Jeszcze parę lat temu był to eksperyment artystyczny. Dziś, nabiera bardzo namacalnego formatu i tworzone w ramach niego ubrania-obiekty są tekstylnymi dziełami sztuki do noszenia. Mona Rena Górska, gdańska filozofka i projektantka tworzy ubrania do odczuwania siebie, do bycia w ruchu, do wzmacniające własnego ciała i jego akceptacji. Rozmawiamy o filozofii w projektowaniu, o idealnych proporcjach ciała i … serdakach.

Za Twoimi projektami kryje się coś więcej niż tylko zakrywanie ciała ubraniem?

Lubię mówić, że ubieram rytualność, albo że odziewanie się jest pewnego rodzaju rytuałem. Zakrywanie ciała to okrywanie najbardziej intymnej strefy siebie, bo to ubrania dotykają naszej skóry. W tym procesie jest potrzebna szczególna wrażliwość. Jak przychodzą do mnie osoby, żeby im coś uszyć, to chcą czegoś na specjalne wydarzenie. Niezależnie czy ono jest prywatne czy publiczne, to ubranie tak samo będzie leżeć na ciele. I to zawsze będzie wyjątkowym wymiarem.

To filozofia, nie szycie….

Moją dewizą, filozofią jest „Wear your next movement - ubierz swój następny ruch”. Wszyscy ubieramy się na sytuacje, w jakich chcemy się znaleźć. To jest trochę takie świadome budowanie swojego wizerunku, ale też swojej przyszłości. Dokonujemy ruchów ze względu na to, co ma być. Na ubrania patrzę z właśnie takiego filozoficznego punktu widzenia. Ale myślę, też o nich w kategorii połączenia biznesu i sztuki. Mówię na ubrania obiekty, czego SEO bardzo nie lubi, bo w internecie szuka się bluz, a nie obiektów (śmieje się). Sama przez to chyba pod sobą dołek kopię, ale uważam, ważne jest budowanie przedsiębiorczego myślenia o sztuce i artystycznego myślenia o biznesie. W końcu biznes też może być kreatywny, czy wizjonerski.

To dla kogo szyjesz?

Można powiedzieć, że to są osoby, które szukają, albo chcą pogłębiać samoświadomość swojego ciała. I znów to filozoficzne, a nie marketingowo… Jeśli mam spróbować pragmatycznie określić kim są moi klienci to będą to tancerze, muzycy, osoby, które się wspinają, performerzy, czy graficy - osoby zajmujące się w jakiś sposób sztuką. Ale też kiedyś cały komplet ubrań kupiła u mnie Stanisława, która na co dzień prowadzi własny biznes, w segmencie energetycznym. Jednak pomimo tego, że to są różne persony, to łączy je kreatywność ich zawodu. Oni sami są twórcami i wygląda na to, że też szukają kogoś, kto jest twórcą w modzie. Jestem osobą, która potrafi, chce i nie boi się tworzyć konstrukcji, wykrojów, czy szablonów. Nie mam też obaw przed technicznym podejściem do rysunku na papierze, przed drogą od przeniesienia wizji na papier, do realizacji. I co najważniejsze: promuję szycie na wymiar. To krawiectwo miarowe na odległość, a ubrania są dopasowane do ciał twórczych osób.

Jakie najciekawsze zlecenie realizowałaś w ostatnim roku?

Opowiem o dwóch sukienkach. Przyszła do mnie Marta, która właśnie zakończyła relację i po prostu chciała poczuć się pięknie. Potrzebowała poczuć się jako autonomiczna osoba - na nowo, w nowym życiu. Być atrakcyjną i mocną samą w sobie. Pragnęła sukienki zaprojektowanej z materiału z drukiem op-art. Stworzyłyśmy ubiór, której dała tytuł Follow Me, ponieważ przez złudzenie optyczne wydawała się poruszać się na ciele Marty. Sukienka miała kontrafałdy na spódnicy, co wzmocniło linię miednicy oraz nóg. Drugą sukienkę, która mnie do dziś wzrusza, uszyłam dla Martyny. Chciała „ubrać się w kosmos” i bym uszyła jej sukienkę na bal maturalny, z zaprojektowanego przez nią materiału z grafiką Układu Słonecznego. Miałam się sugerować ubiorami Audrey Hepburn, jej „małymi czarnymi" z pięknym taliowaniem i „bombką" na dole. Aby uzyskać upragniony przez Martynę efekt musiałam uszyć halkę, która miała osiem warstw. Poszła w tej sukience na studniówkę i prowadziła Poloneza na czele. A ja płakałam, gdy patrzyłam jak taka młoda kobieta, już nie nastolatka, idzie piękna w sukni, którą tak bardzo chciała mieć. Martyna w tym roku zdawała na Grafikę do Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i ta sukienka „Kasjopea” trafiła do jej portfolio. Dostała się!

Większość projektów tworzysz pod konkretną osobę, ale można też znaleźć u ciebie obiekty szyte jako część kolekcji. Jak je tworzysz?

Źródło mojej myśli projektowej dla tych obiektów pochodzi z poczucia wolności ciała i odwagi. Uważam, że ciałem wzmacniamy połączenia między nami, a zewnętrznym światem. Człowiek zakładając coś dla siebie, może sprawić, że poczuje się mocniej sam ze sobą. Wyjątkowo, a nawet ekstrawagancko. Swoimi projektami namawiam do ryzyka i do tego, by zakwestionować jak ubrania mają wyglądać. To jest trochę taki eksperyment społeczny. Chcę, żeby ubranie wzmacniało poczucie odczuwania samego siebie. Ubranie może być pewnego rodzaju wzmocnieniem. A dlaczego mówię o tym wzmocnieniu? Właściwie wszystkie osoby, którym coś szyłam nie akceptowały czegoś w swoim ciele. Np. nigdy jeszcze nie szyłam dla kobiety, która miałaby wymiary 90/60/90. Ale za to wszystkie kobiety, które mierzyłam miały równe proporcje. To jest niesamowite. Jak mierzę obwód ich biustu, pasa, bioder to wszystko się tak pięknie stopniuje. Jest w tym jakaś wewnętrzna logika tego ciała, które rosło tak, a nie inaczej. Ludzie nie postrzegają swoich ciał jako doskonałych, jako mocnych, czy silnych, tylko widzą w nich niedostatki. Więc ja wzięłam sobie za cel, by ubranie wzmacniało. To moje body positive i zachęta do akceptacji siebie. By dać sobie przestrzeń do autoekspresji i samoświadomości.

Ubiorem, który najbardziej zaprasza do tego są twoje tabakury.

Tak, tabakury to specjalne kołnierze na szyje. Określam je mianem biżuterii tekstylnej. Pierwszą stworzyłam w 2015 roku dla siebie. Czułam wtedy, że mam słaby głos. Nie była to fizyczna choroba krtani, czy jakieś zdrowotne problemy. Po prostu coś we mnie nie grało. Ubrałam w to ubranie własną potrzebę posiadania silniejszego głosu i wyprostowania się. Bo gdy zakładasz tabakurę, to przestajesz się garbić. Ona wywołuje wyprostowanie szyi, co wpływa na wzmocnienie głosu. Przez nią podnosisz głowę do góry i patrzysz przed siebie. Ona też daje przestrzeń, bowiem nie owleka szyi ciasno jak golf i nie jest związana jak kołnierzyk. Jest osadzona na szyi, ale między nią, a ciałem jest sporo powietrza, które ogrzewa ciało, bo ono jest najlepszym izolatorem.

To kogo ubrałaś w tabakury?

Cały chór! Dla chóru 441 Hertzów pod dyrygenturą Anny Wilczewskiej przygotowałam dwa różne komplety kostiumów. Pierwszym były właśnie tabakury. Chórzyści już wcześniej zawiązywali na szyjach różnego koloru szale i to było w ich identyfikacji scenicznej. Potem jeszcze zrobiłam kostiumy: sukienki oraz komplet spodni i koszuli w stylu nordyckim. Po prostu ubrałam ich tak, że wyglądali jakby mieli morze na sobie. W tych kostiumach pojechali do Wielkiej Brytanii, gdzie reprezentowali Polskę na 72. Międzynarodowym Festiwalu w Llangollen i znaleźli się w finałowej czwórce najlepszych chórów świata.

A z jakimi innymi prośbami przychodzą do ciebie twoi klienci?

Ostatnio przyszedł do mnie pianista Artur Sychowski występujący pod pseudonimem ARTur Moon, bym stworzyła dla niego płaszcz, w którym wystąpi w Chinach podczas swojej trasy koncertowej w 2023 roku. Przyszedł też do mnie performer Bartosh Zimniak, pracujący nad monodramem “Leokadia”, którego premiera zaplanowana jest na przyszły rok. Na jego potrzeby tworzę tabakury, które będą narracją kostiumograficzną tekstu inspirowanego historią jego ukochanej babci. Z kolei dla Natalii Dąbrowskiej, założycielki Ekosmos, uszyłam fartuch do zbierania ziół z worków wojskowych. Ona jest zielarką, zajmuje się ziołolecznictwem i potrzebowała fartucha, w którym będzie mogła zbierać zioła w lesie. I tak się w nim zakochała, że chyba chodzi w nim na co dzień. Chcę, by moje projekty nie tylko wyglądały, ale były też funkcjonalne. Dlatego fartuch jest barwiony naturalnie i uszyty z dodatków impregnowanego lnu. Dzięki temy jest wodoodporny i bardzo odporny na wszystko. Z intrygującą prośbą przyszła do mnie Karolina Kliszewska - kuratorka wystawy “W obronie Lady M.” Na jej potrzebę szyję atrybuty tytułowej bohaterki - 6 tabakur. Pomogą odpowiedzieć na pytanie: Kim jest Lady M.? Wystawa w Galerii Sztuki Prześwit, zaczyna się 2 października,

Poza obiektami, które szyjesz dla konkretnych klientów, w internetowym sklepie publikujesz też modele zgodne z zegarem, które odlicza czas do kolejnego dropu. Następny tuż tuż. Co to będzie?

Szykuję bieliznę dla kobiet, barwioną naturalnie, na której odbijam liście na tkaninie. To będą majtki z wysokim stanem. Stworzyłam je z myślą o kobietach, które tańczą i potrzebują miejsca na poruszanie się. Szykuję też kamizelkę zrobioną z worków po kawie. W jej składzie znajdzie się również wełna i len. To będzie taka forma 3D. W jej konstrukcji chciałam oddać „pszczołowatość", żeby to nie była zwykła kamizelka. Obecnie szukam równowagi pomiędzy ubraniami, które nie będą określane jako kostium. Wiem, że moje ubrania są wyraziste, ale nie chcę być postrzegana jako twórczyni kostiumów. Zależy mi, by miały wymiar artefaktów, ubrań-obiektów, które są wyjątkowe, ale też użytkowe. Jak ta kamizelka, która jest bardzo ciepła. I chcę teraz pracować nad obiektami, które będą ciepłe. Nazywam je „serdakami".

Serdakami?

Tak, znasz to słowo?

Tak, to taka ciepła kamizelka.

Chcę zrobić kilka takich pikowanych serdaków i wracać do staropolskiego nazewnictwa ubrań, czy w ogóle do starych części garderoby. Bo teraz na stronach marek są tylko same bluzy z kapturami. Postuluję zmianę języka mody, żeby ubranie nakładać z większą świadomością formy, którą ona jest. A poza tym słowo serdak brzmi przepięknie. Bardzo je lubię. Mamy niesamowity, fonetyczny język. Jak on brzmi! W ten sam sposób powstały moje tabakury. Przez brzmienie. Wszyscy pytają, z czego to powstało. I najczęściej myślą, że też jakaś tabakiera, naczynie do tabaki. A po prostu mnie urzekło to piękne brzmienie słowa.

Jak widzisz swoją markę w przyszłości? Jakie masz marzenia związane z jej rozwojem?

Bardzo często zadaję sobie ostatnio to pytanie. Postawiłam sobie za zadanie, aby stworzyć konsekwentną formę. By konsekwentnie budować mój styl w projektowanych ubraniach. Myślę o nich jako o modułach. Ubrania są podzielone na części i my po prostu je dobieramy. Raz doczepiamy do serdaka rękawy, a innym razem mamy w nim dziury i przez nie możemy łokcie wystawić.

Czyli to już nie kolekcja kapsułowa, tylko kolekcja modułowa?

Paradoksalnie kapsułowa idea też we mnie jest. Tylko jak projektuje, to zawsze musze sobie coś utrudnić. Nie potrafię zrobić czegoś prostego - zszyć ze sobą przodu i tyłu. Zastanawiam, na ile to jest to moje ego, a na ile dojrzała postawa twórcza? Same plecy tej kamizelki z worków są uszyte z pięciu części. Moim największym życzeniem jest więc znalezienie balansu. Bym mogła ubierać zarówno osoby potrzebujące ekstrawagancji, jak i prostoty. I życzę sobie, by móc odpowiadać na potrzeby ludzi. Nie chcę stworzyć kolekcji/systemu, który będzie tylko wyglądać. Chcę, żeby te ubrania oddziaływały na ludzi, poruszały ich. Nazwałam to „somatycznymi ubraniami”, bo chcę by pomagały ludziom pamiętać, by pomagały im w czuciu własnego ciała. Wciąż spotykam osoby, które są zamknięte na własne ciała. Chcę im dać narzędzia, aby oni mogli poczuć siebie w ubraniach w nowy sposób. Chcę chyba budować taki kod. Taki styk mój filozofii i sztuki w ubraniu.

Mona Rena Górska

Prowadzi własne autorskie studio krawieckie, w którym rozwija filozoficzną markę odzieżową MONA RENA. Ruch jest dla niej swojego rodzaju treścią bycia i wymiarem wzrastania. Eksploruje go w tańcu i we wspinaniu. W swoim projektach wyraża ideę “∑ wear your next movement”. W szyciu kolejnych obiektów stara się również wzmacniać więź z naturą, przez co m.in barwienie naturalnie tkaniny.