Mówią na nią „Alcia”. Z uśmiechem od ucha do ucha, sprawia, że nawet gotując z nią przez internet czujesz, że jesteś na uczcie w jej kuchni. Mentalna Włoszka, kocha jedzenie i nie odmówi kieliszka dobrego spritza. Alicja Rokicka, znana jako Wegan Nerd to autorka znanego bloga kulinarnego. Niedawno zostawiła Kraków i przeprowadziła się do Gdańska. Czy nauczy nas radosnej kuchni bez mięsa?

Dlaczego właściwie wyprowadziłaś się z Krakowa?

Potrzebowałam większej zmiany. Na początku chciałam zamieszkać w Berlinie, ale to był zły okres na to, żeby przeprowadzić się za granicę. Raz, że Europa jest niestabilna finansowo, dwa – szukanie mieszkań w Berlinie mnie przerosło. Odpisywali mi, że właściwie szukają obywateli Niemiec, a poza tym ceny mieszkań są tam przytłaczające. Zarabianie w złotówkach i przeliczanie wszystkiego na euro byłoby tragiczne. No i pomyślałam: dobra, może do tej Polski. Ale gdzie? Może Wrocław, ale tam nikogo nie znam. Toruń jest spoko, Warszawy nie znoszę. A w Gdańsku mam sporo znajomych. Dużo z nich ostatnio przeprowadziło się do Trójmiasta. Widzę trend, dużo ludzi przeprowadza się z innych miast do Trójmiasta. Znajomi, moi czytelnicy – większość do Gdyni. Tak więc coś jest na rzeczy. Mnie przekonuje morze i czyste powietrze.

Zamieszkałaś we Wrzeszczu.

Trudno było coś znaleźć. Ubzdurałam sobie, że muszę mieć jasne mieszkanie bez mebli. Większość z nich są już umeblowane. W moim nowym mieszkaniu też był casting. Wygrałam go, bo nieoficjalnie pierwszy raz w życiu wykorzystałam swoją pozycję blogerki. Do kontaktu użyłam maila blogowego. „Niech zgooglują, niech zgooglują!”, i zgooglowali.v

Wrzeszcz, a szczególnie ulica Wajdeloty, jest wegańskim „zagłębiem”. Ciasta z Fukafe mogą zasmakować nie tylko weganom.

One są przede wszystkim dobrze doprawione! Dla mnie słodycze mają być słodkie. Ludzie dalej kojarzą dietę wegańską jako prozdrowotną, gdzie wszystko ma być bez soli, bez cukru. Tutaj akurat są też wypieki bezglutenowe albo na ksylitolu, ale i w tradycyjnych wersjach. To jest przecież cecha tortu – on ma być słodki, ma zapchać.

Mimo że weganizm zyskuje popularność w naszym kraju, to nadal bywają reakcje: „Jesteś weganką? To co ty jesz?”.

Kamienie! Myślę, że ten stereotyp powoli odchodzi do lamusa. Widać to po sklepach, dyskontach spożywczych które oferują dużo produktów wegańskich. Skierowanych oczywiście do wegan, ale głównie ludzi którzy ograniczają mięso .

Wiele osób myśli, że to kuchnia przekombinowana. A przecież wcale tak nie musi być.

Kuchnia wegańska czerpie inspiracje z różnych kuchni świata. Myślę, że to może wprowadzać w zakłopotanie. Jeśli ktoś chce się bawić w gotowanie domowe na weganie, to powinien sięgać po składniki, które zna. Polska kuchnia jest bardzo dobra do zaczynania przygody z wegetarianizmem czy weganizmem. Oczywiście jest stereotyp, że to tylko kiełbasa i bigos, ale w tej chwili mamy dostęp do zamienników i alternatyw mięs. No i sezonowość. Ja sama jem tylko te warzywa, które są dostępne w danej części roku. Zdarza mi się kupić cukinię w markecie, ale poza sezonem ona jest mniej słodka i mniej przyjemna w smaku. Poza tym sezonowość jest korzystniejsza dla kieszeni.

Przeciwnicy weganizmu powiedzą: mleko sojowe, produkty przetworzone i importowane. Gdzie tu ekologia?

Nie wydaje mi się, że w tym momencie da się żyć tak, by wszystko, co kupujemy, miało minimalny ślad węglowy. Największy wpływ na środowisko ma jednak produkcja mięsa – ile wody się zużywa, jak się je transportuje i wszystko, co się wokół tego dzieje. Jest coraz więcej polskich firm, które robią produkty sojowe czy alternatywy mięsa. One są nie tylko dla wegan, ale też osób, które ograniczają spożywanie mięsa. Nie wydaje mi się, że Bezmięsny Mięsny czy Polsoja sprowadzają soję. To groch, który można hodować w Polsce. Są produkty importowane, ale to jest cecha globalizmu. Tak samo papier jest sprowadzany z Chin. Jak się temu przyjrzeć, okaże się, że to wszystko nie jest takie czarno-białe. A jeśli sięgamy po sezonowe warzywa i owoce, to już jest bardzo fajne. Poza tym weganizm w pierwszej kolejności jednak opiera się na niekrzywdzeniu zwierząt, a dopiero potem na ekologii.

Po jakie warzywa i owoce sięgać teraz, a jakich unikać?

Nadal wszystkie korzeniowe, czyli marchewka, pietruszka czy buraki. Do tego dochodzą cebula, już pojawia się młoda kapusta. Wiosną wciąż mamy jesienne warzywa, ale zaczynają się nowalijki, czyli rzodkiewka, zioła, kiełki. Mamy już rabarbar. Oprócz tego ciągle mamy strączki, które dobrze się przechowuje, bo są suszone. Omijamy bakłażany, które w tej chwili są sprowadzane z Bliskiego czy Dalekiego Wschodu. Unikamy papryki i cukinii. Jak wczesną wiosną spróbujemy cukinii, to zobaczymy, że ma cierpki smak. To dlatego, że była przechowywana w chłodzie. Powoli pojawiają się pomidory szklarniowe, ale to jeszcze nie jest to samo, więc ja cierpię, bo to mój ulubiony owoc (bo pomidor to przecież owoc). I maliny już niedługo będą!

Jak długo jesteś weganką?

Jakieś 15 lat.

I przez ten czas ani razu nie zjadłaś niczego z serem czy jajkami?

Z premedytacją nie. Na początku było jakieś podgryzanie sera. Od dłuższego czasu jem stuprocentowo roślinnie. Ale wiadomo, czasem jak jestem u babci, która dziesiąty raz wciska mi ciasto na jajkach... Albo ostatnio byłam ze znajomym we Włoszech i spróbowałam od niego tiramisu. Tylko że smak mleka już mi nie odpowiada. Zostawia dziwny ślad na języku. Także czasem spróbuję coś dla ciekawości kulinarnej, ale żeby zjeść całą porcję, to nie.

Twoi znajomi są weganami?

W tej chwili wszyscy moi znajomi z Trójmiasta są weganami. Takie osoby chyba się przyciągają.

Nie macie problemu z wyborem miejsca, gdy gdzieś wychodzicie.

Nigdy nie miałam tego problemu. Moi mięsożerni znajomi nie będą się upierać, żeby iść do steak house'u. Ja też mam taki charakter, że po prostu bym nie poszła. Moi rodzice jedzą mięso, ale szanują mój weganizm, nie traktują tego jako fanaberii i nie machają mi ostentacyjnie kiełbasą przed nosem. Jak gdzieś wychodzimy, to nie tam, gdzie mogłabym tylko zjeść surówkę.

Prowadzisz warsztaty kulinarne. Kto na nie przychodzi? Weganie czy ciekawi mięsożercy?

I tacy, i tacy. Ale z przewagą wszystkożerców. Kiedyś prowadziłam takie warsztaty w Krakowie, które nazwałam „Roślinny rzeźnik”. Robiliśmy po chamsku steki z seitanu, kotlety sojowe jak schabowe. Obawiałam się, że przyjdą ludzie i będą narzekać: „o, weganie, a chcą jeść mięso”. Okazało się, że to były jedne z najlepszych warsztatów. Było pół na pół: mięsożercy przyszli ugotować coś nowego, a weganie przyszli świadomie. Były podśmiechujki w obie strony. Że jest stereotyp, że mięsożercy nie mogą żyć bez mięsa, a z drugiej strony, że weganie jedzą rzeczy, które imitują mięso. Pamiętam, że było zabawnie i wszystko wyszło super.

Nie miałam nigdy żadnych przykrości jako blogerka. A może złe momenty wyparłam. Myślę, że weganizm to taka dieta, która pozwala bawić się w kuchni i poznawać nowe smaki. Spopularyzowała tofu i inne produkty, jak sól kala namak czy seitan, które teraz są już łatwo dostępne. Gdyby na moje warsztaty przychodzili tylko wegetarianie i weganie, to nie miałoby sensu. Chcę pokazać, że ta kuchnia jest prosta i smaczna.

A jak narodziła się twoja miłość do Włoch?

Podczas mojej pierwszej podróży. Byłam jeszcze przed studiami na Akademii Sztuk Pięknych i pojechałam na „wakacje życia”. Chciałam zaczerpnąć inspiracji, zobaczyć to, o czym się uczyłam. Chodziło mi więc bardziej o architekturę i kulturę. O kuchni włoskiej wiedziałam tyle, że jest makaron w sosie pomidorowym. Spędziłam we Włoszech niecały miesiąc i okazało się, że to kraj, który bardzo dobrze karmi roślinożerców. I wtedy się zaczęło.

Mówimy: „kuchnia włoska”, myślimy: „pizza”, „mozarella”, „owoce morza”. Gdzie tu miejsce na weganizm?

To stereotyp, który utrzymują ludzie, którzy nie byli we Włoszech. Jeśli jesteś tam na miejscu i przejrzysz restauracyjne menu, to zobaczysz, że każda karta zaczyna się od spaghetti alla pomodoro, czyli z pomidorami, czy aglio e olio, czyli oliwa i przyprawy – czosnek i pietruszka. Wtedy się okazuje, że tych potraw roślinnych jest więcej. To też kuchnia, której podstawą jest sezonowość. Sezony we Włoszech są wydłużone i trochę inne. Po pierwsze Włosi mają karczochy, których my nie mamy, bakłażany, które u nas są takie sobie, i cytrusy. A jeśli chodzi o cukinię czy każde inne warzywo, to sezon na nie jest dłuższy. Tam nie ma typowej wiosny jak u nas. Zima przechodzi od razu w późną wiosnę.

Jeśli jeździ się po innych miejscach niż Mediolan, który przez wiele osób, w tym mnie, jest uważany za najmniej włoskie miasto, to przekonamy się, że ich kuchnia to coś więcej niż tylko spaghetti alla carbonara i sery. Oczywiście, bardzo ważne są lokalne produkty. My w Polsce też używamy oznaczeń, że dany produkt wytwarzany jest tylko w danym regionie. We Włoszech tak jest z mozarellą buffala, która jest w Neapolu, tak jest też z innymi serami. Ale są też ryże. Dużo ludzi nie wie, że całe Venetto, czyli okolice Wenecji, usiane jest polami ryżowymi. Są też strączki np. fasolka pinto. Pod względem roślinnych dań kuchnia włoska jest bardzo zróżnicowana, bo Włosi mają ogromny szacunek do produktu. To widać na targach – warzywa są ułożone w kopczyki. Ktoś poświęcił swój czas, żeby przez dwie godziny je ustawiać. Oczywiście nie wolno ich dotykać! W Polsce na targu ciągle ktoś podchodzi, żeby powąchać pomidora, a we Włoszech to jest niedopuszczalne. Tam za coś takiego można dostać po łapach.

To ważna rada!

Tak, trzeba uważać, bo to bardzo denerwuje sprzedawców. Nie po to poświęcali tyle czasu, żeby tak ładnie ułożyć. Sprzedawca może nam więcej policzyć! Z drugiej strony musimy pamiętać, że kuchnia włoska to tzw. cuccina povera, czyli „kuchnia biedaków”. To nie był zawsze rozwinięty kraj. Tak samo jest w Polsce. Dużo jest dań, które imitują mięsne, mają być tłuste, wysokobiałkowe i mieć sporo węglowodanów. Żeby grupa robotników mogła się posilić na przerwie i szybko iść dalej pracować. Stąd dużo rzeczy smażonych, na bazie mąki z ciecierzycy. Bardzo popularna jest polenta, czyli długo gotowana kaszka kukurydziana. Są na nią przepisy w różnych regionach. Na Północy gotuje się ją albo na wodzie, albo na rosole, albo na skórce z parmezanu. Popularna jest też mąka z ciecierzycy, z której robi się smażone placuszki. Na Sycylii nazywają się panelle. Takie kwadraciki smażone w głębokim oleju, są najlepsze na świecie. Z mąki z ciecierzycy przygotowuje się też farinatę. Pochodzi z Ligurii, bliżej Północy. W tym odcinku, gdzie Włochy graniczą z Francją, te placuszki też są bardzo popularne, tylko inaczej się nazywają. W niektórych regionach używało się do nich tłuszczu zwierzęcego, ale z różnych względów, w tym ekonomicznych, przestawiono się na olej lub oliwę z oliwek. Focacci raczej też nie zje się już na smalcu.

Dzisiaj Włosi robią sery wegańskie, które są wspaniałe. Oni bardzo lubią ciecierzycę, i mają firmę Pangea Food, która robi wspaniałe, a'la dojrzewające sery z cieciorki. W Genui, w Ligurii jest też mała firma, która robi pleśniowe sery z nerkowców. Jak to zobaczyłam, oczywiście dostałam szału i kupiłam pół lodówki. We Włoszech dieta wegańska jest teraz bardzo popularna. A jeszcze bardziej – dieta bezglutenowa!

Pewnie w dużych miastach?

Tak. Przeczytałam, że w ciągu jednego roku drastycznie wzrosła produkcja makaronów bezglutenowych kosztem tych tradycyjnych. Teraz to się trochę uspokoiło, ale nadal popularne marki, jak Barilla, mają linię makaronów bezglutenowych. Duże miasta zdecydowanie są otwarte na nowinki.

Długo już podróżuję po Włoszech i nigdy nie spotkałam się z negatywną reakcją na to, że czegoś nie je. Zawsze było: „o, vegana!”, więc musisz zjeść jeszcze więcej! Myślę, że to dlatego, że Włosi bardzo lubią jeść i nie uważają, że jedzenie mogłoby być czymś, co dzieli. Ich kuchnia jest pełna warzyw, więc nie muszą bardzo się starać, żeby kogoś ugościć. Dla nich to nie jest obraza, że ktoś nie je mięsa. I to jest super.

To urocze! A co z kuchnią azjatycką? Jest chyba drugą po włoskiej, którą pokazujesz na blogu.

Ona też jest bardzo popularna i smaczna. Wszystko przez smak umami. Kuchnie azjatyckie różnią się niuansami – chińska, koreańska, japońska, podobno najtrudniejsza. Ja na swoim blogu oznaczam te potrawy jako „kuchnia azjatycka”. Ona z pozoru jest łatwa. Jak ktoś uczy się gotować wegańsko, to niektóre składniki mogą odstraszyć. Ocet z czarnego ryżu, różne pasty, makarony. Ale gdy się z nimi oswoi, to wcale nie będzie takie trudne. Niektóre z tych produktów się przebiją. Przecież dzisiaj kimchi znają już chyba wszyscy.

Porozmawiajmy jeszcze o alkoholach. Są weganie, którzy go nie piją, ale ty do nich nie należysz. Uściślijmy: czy aperol jest wegański?

Tak. Są jeszcze inne aperitivy. W Wenecji bardzo popularny jest Select – trochę słodszy niż Campari. Taki spritz jest bardzo popularny na północy.

Dlaczego właściwie niektórzy weganie nie piją alkoholu?

Pewnie ze względów zdrowotnych i nie chcą sięgać po używki. Dużo ludzi nie rozumie, dlaczego alkohol może być niewegański. Śmieją się, że wino ma robaki. A to absolutnie nie o to chodzi. To sposób produkcji. Alkohol trzeba czymś klarować, żeby był pięknie przezroczysty. Klaruje się wina i piwa. Na szczęście odchodzi się teraz od klarowania żelatyną, białkiem jaja czy pęcherzykami rybnymi. Jedno hiszpańskie wino klaruje się tradycyjnie krwią byczą. W tej chwili najczęściej używa się do tego glinki lub węgla, albo w ogóle się nie klaruje – to są wina naturalne. One są dość trudne, najczęściej są mętne. Typowo wegańskim alkoholem jest szampan, bo klaruje się go metodą mechaniczną, tzw. szampańską. Butelkę wina trzyma się szyjką do dołu, żeby osad opadł na kapsel. Potem mrozi się szyjkę, wyjmuje kapsel i wstawia korek. Fermentacja zachodzi tam w butelce.

Bardzo dużo włoskich producentów win inwestuje w znaczek „Vegan”. Dlatego prosecco Mionetto pije siędla idei!

Jak pod względem kulinarnym oceniasz Gdańsk?

Jeszcze wszystkiego nie znam. Przyznam, że więcej rzeczy mimo wszystko jest w Gdyni. Muszę jeszcze ten Gdańsk poznać. Znam Gyozillę, wegańskie sushi i ramen we Wrzeszczu, na ul. do Studzienki. Oczywiście Fukafe, fajny jest Łąka Bar oraz Masna Micha. Lubię pizzerię Kreska Mąki. Jutro jeszcze zajdę na targ we Wrzeszczu. Tak w zasadzie dopiero uczę się tego miasta. To przerażające, a jednocześnie fajne. Ale już zawsze będę wychodzić na pole!

Wegan Nerd, czyli Alicja Rokicka

Blogerka kulinarna. W 2015 roku zdobyła tytuł „Blog roku” w plebiscycie Onetu, ma na koncie cztery książki kucharskie: „Słodka Wegan Nerd”, „Wegan Nerd. Moja roślinna kuchnia”, „Świętujemy!” i „Italia dla zielonych”. Pisze piątą książkę. Od lat regularnie podróżuje do Włoch i opowiada o tamtejszej kuchni roślinnej. Prowadzi też warsztaty kulinarne. Przez wiele lat związana była z Krakowem, od niedawna mieszka w Gdańsku.