wyniki bywają niestety uzależnione od wrażliwości estetycznej urzędników czy sponsorów.

Prof. Maciej Śmietański dopatruje się w obecnej sytuacji jeszcze innych problemów: - Artyści progresywni, proponujący inne, „trudniejsze” w odbiorze formy przekazu, nie mają w naszym kraju wielu szans na zaistnienie w przestrzeni publicznej. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego zupełnie inaczej jest np. w Finlandii? Bo tam połowa rządu to kobiety poniżej 40. roku życia! Dopóki w naszym rządzie, miejskich radach i zarządach instytucji odpowiedzialnych za promocję i wspieranie sztuki królują starsi panowie z mentalnością zakorzenioną w poprzedniej epoce, nic się u nas nie zmieni – będziemy cały czas UPAMIĘTNIAĆ, stawiać pomniki, ławeczki. Urzędy to miejsca, w których kadencyjność często jest totalną fikcją, brakuje świeżych pomysłów, brakuje pieniędzy na kulturę i sztukę. Dlatego nasze miasta są zabetonowane i sztuka rzeczywiście zajmuje się w nich głównie upamiętnianiem. Tam, gdzie nie ma młodych ludzi i otwartości na to, co będzie zamiast nieustannego myślenia o tym, co było, nie ma też dyskusji. A tej potrzeba nam dziś jak powietrza.

Miasto jest nasze!

Sztuka w przestrzeni publicznej przybiera różne formy – czasami balansuje na granicy kiczu, a jej twórcy sporo ryzykują, chcąc bez odpowiednich zezwoleń zaprezentować w przestrzeni miejskiej swoje prace. O granice wolności w sztuce i związane z procesem tworzenia emocje pytamy jednego z najbardziej znanych trójmiejskich grafficiarzy.

- Czy graffiti w ogóle jest sztuką? – zastanawia się nasz rozmówca. - Ależ oczywiście! Jeśli sztuka ma wzbudzać emocje i jednocześnie być wyrazem artystycznej ekspresji twórcy, to graffiti wypełnia wszystkie te znamiona w stu procentach! Nasza sztuka jest niezależna, dzięki niej zaznaczamy swoją obecność i potrzebę tworzenia. Nie wszyscy wiedzą, ile wysiłku, także emocjonalnego, trzeba włożyć w to, by powstało piękne, wartościowe artystycznie graffiti – to spore przedsięwzięcie logistyczne, artystyczne, ale i finansowe. W przeciwieństwie do tzw. „prawdziwych” artystów, na swojej działalności nie zarabiamy ani grosza, tworzymy, bo to nasza pasja i potrzeba, to wyraz naszego buntu, niezgody na obowiązujące reguły - wyjaśnia. - Skoro wybrany przez urząd czy sponsora twórca ma prawo umieścić swoje dzieło na miejskim placu czy w parku, dlaczego nam odmawia się miejsca do tego, by manifestować swoją twórczość? I dlaczego mielibyśmy prosić o pozwolenie na to, gdzie i jak mamy tworzyć – ani mnie, ani żadnego z moich znajomych nie zapytano nigdy o zdanie w kwestii np. nowego muralu na budynku Algi. Osobiście uważam, że jest zupełnie nietrafiony, a jestem mieszkańcem miasta i zwyczajnie bardzo lubiłem błękitne fale, które były na ścianie wcześniej.

Twórców graffiti niejednokrotnie oskarża się o wandalizm i niszczenie publicznego mienia. Tak było w przypadku muralu na sopockiej stacji SKM Kamienny Potok. Został wykonany za publiczne fundusze miasta, zgodnie z urzędowymi procedurami, podobnie jak na sopockiej Aldze. Nie spodobało się to graficiarzom i został przez nich zamalowany. W sprawie interweniowała policja, negatywnie o akcji ulicznych artystów wypowiadali się także przedstawiciele władz miasta. Co na to sami twórcy nowego graffiti?

- Nam poprzedni mural po prostu się nie podobał. Tunele i mury w pobliżu stacji kolejowych to przestrzeń publiczna, należy do wszystkich, także do nas. Nie może być tak, że to teren anektowany przez urzędników i artystów lubianych w urzędzie. Poza tym, czy gdybyśmy wystąpili o zgodę i uiścili w kasie odpowiedniej instytucji odpowiednią kwotę, tak jak robią to reklamodawcy, których plakatami okleja się np. wagony kolejki, podejście do nas byłoby inne? – zastanawia się nasz rozmówca. - Z zarzutami o wandalizm nie do końca mogę się zgodzić. Fakt, nie prosimy o pozwolenie na ozdabianie naszym graffiti murów czy wagonów pociągu. Ale prawdziwy, świadomy grafficiarz nigdy nie zamaluje czyjegoś domu (chyba, że otrzyma na to pozwolenie właściciela lub zostanie o to przez niego poproszony), nie dotykamy też zabytkowych czy pięknie odrestaurowanych kamienic. W innych miejscach czujemy się po prostu jak u siebie – w końcu mieszkamy w tym mieście, chcemy tworzyć i pokazywać naszą sztukę mieszkańcom. Mural Warasa też zamalowano, w dodatku to, co teraz jest na ścianie kamienicy, nijak ma się do otoczenia i charakteru tego miejsca. Może kolorystycznie nowe dzieło miało pasować do znajdującego się poniżej sklepu Żabka ...? – dodaje z uśmiechem.

Baltic Horizons

Ciekawym sprawdzianem może być nowy konkurs rzeźbiarski, którego efektem będzie nowa rzeźba w sopockiej przestrzeni miejskiej. Jego organizatorami są Miasto Sopot, Państwowa Galeria Sztuki oraz jego pomysłodawca, fundacja Artystyczna Podróż Hestii. Przedstawiciele tych instytucji dookreślili cele konkursu oraz dokonali wstępnej selekcji biorących w nim udział instytucji.

- Budując ten konkurs i projekt razem z Magdaleną Kąkolewską (byłą już prezeską Fundacji Artystyczna Podróż Hestii – red.) starałyśmy się, aby każdy uczestnik procesu decyzyjnego miał w nim swój rzeczywisty udział – podkreśla Eulalia Domanowska, dyrektorka Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. - Temat zaproponowała Artystyczna Podróż Hestii – to, z racji położenia Sopotu, Morze Bałtyckie, poza tym klimat i ekologia – ważne i aktualne hasła, ale też słowa, które w publicznej dyskusji może nieco się już opatrzyły, my jednak liczymy, że artyści znajdą własny język, w którym zechcą opowiedzieć nam o tych tematach. Do udziału w pierwszym etapie konkursu zaangażowaliśmy prestiżowe, zajmujące się sztuką współczesną instytucje z basenu Morza Bałtyckiego. Z Finlandii – muzeum Emma w Espoo, z Łotwy – oddział Muzeum Narodowego w Rydze , z Wilna – Centrum Sztuki Współczesnej, Polskę będzie reprezentowało Muzeum Narodowe w Gdańsku. Estonia niestety wycofała się, ale liczymy na jej powrót w następnych edycjach. Myślimy też nad dołączeniem do konkursu artystów z Niemiec i Skandynawii – te kraje mają ogromny potencjał, sztuka współczesna jest tam obecna w życiu obywateli i, co istotne, często jest na bardzo dobrym poziomie.

Wybrane instytucje nadeślą projekty, wyboru dokona raz w roku jury: Eulalia Domanowska, dyrektorka PGS, Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, Piotr Śliwicki, były prezes Grupy ERGO Hestia, Paweł Sosnowski, historyk i krytyk sztuki, Aleksandra Narczewska, sopocka konserwator zabytków i artyści Xawery Wolski oraz Paweł Althammer.

- W efekcie tego konkursu na terenie miasta pojawią się dzieła stworzone z myślą o tej przestrzeni, aktywizujące mieszkańców wokół tematu ochrony bałtyckiego ekosystemu, a także promujące działania w obszarze sztuki wysokiej – dodaje Klaudyna Karczewska-Szymkowiak.

Klaudyna Karczewska-Szymkowiak

plastyczka miejska działająca w ramach sopockiego Biura Konserwatora Zabytków

Sztuka z założenia powinna wzbudzać kontrowersje, poruszać i prowokować do dyskusji. Jeżeli tak nie jest, staje się miałka, nijaka. Jako społeczeństwo jesteśmy zupełnie nieprzygotowani do odbioru sztuki. Brakuje nam w tym zakresie elementarnej edukacji, często też odpowiedniej wrażliwości.

Wojciech Fułek

literat, sopocki radny, a jednocześnie od lat zawodowo związany ze spółką Ergo Hestia

„Zdecydowanie za rzadko organizujemy konkursy otwarte, gdzie decyzję w pewnym sensie podejmowaliby także mieszkańcy. Generalnie powinno być więcej publicznej debaty na ten temat, projekty dzieł sztuki dla przestrzeni publicznej mogłyby być np. częścią budżetu obywatelskiego, ale te pojawiają się rzadko i cieszą się – w konfrontacji np. z projektami „użytkowymi” mniejszym zainteresowaniem mieszkańców.”

Maria Rosa

prezeska fundacji Artystyczna Podróż Hestii

Wybór padł na Echo, ponieważ doskonale koresponduje ono z miejscem, w którym rzeźba miała się znaleźć. Echo jest bowiem tematycznie związane z morzem, od którego dzieli je zaledwie 100 metrów.

Eulalia Domanowska

dyrektorka Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie.

„Kiedy myślę o wszechobecnych w Polsce pomnikach Jana Pawła II, od razu przychodzi mi na myśl realizacja w USA, upamiętniająca postać Martina Luthera Kinga. Pomnikiem ku czci jego pamięci jest tam …biblioteka.”

Mariusz Waras

artysta, streetartowiec, grafik

„Pomniki i patriotyczne murale to, obok nieestetycznych reklam i banerów, prawdziwa plaga naszych miast. Są one po prostu mało wartościowe artystycznie, nie pozostawiają pola do swobodnej interpretacji, refleksji.”

Maciej Śmietański

prof. dr hab., znany w trójmieście chirurg i artysta

Dopóki w naszym rządzie, miejskich radach i zarządach instytucji odpowiedzialnych za promocję i wspieranie sztuki królują starsi panowie z mentalnością zakorzenioną w poprzedniej epoce, nic się u nas nie zmieni – będziemy cały czas UPAMIĘTNIAĆ, stawiać pomniki, ławeczki. Urzędy to miejsca, w których kadencyjność często jest totalną fikcją, brakuje świeżych pomysłów, brakuje pieniędzy na kulturę i sztukę.

Tomasz Radziewicz

rzeźbiarz i projektant

Jeśli rzeźba, obraz, rezonuje z tobą, jest ciekawy, to czy spieranie się o to, czy jest to jeszcze prawdziwa sztuka, czy też nie, zatraca swój sens. Zresztą, dziś pytanie o to, czym jest tzw. prawdziwa sztuka wydaje mi się anachroniczne.

Trójmiejski Graficiarz

Czy graffiti w ogóle jest sztuką? Ależ oczywiście! Jeśli sztuka ma wzbudzać emocje i jednocześnie być wyrazem artystycznej ekspresji twórcy, to graffiti wypełnia wszystkie te znamiona w stu procentach! Tunele i mury w pobliżu stacji kolejowych to przestrzeń publiczna, należy do wszystkich, także do nas. Nie może być tak, że to teren anektowany przez urzędników i artystów lubianych w urzędzie. Poza tym, czy gdybyśmy wystąpili o zgodę i uiścili w kasie odpowiedniej instytucji odpowiednią kwotę, tak jak robią to reklamodawcy, których plakatami okleja się np. wagony kolejki, podejście do nas byłoby inne?

Natalia Babicz – Bereźnicka
malarka, artystka pracująca z tkaniną, mieszkanka Sopotu

Dyskusję na temat sztuki i jej miejsca w sopockiej przestrzeni publicznej należałoby rozpocząć od zadania sobie fundamentalnego pytania – jaki właściwie ma być dziś artystyczny Sopot i z kim chcielibyśmy osiągnąć nasz cel? Kiedyś moje miasto mocno kojarzyło się ze sztuką i środowiskiem artystycznym, dziś wyraźnie ustępuje pod tym względem miejsca, np. Gdańskowi. Nie mamy na artystyczną wizję Sopotu spójnej koncepcji, dlatego miasto coraz bardziej przypomina pod tym względem patchwork. Dlaczego tak się dzieje?

Moim zdaniem, nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale łatwo wskazać kilka kluczowych czynników.

Nie jest prawdą, że jako społeczeństwo nie interesujemy się sztuką. Ponad połowa mieszkańców Sopotu to osoby z wyższym wykształceniem, często związane z miastem od pokoleń, aktywnie działające na rzecz jego rozwoju. Sopocianie kochają swoje miasto, chętnie biorą udział w zebraniach i konsultacjach – sama wielokrotnie zgłaszałam (np. w ramach budżetu obywatelskiego) projekty dotyczące realizacji projektów artystycznych w przestrzeni miejskiej, wypełniłam na ten temat niezliczona ilość ankiet – niestety, bez widocznego rezultatu. My, mieszkańcy, chętnie zaangażujemy się w każdą sensowna inicjatywę, ale trzeba dać nam na to szansę!

Z drugiej strony, jako społeczeństwo mamy rzeczywiście poważny problem z edukacją artystyczną – i mówię tu o naprawdę fundamentalnych brakach, zresztą  nie jest to jedynie problem Sopotu czy Trójmiasta, zdecydowanie dotyczy to większości naszego kraju. Merytorycznie mamy niewielkie przygotowane do odbioru sztuki, w szkołach publicznych dzieje się pod tym względem niewiele, szkoły prywatne również zdają się zawodzić pod tym względem. Wielka szkoda, bo w dzieciach i młodzieży drzemie ogromny potencjał do odbioru sztuki i jej abstrakcyjnego pojmowania.

Sopot ma też ogromny, niewykorzystany w pełni artystyczny potencjał. Działa tu wielu znakomitych współczesnych artystów, są mało znane tereny, które dla mieszkańców, a także przyjezdnych mogłyby stać się artystyczną mekką – jak choćby tereny po drugiej stronie torowiska, wzdłuż tras prowadzących do Opery Leśnej – prawie nikt się tam nie zapuszcza, a klimat tej części miasta jest niezwykły, z nastrojowymi kawiarniami i pracowniami artystycznymi, np. wybitnej rzeźbiarki Marii Kuczyńskiej. Do granic możliwości promujemy centrum, molo i obszar przy plaży, zupełnie pomijamy przy tym oryginalne i nieoczywiste dzielnice, w których aż prosi się o ciekawe artefakty w przestrzeni. I niekoniecznie takie, które miałyby cokolwiek upamiętniać – sopocianie to inteligentni ludzie, jestem pewna, że oddanie im możliwości samodzielnej interpretacji dzieła z pewnością nikomu by nie zaszkodziło . 

Sopot znów może stać się polską stolicą sztuki – na to potrzebna jest jednak spójna i dobrze przemyślana koncepcja, zaangażowanie lokalnej społeczności, odpowiednia dawka edukacji oraz, oczywiście, fundusze. Dodałabym jeszcze, że potrzebujemy więcej wiary w siłę ludzkiego intelektu oraz naszą, mieszkańców, zdolność do abstrakcyjnego pojmowania rzeczywistości. Bez tej wiary nie mamy szans na ciekawe, odważne realizacje na światowym poziomie, pozostaną nam tylko wszechobecne pomniki i „tymczasowe” murale na rozsypujących się ścianach.