Od 13 grudnia 2022 do 12 marca 2023 w gdańskim Amber Expo można oglądać wystawę Van Gogh Multi-Sensory Exhibition. Organizatorzy obiecują odwiedzającym niezapomniane, angażujące zmysły przeżycia i dosłowne „zanurzenie w świecie obrazów”. Niestety, potencjał drzemiący w połączeniu nowych technologii z malarskim światem Van Gogha nie został w pełni wykorzystany – w efekcie otrzymaliśmy przeciętne multimedialne widowisko, które raczej nie wykracza poza niskobudżetowy projekt popularyzujący sztukę, i tak popularnego już twórcy „Słoneczników”.

Z Van Goghiem mamy pewien problem. Podobnie jak w przypadku Edvarda Muncha czy większości dzieł Gustava Klimta, słynny malarz bez ucha został bez reszty zawłaszczony przez popkulturę, a jego najsłynniejsze dzieła takie jak „Słoneczniki” czy „Gwiaździsta noc” dosłownie wylewają się ze straganów z chińszczyzną. Van Gogh jest na tanich kubkach, koszulkach z wiskozy, długopisach, kalendarzach i okładkach kulinarnych notesów. Bardzo możliwe, że w jakiejś formie macie go także w lodówce i przedpokoju, nawet, jeśli nie do końca zdajecie sobie z tego sprawę.

W przypadku wystaw prezentujących dzieła malarzy, których twórczość jest powszechnie znana, istnieje dla organizatorów pewne niebezpieczeństwo – mogą albo pozwolić widzom chłonąć surowe piękno obrazów, narzucając ewentualnie pewien klucz do ich interpretacji czy hasło, według którego kuratorzy dobierali dzieła, albo pójść na przysłowiową całość i nie przejmować się zanadto kluczem, ale za to postarać się oszołomić widza w inny sposób. Organizatorzy multisensorycznej wystawy dzieł Van Gogha z pewnością celowali w drugi koncept. Z tym, że zrobiono to po macoszemu i bez głębszej refleksji.

Słowo, obraz, muzyka

Gdańska edycja Van Gogh Multi-Sensory Exhibition to, w dużym skrócie, dwie sale, w których możemy oglądać obrazy Vincenta Van Gogha – w pierwszej z nich widzimy wybrane dzieła na podświetlonych, płóciennych ekranach. Do tego kilka tablic z podstawowymi informacjami na temat życia samego malarza, jego ulubionych tematów, stosowanej przez niego palety barw i technik. Ciekawym i zasługującym na chwilę uwagi elementem jest znajdująca się w tej samej sali ekspozycja autentycznych obrazów innych, współczesnych twórców, którzy po swojemu interpretują twórczość Van Gogha, tworząc np. nocną panoramę gdańskiej stoczni za pomocą grubych warstw farby, nanoszonych na płótno krótkimi, zamaszystymi pociągnięciami pędzla.

Druga sala to miejsce, w którym widzowie mogą doświadczyć twórczości Van Gogha w nieco inny sposób. Na kilkudziesięciu ekranach różnej wielkości wyświetlane są obrazy – w niektórych momentach wędrują także po podłodze i niejako rozlewają się po przestrzeni wypełniającej salę. Wszystkiemu towarzyszy nastrojowa muzyka oraz głos aktora Roberta Gulaczyka (znanemu z nominowanego do Złotych Globów oraz Oscara filmu „Twój Vincent” z 2017 roku), który odczytuje fragmenty listów Van Gogha do jego brata, Theo. Korespondencja między braćmi to zresztą jeden z ważniejszych wątków, wokół których buduje się klimat wystawy i na pewno warto nieco bliżej przyjrzeć się tej relacji, jeśli chce się w pełni zrozumieć to, co przy dźwiękach muzyki faluje na ekranach przed naszymi oczyma. Niestety, ani format obrazów, ani miękkie poduchy rozłożone na podłodze nie pomogą w zatarciu wrażenia, że coś nie do końca się tu udało, a twórczość Van Gogha po raz kolejny stała się pretekstem do wypełnienia luki w kalendarzu imprez i zarobienia niezłych pieniędzy na kosztownych biletach wstępu oraz sprzedawanych przed wejściem pamiątkach.

Nic nowego pod słońcem

Van Gogh Multi-Sensory Exhibition nie ma niestety ani pomysłu, ani rozmachu, które mogłyby uratować to przedsięwzięcie. Widz, który o twórczości jednego z najsłynniejszych malarzy w historii ma choćby podstawowe pojęcie, raczej nie dowie się tu niczego nowego. Kto choć raz widział obrazy Van Gogha na żywo ten wie, że ich niezwykłość polega właśnie na intensywności barw i charakterystycznej dla malarza technice nakładania farby na płótno, które zwykle aż prosi się o to, by doświadczyć go za pomocą dotyku. Ruchome obrazy w sali multimedialnej robią wprawdzie pewne wrażenie, ale to coś, co znamy już choćby ze wspomnianego wcześniej filmu „Twój Vincent” i niestety, trudno wytrzymać ponad 40 minut bez spoglądania na zegarek. Tym bardziej, że podkład muzyczny, momentami tendencyjny i nachalny, wyraźnie sugeruje, jaki wachlarz emocji powinniśmy w danej chwili odczuwać. Brak wiary w samodzielność i zdolność abstrakcyjnego myślenia odbiorcy to błąd, który potrafi zamordować nawet najbardziej ambitne przedsięwzięcie.

Mimo wszystko, wystawa może być dobrym pomysłem na jedno z pierwszych spotkań z twórczością Vincenta Van Gogha, zwłaszcza dla młodzieży w wieku szkolnym i licealnym, a przynajmniej tej jej części, która w multimediach szuka czegoś więcej niż szybkich zakupów i makijażowych tutoriali. Zaglądajcie śmiało, jeśli nie macie akurat innych planów na poświąteczną nudę, ale raczej nie warto organizować w tym celu autokarowych wycieczek do Trójmiasta.