Marzena Mróz
Dom pisarza jest bramą, przez którą wchodzimy do jego życia
Marzena Mróz
Dom pisarza jest bramą, przez którą wchodzimy do jego życia
Między dwiema okładkami książki zebrała inspirujące opowieści o swoich ukochanych pisarzach. Przemierza świat ich śladami, śpi w ich łóżkach i wygląda przez ich okna, sprawdzając, jak roztaczający się widok determinował losy każdego z osobna i wpływał na twórczość. Marzena Mróz-Bajon pracuje nad drugą częścią „Domów pisarzy”. Swą książkę pisze w bliskim sercu Sopocie.
Wciąż jesteś w drodze. Trudno złapać cię na miejscu. Nawet kiedy umawiałyśmy się na to spotkanie, zastałam ciebie w Hiszpanii. Lubisz tak żyć, być wciąż w podróży?
Żyję tak od lat, właściwie od kiedy pamiętam. Zawsze gdzieś biegnę, jestem w krótszej lub dłuższej podróży. Chyba nie potrafię zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Jeszcze niedawno byłam na wyspie St. Maarten. W załodze Przemka Tarnackiego Ocean Challenge Yacht Club, brałam udział w największych regatach na Karaibach. Zajęliśmy piąte miejsce. Bardzo mnie to cieszy, bo żeglarstwo – zaraz po literaturze – jest moją wielką pasją.
Czyli umiłowanie wody, podobnie jak książek, wiedzie cię przez świat. Hiszpania, w której teraz jesteś, to nie przypadek. Szukasz tam inspiracji do kolejnych rozdziałów książki, którą właśnie piszesz?
Tak właśnie jest. W Hiszpanii, a konkretnie w Andaluzji, podążam tropem Federico Garcíi Lorki. Byłam w Grenadzie, z którą był bardzo związany. Jest tam dom należący do jego rodziny, w którym powstało muzeum pełne osobistych przedmiotów poety. Dotarłam też do Fuente Vaqueros, małej wioski, w której się urodził i wielu miejsc, z którymi był związany. Chłonę Andaluzję powoli i każdego dnia zachwyca mnie coraz bardziej. Do tego stopnia, że zaczynam myśleć, czy przypadkiem nie powinnam spędzić tu, w tej europejskiej Kalifornii, jeszcze więcej czasu.
W drugim tomie twojej książki „Domy pisarzy” swoje mocne miejsce znajdzie również Gdańsk.
Podobnie jak w pierwszej części „Domów pisarzy”, tak i w drugiej, każdy rozdział poświęcony jest innemu artyście. O Gdańsku i o Günterze Grassie, którego losy prześledziłam, myślałam od samego początku, jeszcze kiedy układałam spis treści pierwszego tomu. To bardzo ważna postać, niemiecki pisarz związany z Gdańskiem, który niósł to miejsce swojego urodzenia przez całe życie. A może to ono niosło jego? Ruszyłam tropem Grassa przez Wrzeszcz, który kochał, znajdując nowe ślady, dzięki czemu, mam nadzieję, uzupełnię historię pisarza, która była już znana.
Dzięki penetrowaniu zakamarków Gdańska, odkryłaś też to miasto dla siebie.
Poznałam Gdańsk, jakiego wcześniej nie znałam. Również dzięki tobie, zagłębiałyśmy się w to miasto razem. Gdańsk stał mi się jeszcze bliższy i dużo bardziej go rozumiem. Każdy szczegół, który znajduję śledząc losy pisarza, gdzieś tam potem mocno żyje we mnie. Często wracam do tych wspomnień, a to sprawia, że przenoszę się, przeskakuję w wyobraźni w poznane miejsce – ruchem konika szachowego. Tak jest też z Gdańskiem.
Dlaczego ruszyłaś tropem pisarzy?
Kiedy rozważam podróż, myślę od razu o literaturze
i o twórcach, którzy są związani z danym miejscem lub regionem. Bardzo rzadko ruszam w podróż bez celu. Oczywiście w moim rozumieniu bez celu, czyli bez literackiego kontekstu. Wydaje mi się, że fajnie jest podróżować z ideą, jakąkolwiek! Możemy podążać za literaturą, sportem czy kulinariami. Tropem sztuki, malarstwa, poszukując niesamowitych roślin. Taki wątek przewodni nadaje sens bliższej czy dalszej podróży. Trudno mi sobie wyobrazić bezczynne leżenie na plaży, zwłaszcza teraz, w tak trudnych czasach, kiedy w głowie kłębią się tysiące myśli, z którymi musimy dać sobie radę i w jakiś sposób je uporządkować. Dlatego podróż z tematem przewodnim może być nawet wybawieniem, chwilą pozwalającą przenieść się myślami w inne czasy, do innego niż nam współczesny świata.
Czy skupienie się na szczegółach pomaga ci w odkrywaniu świata? Pamiętam naszą podróż na Sri Lankę, kiedy w jednym z maleńkich sklepów z drewnianymi rzeźbami długo przyglądałaś się niewielkiej figurce buddy. Oglądałaś ją z każdej strony, jakbyś skanowała szczegóły tak, by niczego nie zapomnieć.
W taki właśnie sposób staram się zapamiętać wszystkie szczegóły. Istnieje prawdopodobieństwo, że drobna rysa, niewinne pęknięcie na posągu buddy przypomni coś, co potem pisząc pozwoli mi odnieść się do danej chwili, konkretnego miejsca, jakiegoś wyjątkowego momentu. Podczas podróży bardzo szczegółowo dokumentuję wszystko, co widzę. Mam przeznaczony do tego specjalny aparat, a poza nim korzystam też z aparatu w telefonie. Taki research jest niezbędny podczas pracy nad książką. Podam ci przykład: w domu Thomasa Bernharda przyglądałam się jego łóżku, którego nogi mają kształt lwich pazurów, co wiele mi o nim powiedziało. Długo się im przyglądałam, zrobiłam zdjęcia, by móc wracać do tych szczegółów. Często ożywają we mnie takie detale, niuanse, stwarzające atmosferę i nastrój. Pozwala mi to zobaczyć coś więcej niż tylko przedmioty. Myślę, że dom pisarza może być bramą, przez którą wchodzimy do jego życia.
Podróżując po świecie przez wiele lat woziłaś w swym sercu pisarzy, aż w końcu zdecydowałaś się przelać na papier wszystko, co zobaczyłaś. Tak powstała pierwsza część „Domów pisarzy”?
Od dawna myślałam o tej książce. Literatura jest w moim życiu najważniejsza, podróż jest zaraz za nią. Tak naprawdę z miłości do literatury, z fascynacji nią, oraz niesamowitym życiem pisarzy, postanowiłam zobaczyć, jaki jest widok z okna Thomasa Manna i co sprawiło, że pisał w taki, a nie inny sposób. Ciekawiło mnie, jak wygląda ulica Sadowa, na którą patrzył Michaił Bułhakow pisząc „Mistrza i Małgorzatę”. Chciałam zobaczyć domy Ernesta Hemingwaya. Byłam w pięciu i każdy z nich jest inny. Dociekałam, jakie mógł mieć inspiracje wynikające z miejsc, w których żył. Czy widok z okna domu rodzinnego może zdeterminować nasz los? Jaki wpływ ma na nas miejsce, w którym spędziliśmy radosne, albo trudne dzieciństwo? Przecież dla każdego z nas bardzo ważne jest to, na co patrzymy, czym i kim się otaczamy, jak wygląda najbliższa ulica. W książce udowadniam, że istnieje związek między najbliższym otoczeniem pisarza a konstrukcją jego bohaterów literackich. Na przykład William Faulkner obserwował przez okno życie swoich sąsiadów, Compsonów. Znalazłam ich dom tuż obok jego domu – duży, niekształtny, dokładnie taki, jakim go opisywał w powieści.
Te miejsca są różne. Niektóre bardzo bogate, strojne, inne skromne. Które z nich są ciekawsze?
W Wenecji zobaczyłam dom Ezry Pounda, bardzo skromny, ale mający wielki potencjał dla wyobraźni tworzącego autora i nas, którzy teraz możemy go oglądać. Byłam też w niezwykle ciekawym domu Hemingwaya na Key West na Florydzie, tak pięknym, że mogłabym w nim zamieszkać. To miejsce jest pełne bibelotów i zwierząt, ponieważ Ernest i jego druga żona Pauline uwielbiali koty i mieli ich w domu mnóstwo. Co ciekawe, kilkadziesiąt kotów, które teraz spacerują po domu, są potomkami kotów Hemingwayów. A wiemy to stąd, że wszystkie mają wyróżnik genetyczny, są sześciopalczaste.
Był jakiś dom, do którego nie dotarłaś?
Nie, ale to dlatego, że wyruszając w podróż nie oczekuję od niej zbyt wiele. Jadę przygotowana, z walizką pełną książek, z rozkręconą wyobraźnią, i czekam na to, co się wydarzy. Teraz właśnie w Andaluzji, gdy trafiłam do domu urodzenia Lorki, okazało się, że jest on zamknięty. Zaskoczyło mnie to, bo według informacji jakie posiadałam, powinien być otwarty. Co zrobić w takiej sytuacji? Usiąść i narzekać, że podróż się nie udała? Czy cierpliwie dokumentować okolicę, z nadzieją, że jednak drzwi domu Lorki otworzą się przede mną? Wybrałam tę drugą opcję. Przeczekałam kilka godzin spacerując po okolicy, aż do chwili, kiedy dona Elvira otworzyła wielkim kluczem zgrzytający zamek. Najpierw powiedziała, że nie może mnie wpuścić do środka, jednak po chwili rozmowy pozwoliła mi wejść. Ta historia świadczy o tym, że trzeba zdać się na los i wierzyć w swoje szczęście.
Są też miejsca, do których zdążyłaś? Na przykład do Rosji...
Bardzo dużo teraz o tym myślę. Piszę właśnie rozdział o Lwie Tołstoju i już widzę, że zbyt dużo emocji przelewam na papier. Wciąż mam przed oczami to, co dzieje się na Ukrainie i patrzę na to przez pryzmat przepięknego domu Tołstoja, który stoi do dziś w centrum Moskwy. Ogromny, kilkunastopokojowy, dostatni, otoczony parkiem i zamożny do tego stopnia, że posiadał osobny pokój dla szwaczki, która codziennie szyła i reperowała ubrania dla kilkunastu dzieci pisarza. Do dziś stoi tam rower Tołstoja, pozostały piękne zastawy. Cały czas o tym myślę i to co widziałam, opisuję dziś przez pryzmat toczącej się wojny.
Nie tylko nie możesz usiedzieć w jednym miejscu, ale i tam gdzie bywasz, poszukujesz nowych wrażeń. Wróćmy do żeglarstwa, od którego zaczęłyśmy. Ta pasja pojawiła się w twoim dorosłym życiu.
Nawet w bardzo dorosłym życiu. Zaangażowałam się w ten sport, kiedy poznałam dziewczyny, które również fascynują się żeglarstwem. Postanowiłyśmy żeglować w kobiecej drużynie jako Ladies Sailing Team. Bierzemy udział w regatach, w rozgrywkach Pierwszej Polskiej Ligi Żeglarskiej, uczestniczyłyśmy też w Mistrzostwach Europy nad jeziorem Garda. Żeglujemy również w Trójmieście, mamy tu treningi na sportowej łódce RS21.
I tak, po nitce do kłębka, zostałaś matką chrzestną jachtu.
To wielki dla mnie zaszczyt i ogromne wyróżnienie. Jestem matką chrzestną przepięknego jachtu Norna VI, który należał kiedyś do króla Norwegii. Uroczystość miała miejsce w ubiegłym roku w Marinie Yacht Park Gdynia. Łódź została polana bardzo dobrym szampanem, a ja wypowiedziałam formułkę: „Płyń po morzach i oceanach, sław imię polskiej bandery…”. Norna VI jest jachtem flagowym naszego klubu Ocean Challenge Yacht Club.
Widujesz czasami swoją chrześnicę?
Oczywiście! Co więcej, według żeglarskiego zwyczaju matka chrzestna jest zawsze wpisana do załogi, gdziekolwiek ona żegluje. Będę więc bardzo dumna, kiedy nawet beze mnie popłynie z doskonałą załogą i wygra regaty w Saint Tropez.
Mieszkasz w Warszawie, ale oddech łapiesz w Sopocie. Stworzyłaś tu swój azyl. Skąd pomysł na Sopot?
Sopot jest moim miejscem z wyboru. Myśląc o pisaniu, marzyłam o tym, by mieć za oknem morze. Na pewno to lepsze, niż przyglądanie się kominom siekierkowskiej elektrowni w Warszawie (śmiech). Marzenie sprawiło, że postanowiłam znaleźć swoje miejsce w Sopocie, w starej kamienicy, jak najbliżej morza. Mam własną werandę, w której piszę książki, słuchając krzyku mew, a podczas sztormu – szumu fal. Sopot to miejsce, w którym można otworzyć głowę. Zimą, kiedy spadnie śnieg, wygląda jak Narnia. Latem staje się moim własnym Malibu.