- Himalaje i Grenlandia to miejsca, które stawiają zupełnie inne wyzwania - nie współczesnego świata. Tam zadania są proste, a skutki naszych działań zero-jedynkowe. Poza tym jesteśmy na chwilę odcięci od bodźcującego nas świata i to jest naprawdę uzdrawiające - mówi w rozmowie z Prestiżem Miłka Raulin, gdynianka, miłośniczka wspinaczki wysokogórskiej, szybownictwa i szwendania się po świecie.

Himalaistka, podróżniczka, miłośniczka wspinaczki wysokogórskiej, szybownictwa, autorka projektu "Siła Marzeń". W 2018 r. została najmłodszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi w wersji 9 szczytowej. Tak panią przedstawia Wikipedia. A kim dla pani jest Miłka Raulin?

Na pewno nie jestem himalaistką (śmiech). Dziś jestem bardzo zabieganą osobą i odpowiadam na to pytanie zgodnie z moim aktualnym stanem. Intensywnie pracuję od ponad pół roku przygotowując się do wyprawy na Grenlandię.

Jest czas na coś jeszcze?

Nie ma czasu na to, by zauważyć, że przyszła już wiosna. Ostatnio odwoziłam dziecko do szkoły i zorientowałam się, że na drzewach są małe listki. Myślę sobie: Kurczę już wiosna! To naturalne, że czas mija, ale nienaturalne jest to, że nie pamiętamy, jak minęły ostatnie miesiące. To znaczy, że byłam bardzo skupiona na tym co robię. A na pytanie kim jestem zazwyczaj odpowiadam inaczej.

To kim pani jest?

Mamą, panią inżynier i realizatorką marzeń. To mój stały tekst, zgodny zresztą ze stanem faktycznym.

Łączy pani kilka ważnych ról. Można je pogodzić? Spełniać marzenia wychowując dziecko?

Moją podstawową rolą jest bycie mamą, a funkcje zawodowe wzajemnie się przeplatają w zależności od tego co bardziej zawodowo mnie pochłania tym bardziej czuję się w danym momencie. Albo jestem inżynierką albo realizatorką marzeń, bo dziś z tych marzeń również żyję.

A dlaczego nie mówi pani, że jest himalaistką?

Bo tak nie jest. Nie można powiedzieć, że jest się himalaistką, gdy było się w Himalajach kilka razy. Himalaista to ktoś, dla kogo góry wysokie są całym życiem. Krzysztof Wielicki, Jerzy Kukuczka, Wojtek Kurtyka, Wanda Rutkiewicz to ludzie, którzy spędzili większość swojego życia w górach i oni są właśnie himalaistami.

Ale to pani w 2018 roku została najmłodszą Polką, która zdobyła Koronę Ziemi.

Ale Korona Ziemi to coś zupełnie innego niż Korona Himalajów. Korona Ziemi to projekt dla konsekwentnych marzycieli i miłośników gór wysokich. Nie lubię, gdy ktoś mnie nazywa himalaistką, bo to nieprawda. Pomiędzy projektem Korony Ziemi, a Korony Himalajów jest gigantyczna różnica.

Kiedy pokochała pani góry?

Takiego bakcyla i ducha przygody łapie się w dzieciństwie. Jeśli za dzieciaka przeskakiwaliśmy przez płoty, kradliśmy jabłka, mirabelki wrzucaliśmy do koszulki, rzeczy paliły się na nas w ekspresowym tempie, a rodzicie nie nadążali łatać i prać to znaczy, że mamy w żyłach przygodę. W moim przypadku nie było powrotu do domu, żebym za coś nie zebrała ochrzanu. Z czasem z łobuzerstwa można wyrosnąć albo i nie (śmiech). Ja dziś łobuzuję realizując projekty, które rodzą się w moim sercu, a dojrzewają w głowie. Uważam, że czas dzieciństwa ma ogromny wpływ na to, czego szukamy albo oczekujemy w życiu. W moim przypadku miłość do gór wzięła się z pierwszej wyprawy na Śnieżkę. Nie miałam świadomości, że będę szła taki kawał drogi. Byłam zła, że ktoś wprowadził mnie w błąd, ale gdy stanęłam na jej wierzchołku poczułam ogromną satysfakcję. No i zaczęłam jeździć w góry, gdy tylko była okazja. Zrozumiałam, że to moje miejsce na świecie.

Przyroda, natura... Tego pani potrzebuje?

Bliskość natury jest mi bardzo potrzebna, a do tego mam potrzebę przygody i wyzwań.

Gdy powiedziała pani o dzieciństwie przypomniały mi się znane obrazki z mojego dzieciństwa. Trudno je odnaleźć w dzisiejszym świecie. Pilnujemy dzieci na każdym kroku, dajemy im komórki, laptopy...

Proszę mi wierzyć popełniam te same błędy i pytam samą siebie, dlaczego robimy naszym dzieciom taką krzywdę, skoro nasze dzieciństwo dawało nam tyle radości? Owszem, ciężko dziś odpędzić dzieci od elektrycznych zabawek. Nie chcemy, by czuły się gorsze i wykluczone, bo nie mają telefonu itd, ale myślę, że nasze dzieci, pomimo że urodziły się w świecie iPadów i iPhonów wciąż mają potrzebę wolności. Nadal chcą kopać piłkę albo zrobić coś szalonego. A systemowo rozwiązałabym tę kwestie dość brutalnie, wprowadzając zakaz kupowania „elektronicznych zabawek” dzieciom co najmniej do 10 roku życia. Uważam, że nie są im one potrzebne do prawidłowego rozwoju. Zresztą chcę wierzyć, że kolejne pokolenia wprowadzą skuteczne zmiany wiedząc jak nadmiar social świata wpływa negatywnie na ich życie i relacje między ludźmi.

A jak było z panią?

Ja całe szczęście telefonu w szkole nie miałam, ale w domu mieliśmy telewizor, którego jako nastolatka świadomie wraz z siostrą się pozbyłam, bo zjadał nam za dużo czasu. W dzieciństwie byłam dość zdecydowana. Pamiętam, gdy przy jakiejś podwórkowej kłótni powiedziałam do koleżanek: "Zobaczycie, jeszcze o mnie usłyszycie i zobaczycie w telewizji" (śmiech).

Prorocze słowa...

Rzucone ziarenko, choć moim celem nie było bywanie w telewizji. Taki cel sam w sobie jest po prostu głupi. Media są ważne i dziś są elementem mojej pracy. Dzięki nim mogę przekazywać to czym chcę się dzielić z innymi. Moją misją jest, by na własnym przykładzie pokazywać, że nawet najbardziej odważne pomysły można zrealizować, jeśli ułoży się plan i zakasa rękawy. Ale najistotniejszy przekaz jest taki, by nigdy, przenigdy nie rezygnować z marzeń i pasji. W innym wypadku czekają nas tylko poniedziałki (śmiech).

Marzeniem wielu ludzi jest zdobywanie szczytów, pokonywanie własnych barier. Jednak, poza tym, że wielu się udaje, to zdarzają się przypadki, gdy ludzie z gór nie wracają jak np. Tomasz Mackiewicz. Zostawił żonę i dzieci. To taka adrenalina, której człowiek chce mimo ryzyka?

Każdy ma swoją motywację, każdy ma swój cel. Ja mogę mówić za siebie, dlaczego mnie przyciągają właśnie góry. Choć jestem przekonana, że Tomek nie szedł w góry po śmierć.

To co panią w nich przyciąga?

Spokój, ich potęga i skupienie jakie można w nich osiągnąć. A ja lubię być skupiona, lubię się sprawdzać i lubię wyzwania. Wszyscy codziennie jesteśmy atakowani różnymi zadaniami, które ktoś każe nam wykonywać. Himalaje i Grenlandia to miejsca, które stawiają zupełnie inne wyzwania. Wyzwania nie współczesnego świata. Tam zadania są proste, a skutki naszych działań zero-jedynkowe. Poza tym jesteśmy na chwilę odcięci od bodźcującego nas świata i to jest naprawdę uzdrawiające. Ale nie trzeba jechać na Grenlandię. Taki sam stan umysłu i ducha można osiągnąć w swoim ogrodzie z odpowiednią ilością asertywności do tego czym świat nas zarzuca. Wyprawa na Everest czy Trawers Grenlandii to też test osobowości i bycia dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem.

Idzie pani na Grenlandię po to, żeby się sprawdzić?

Jestem osobą, która potrzebuje wyzwań. Może to wynika z jakichś kompleksów? Mam nadzieję, że to się kiedyś skończy, bo ile można się sprawdzać (śmiech).

Naprawdę by tego pani chciała, przestać podróżować?

Są fazy projektów, które potrafią człowieka zmęczyć. Właśnie jestem w tej fazie, ale mam też świadomość, że gdy tylko dotrę na Grenlandię będę całkowicie jej oddana i na niej skupiona. Wiem, że stworzę ze swoim wyzwaniem jedność i będzie to piękny czas.

Potrzebuje pani takich surowych warunków?

To, co robię to ucieczka do natury, z którą powinniśmy być nierozerwalnie połączeni. Niestety więź z naturą zanika coraz szybciej, a my jako ludzie tracimy rozum. Zapominamy, że jesteśmy jej nieodłącznym elementem i powinniśmy mieć do niej szacunek i wdzięczność. Po powrocie z takiej wyprawy docenia się proste życie. Ciepłą herbatę w kubku, wodę w kranie, smak jabłka, bliskość ukochanej osoby. Naprawdę niewiele nam trzeba do szczęści.

I…?

I wcale nie trzeba jeździć tak daleko, by osiągnąć efekt powrotów i czuć się spełnionym. Ale to jest wyższa szkoła jazdy. Taki stan w sercu i głowie długoterminowo osiągają nieliczni. Bardzo im tego zazdroszczę i wierzę, że i ja się kiedyś tego nauczę.

To chyba uważność?

Tak, to jest uważność. Myślę, że nieliczni potrafią być w dzisiejszym świecie uważni. I umówmy się bycie długotrwale uważnym jest trudne, a zrozumienie tego jak ważna jest uważność przychodzi z czasem. Widzę jak dużo rzecz się zmienia w moim myśleniu i postrzeganiu świata. Robię postępy, ale przede mną jeszcze ogrom pracy.

Bardzo wcześnie została pani mamą...

Tak, ale moje macierzyństwo przyszło świadomie. Miałam 23 lata, gdy urodził się mój syn. Dziś Jeremi ma 15 lat, swoje zdanie, przyjaciół i hobby, ale cały czas potrzebuje mojej ochrony i mnie jako mamy, przykładu i budzika (śmiech). Ostatnio mój syn zapytał mnie, czy nastawiłam dla niego budzik. Odpowiedziałam, że fajnie byłby, gdyby sam to robił. W zamian usłyszałam: "Ale ja wolę jak ty się drzesz niż jak dzwoni budzik...(śmiech).

Z wykształcenia jest pani inżynierem. Skąd ten wybór?

Z pragmatyzmu. Moi rodzice byli muzykami. Mama była śpiewaczką operową, a tata trębaczem. Pochodzę z niezamożnej rodziny, w której się nie przelewało. Gdy wybierałam swoją ścieżkę edukacji, wiedziałam, że muszę mieć konkretny fach w ręku. Do dziś uważam, że była to bardzo dobra decyzja chociaż jako inżynier trakcji elektrycznej pracuję z doskoku, przy projektach. Zresztą jestem typowym umysłem ścisłym, a rozwiązanie trudności sprawia mi po prostu radość. Poza tym swoje inżynierskie umiejętności wykorzystuje również w realizowanych przeze mnie projektach.

Ale dziś zamiast trakcji buduje pani własną markę...

Buduję markę, jestem swoim pijarowcem, organizuję festiwal, a od jakiegoś czasu mogę się pochwalić produkcją kontentów telewizyjnych. Zresztą jeden z moich aktorskich projektów, cykl „Ulepieni z pasji” nominowany jest do tegorocznych Telekamer. To dla mnie wielki zaszczyt i nobilitacja, że Kapituła Telekamer zauważyła moje pomysły i ciężką pracę. Zwłaszcza, że nie stoi za mną żadna firma produkcyjna, a ja wszystkiego uczyłam i nadal uczę się sama. Produkcja kontentów to długi proces, w którym od pomysłu trzeba przejść do realizacji równolegle zarządzając zespołem i budżetem.

Łamie pani wiele stereotypów, które przypisuje się kobietom.

Coś w tym jest. Byłam jedną dziewczyna w technikum, a na studiach na wydziale elektromechatroniki jedną z nielicznych. W górach też jest raczej męskie grono. Panowie, bez dwóch zdań, są silniejsi, ale to my kobiety jesteśmy bardziej odporne na długotrwały stres. Bywamy też bardziej wytrzymałe, co wcale nie oznacza, że wszystkie musimy łamać stereotypy. Uważam, że jeśli kobieta ma radość, poczucie bezpieczeństwa i spełnia się w roli opiekunki ogniska domowego to jest to największa moc rodziny. Na świecie nie mogą być same wojowniczki Miłki. Świat, by oszalał. Musi być równowaga. A tak poza tym mój zwykły dzień w domu nie różni się od dnia innych kobiet. Po pracy robię, obiad, odrabiam z synem lekcje, idziemy na rower albo oglądam film.

A przygotowania do wyprawy?

Są elementem mojego życia i dziś pracą. 29 kwietnia wyjeżdżam, by przetrawersować Grenlandię. Na lądolodzie będę 3 maja dokładnie w moje urodziny. W myślach zdmuchnę świeczkę życząc sobie dobrej pogody. Wierzę, że pomimo trudności ta wyprawa przyniesie mi spokój, koncentrację, oderwanie od tego szalonego świata i wielką radość.