Sarsa, czyli Marta Markiewicz, zdjęła z głowy rogi i spod ich cienia wyszła dojrzalsza artystka, matka i partnerka. Spotykamy się podczas trwającej trasy koncertowej promującej płytę „Runostany”, która „zdmuchnęła cukrową posypkę” z Sarsy jaką do tej pory znaliśmy. Przed nami staje Marta już bez rogów, ale wciąż szukająca kłopotów. Rozmawiamy o wychodzeniu ze swojego własnego cienia, byciu wiernym swojej prawdzie pomimo sprzeciwu innych i o szukaniu „romansu gdzie indziej”.

Często wypominasz sobie, że jesteś pracoholiczką, że brak ci balansu między życiem prywatnym, a pracą. Sprawdźmy więc czy teraz udaje ci się to zmienić. Co miłego ostatnio dla siebie zrobiłaś?

O Boże! Statut mojej osoby pod tym względem pozostaje bez zmian, bo ja w dalszym ciągu jestem uzależniona od swojej pasji, czyli pracy. Gdy rodzina lub moi przyjaciele mówią mi „zrób coś dla siebie”, to zastanawiam się „na co miałabym ochotę?” i szybko dochodzę do wniosku, że to pisanie piosenek i komponowanie muzyki, więc znów kończę w studio, gdzie coś tworzę. Tym bardziej, że pracuję z moim partnerem (producentem i kompozytorem Pawłem Smakulskim) i obydwoje mamy z pracy wiele frajdy. Dlatego wakacje z siedzeniem nad basenem blado wypadają przy takim twórczym i interaktywnym sposobie spędzania czasu. Również nasz synek, który ma już 20 miesięcy, wpada do nas do studia. On jeszcze nie mówi, a już śpiewa. To są piękne chwile, które dodatkowo nakręcają do tego, by pracować jeszcze więcej.

To musi być dla ciebie emocjonujący moment. Jednocześnie jesteś w trasie z „Runostanami” i tworzysz nowy materiał na kolejną płytę.

Pracuję nad nowym albumem i ten etap jest najprzyjemniejszy, bo jest on stricte twórczy. Jednocześnie „Runostany” wciąż są we mnie bardzo aktualne. Mam w sobie coś w rodzaju „guzików”, które pozwalają mi łatwo przełączać się pomiędzy różnymi wrażliwościami. Gdy wychodzę na scenę i gramy materiał z płyty to przełączam się na wrażliwość „Runostanów”. Gdy wracam do domu i idę do studia, to przełączam się sensualną, kobiecą wrażliwość charakteryzującą nowy materiał. „Runostany” są poetyckie i refleksyjne, a powstające teraz piosenki bardziej kobiece. Niewątpliwy wpływ ma na to fakt, że jestem młodą mamą. Macierzyństwo dostarczyło mi w bardzo krótkim czasie, bardzo wielu inspiracji i wzbudziło pragnienie, by stworzyć coś nowego.

Czy czujesz różnicę w publiczności? Czy na koncertach panuje inna energia niż przed pandemią?

Czuję dwie skrajnie nowe rzeczy. Pierwsza z nich to, że publiczność jest naprawdę bardzo „wyposzczona” (śmiech) i to daje dodatkową energię podczas koncertów. Na trasie gramy tylko nowy materiał, bez piosenek z poprzednich płyt. Nie jest więc to zlepek hitów, ale koncepcyjny materiał. Można więc było spodziewać się, że nie będzie takiego ognia, bo publiczność będzie zaskoczona. Tymczasem to ja jestem zaskoczona tak dobrym odbiorem tego materiału. Piosenki z tej płyty są po prostu różnymi stanami emocjonalnymi i trzeba być otwartym, aby móc to przeżyć. Druga sprawa, to z kolei obserwacja moja i moich znajomych z branży, że koncerty klubowe nie sprzedają się tak dobrze jak przed pandemią. Wynika to pewnie z tego, że ludzie wciąż boją się tłocznych miejsc, zwłaszcza gdy w mediach słyszymy informacje o znów wznoszącej się fali pandemii.

Wydanie nowej płyty, tak skrajnie odmiennej od twojej wcześniejszej twórczości chyba musiało wzbudzać wiele wątpliwości wśród najbliższych współpracowników?

Muzyka to pole, na którym czuje się pewnie i wiem co robię. Tutaj receptura jest prosta: robić rzeczy zgodnie ze swoim sercem. Trzymanie się tego przepisu daje mi pewność, że wszystko idzie dobrze. Jednocześnie jestem osobą, która ciągle poddaje szereg spraw pod wątpliwość. Przy wydawaniu „Runostanów” miałam ich mnóstwo. Wiele znaków zapytania, również płynących z zewnątrz. Lubię słuchać innych i radzić się, więc wszystko to brałam do serca. Zwłaszcza, gdy jest dużo takich komentarzy jak: „ej, to jest za trudny materiał, ludzie tego nie zrozumieją” albo „słuchaj, tu nie ma przebojów radiowych - to nie jest dobry ruch”. Jednak ja nigdy nie robiłam muzyki dla pieniędzy, dlatego całe to badanie słupków nie motywuje mnie do tworzenia. Odsunęłam na bok oczekiwania świata, bo ja czułam tę płytę inaczej. Cieszę się, że odważyłam się zrobić ją tak, jak chciałam, i na swoich zasadach.

W branży muzycznej działasz od 7 lat, wydałaś 4 płyty, a ostatnia bardzo różni się od poprzednich. Taką zmianę można zaobserwować teraz u wielu artystek, które trochę odcinają się od swoich bardziej mainstremowych wersji, na rzecz nowej odsłony. Uważasz, że jest to nowy trend?

Myślę, że to nie jest trend. Myślę, że wiele ludzi dojrzewa do tego, by przewartościować swoje życie i przeskoczyć z jednej ścieżki na drugą. Nie wiem co było motywacją u innych dziewczyn, ale z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że ta zmiana była taka transcendentna i magiczna. Po prostu wewnętrznie czułam, że chcę wyrazić siebie w takiej gitarowej formie, która jest może bardziej hermetyczna od mojej poprzedniej twórczości, ale była w 100% prawdziwa w momencie jakim ją tworzyłam. Wydaje mi się, że ogólnie kobieca wibracja na świecie się wzmocniła. Teraz, gdy kobiety i ich wrażliwość, bardziej dochodzą do głosu ciężko jest wyjaśnić wydarzające się rzeczy w sposób zero-jedynkowy. Bardzo się z tego cieszę. I zresztą o tym śpiewam, o „wychodzeniu po cichu z cienia”. Może mój głos też wpisuje się w to zjawisko.

Wielokrotnie podkreślałaś, że stworzenie „Runostanów” było „wyjściem ze strefy komfortu”. Na czym ono polegało?

Na odpowiedzialności za innych ludzi. „Sarsa” to… efekt końcowy. „Sarsa” to sztab ludzi za moimi plecami, to cały zespół muzyczny, management, wytwórnia, wydawca, dyrektor muzyczny, technicy, czy realizatorzy. Gdy zdecyduję się na ruch w jakąś stronę, to cała reszta musi to wziąć na klatę. Czasem bywa to pasmo względnych sukcesów, bo jak robiłam materiał bardziej mainstremowy, pełen przebojowych, radiowych piosenek, to wtedy wszyscy byli „happy”. Cały zespół był szczęśliwy, bo miało to przełożenie na ich zarobki. Natomiast, gdy podjęłam decyzje o zrobieniu takiego albumu jak „Runostany” to team obawiał się po prostu czy będą koncerty. Z tym się mierzyłam. Finalnie okazało się, że były to irracjonalne lęki. Musiałam postawić na swoim, bo nie traktuję bycia twórcą na scenie w sposób biznesowy. Inaczej zabiłabym sobie swoją „twórczą naiwność", a to ona pozwala mi w ogóle tworzyć. Chciałam podjąć decyzję taką jaką czułam, nawet biorąc pod uwagę, że ona może być „głupia”, nieopłacalna, a jej konsekwencje mogą być straszne. Po prostu musiałam podjąć to wyzwanie. Nie chcę być przedsiębiorcą w tej branży. Chcę być artystką. To mi pozwala na rozwój osobisty i duchowy. Inaczej, to nie jest moja praca. Nie chcę, aby to się zmieniło.

Zdajesz sobie dobrze radzić ze złymi informacjami. O tym jest przecież utwór „Tramwaj numer 9”.

Ten album powstawał „w czasach bardzo trudnych informacji", które napływały zewsząd, które wypełniały nasze domy jak naczynia, strasznym syfem. Mnie też to napełniło. Jestem człowiekiem, który zawsze idzie do świata z pełną otwartością, ale zaskoczyła mnie ta ilość negatywnych wiadomości. Na szczęście szybko się zorientowałam, że coś jest nie tak i zaczęłam się od tego odcinać. Dlatego powstał utwór dziewiąty. Ja też jestem numerologiczną dziewiątką, więc według numerologii to jest moja ostatnia reinkarnacja w tym cyklu. Ta inkarnacja (o ile jest to prawdziwe) w moim odczuciu jest mocno sfokusowana na rozwoju duchowym i osobistym. Więc od tego wszystkiego co go blokuje, od tego lęku jakim nas futrowano w czasie pandemii, uciekam. Dlatego w "Tramwaju numer 9" śpiewam, że nie chcę na to patrzeć i nie chcę mieć takiego poczucia, że jako jednostka nic nie znaczę.

Te komunikaty de facto były umniejszaniem naszego znaczenia jako indywidualności. Jestem bardzo przeciwna, by ktokolwiek nam wpajał do głowy, że my jako pojedyncze osoby nic nie znaczymy i że nie mamy na nic wpływu. Że wszystko się dzieje nad naszymi głowami. Ja się z tym nie zgadzam i uważam, że jest zupełnie odwrotnie! Nawet taka płyta jak „Runostany”, która może nie była odsłuchana miliony razów, ale jej przekaz może stać się efektem motyla.

W jaki sposób?

Po pierwszych koncertach „Runostanów" dostałam bardzo dużo wiadomości, od osób LGBT+, że utwór „Mówiła Niszcz" był dla nich polem do oczyszczania duchowego i jakiegoś pogodzenia się z trudnymi doświadczeniami. Napisał do mnie też jeden gej, którego rodzice wyrzucili z domu, gdy miał siedemnaście lat. Nienawidził ich za to i przez tę toksyczną relację nie potrafił zbudować dobrych związków ze swoimi partnerami. Tkwił w takim patologicznym kole. Utwór „Mówiła Niszcz" opowiada skąd się biorą potwory, o tym, że często za ludźmi, którzy zachowują się potwornie stoi potworna historia. On zachęca, by wytłumaczyć sobie zachowania tych osób, by wyzwolić się od żalu. I jemu ta piosenka pomogła wyzbyć się tych emocji wobec rodziców. Historie ludzi po przesłuchaniu mojej płyty dały mi największą radość i są dla mnie wartością i sensem, dla którego ta płyta się ukazała. To jest ten mój mały „efekt motyla" i wpływ jaki mogę mieć na świat.

To bardzo budujący wpływ.

Nie czuję się ekspertem w tym temacie. Po prostu każdego dnia walczę o siebie i o swoją prawdę. Jestem tak samo podatna na wpływy jak inni. Jest mi trudno, jako artystce, ale i jako człowiekowi, gdy ciągle słyszę od ludzi jaka powinnam być. Codziennie muszę sobie przypominać „Marta, musisz być wierna swojej prawdzie, a nie innych ludzi”. Codziennie uczę się tego na nowo i walczę.

Niemal na końcu płyty śpiewasz „wychodzę po cichu z jej cienia” i „jest mnie dwoje”. Słychać w tych zdaniach słowa Kory wypowiedziane do ciebie podczas jednego z talent show. Czy na najnowszej płycie „zdmuchujesz z siebie cukrową posypkę”?

Faktycznie słowa Kory długo rezonowały w moim sercu, bo sporo czasu minęło od tego programu. Nie zapomniałam jak mi powiedziała, że we mnie jest wyczuwalny taki dualizm. To nie jest tak, że moje poprzednie płyty nie były ze mną związane. Bardzo były! Wszystko co w życiu zaśpiewałam, i co zrobiłam, to w momencie powstawania wyrażały to co mnie prawdziwe. Ale tych odcieni prawdy jest naprawdę dużo i bywają skrajnie różne. To jest ciekawe nawet dla mnie. We mnie ten proces przemiany zachodził naturalnie, to nie była nagła rewolucja. Codziennie byłam blisko tej zmiany, więc nie miałam dystansu i możliwości zobaczenia wielkości tego skoku.

A był to naprawdę spory skok!

„Runostany” są faktycznie najbardziej osobistą płytą ze wszystkich do tej pory przeze mnie nagranych. To album o najciemniejszych zakamarkach moich myśli. To też płyta pandemiczna napisana w czasach, w który byłam sama ze sobą i mogłam dostrzec w sobie to, czego wcześniej nie widziałam. Przed pandemią moje życie toczyło się bardzo szybko i nie było w nim czasu na zastanawianie się nad „ciemnymi zakamarkami mojego umysłu". Pandemia dała mi przestrzeń na zatrzymanie, możliwość wglądu w siebie i zajście w ciążę. To był taki niesamowity czas! Ta płyta zrobiła miejsce na piosenki, które teraz powstają. Dała przestrzeń kobiecie, która mogła wyjść z cienia. Wyszłam chyba z cienia tej Sarsy w rogach. A ten cień był wielki, bo i rogi były wielkie (śmieje się), więc ciężko było mi się z tego wydostać. Jestem szczęśliwa, że mi się to udało.

Czy ta zmiana zaszła również w Marcie?

Czuję się bardziej kompletna również w życiu prywatnym. Macierzyństwo i poczucie, że jestem w szczęśliwym związku, daje mi dużo spokoju, a on pozwala mi na swobodne wyrażanie siebie. Mogę pokazywać siebie taką jaką jestem, bez napinania się na wyszlifowane idealne produkcje i wokale. Czuję, że mogę pokazać światu moją niedoskonałość, czego nie pokazywałam na poprzednich płytach. Wcześniej po prostu nie byłam gotowa na taką szczerość. To jest chyba naturalne, że dojrzewając nabieramy gotowości do mówienia o tych sprawach. Fajnie, że ludzie mogą obserwować ten proces i być w tym rozwoju ze mną. Wciąż widzę na koncertach moich stałych fanów, mój fanklub, ale też nowe twarze, i to mnie bardzo nakręca. To mi daje wielką frajdę! Nie do opisania! Wzruszam się, bo poza moim dzieckiem, partnerem, rodziną i moją duchowością, to też nadaje sens mojemu życiu - moja publiczność…

A nie masz czasem ochoty na ucieczkę?

Na pewno nie chcę uciekać od mojego życia prywatnego, bo jestem w nim bardzo, bardzo, bardzo szczęśliwa. Natomiast jedna rzecz której mi w życiu brakuje czasami, i której szukam to kłopoty (śmieje się). I może to głupio brzmieć, ale moja osobowość jest tak zaprogramowana, że coś musi się dziać. Teraz, gdy jest dobrze, gdy jest spokojnie i stabilnie, to ja podświadomie szukam kłopotów, jakiejś przygody, ekscytacji, takiego „romansu", ale w życiu zawodowym. Mam taką osobowość, która dokonuje sabotażu, ataku, nalotu na samą siebie jak jest za dobrze. Na szczęście mądrość życiowa podpowiada mi, by nie szukać kłopotów w życiu prywatnym, więc szukam gdzieś indziej. Wolę tworzyć sobie takie zawodowe wyzwania/kłopoty. To mi pozwala uczyć się. Najgorsze co by mogłoby mnie spotkać, to idealne pod każdym względem życie. To musi być straszne (śmieje się).

Czy coś nowego czeka nas tej jesieni? O czym jeszcze marzy Marta?

Oprócz tego, gramy teraz na trasie „Runostany", które dają mi dużo atrakcji, to niedawno zagrałam taki koncert „Parillove Live", który miał swój początek w projekcie prowadzonym na moich social mediach - "Parillove czwartki". W ramach niego na warsztat brałam utwory z mojej przeszłości, które kształtowały mnie jak dorastałam. Razem z Pawłem (Smakulskim) łączyliśmy je z materiałem „Runostanów". Odbiór był nieziemski! Wtedy też skontaktowali się ze mną organizatorzy Parady Równości w Poznaniu i zaprosili mnie na jej finał. Postanowiłam zagrać właśnie ten projekt w duecie z Pawłem. Po tym koncercie dostałam masę wiadomości czy nie zrobię też mini-trasy koncertowej z „Parillove Live”. I przyznam szczerze, że ten pomysł wciąż we mnie kiełkuje…

Zaś moim największym marzeniem jest spotykać się z ludźmi na żywo i grać koncerty. I zagrać całą klubową trasę jesienną „Runostanów", pograć trochę koncertów parillowych z Pawłem, stworzyć ten nowy materiał, i by wszystko fajnie się zgrało. Chciałabym wydać na początku przyszłego roku powstający właśnie materiał. Pomysły już mam, mogłabym teraz śpiewać ci te nowe piosenki, bo mega się tym jaram (śmiech). Ale muszę być cierpliwa. Byle tylko zdrowie i rzeczywistość zewnętrzna pozwoliły realizować te wszystkie założenia.

A zdradzisz nam jeszcze coś na temat tego nowego projektu?

Jedno co mogę powiedzieć i obiecać na temat swojej przyszłej twórczości to, to że jedyną stałą rzeczą we mnie są nieustanne zmiany.

Sarsa

właśc. Marta Markiewicz, piosenkarka, autorka tekstów i kompozytorka. Z wykształcenia magister sztuki w zakresie sztuki muzycznej. Wydała cztery solowe albumy studyjne: Zapomnij mi (2015), Pióropusze (2017), Zakryj (2019) i Runostany (2022). Pierwszy z nich promowała m.in. singlem „Naucz mnie”, który uplasował się na 1. miejscu na polskiej liście airplay, zdobył tytuł Cyfrowej Piosenki Roku 2015 oraz był pierwszym polskim singlem certyfikowanym diamentem. Oprócz działalności solowej, od 2018 roku jako Sarsa Music, prowadzi działalność produkcyjno-kompozytorską. Tworzyła i produkowała muzykę ilustracyjną do filmów („PM2.5”. „Jak zostać gwiazdą”, Good job”) oraz dla innych artystów, w tym m.in. dla rapera Kękę (,,Brzmienie”), Ewy Farnej (,,Na ostrzu”, „Tu”), Damiana Ukeje („Od połowy”).