Samochód włoskich karabinierów we wszystkich klasycznych filmach zahaczających o sycylijską mafię Cosa Nostra, a do tego jeden z najgorętszych pewexowskich modeli Bburago. Alfa Romeo Giulia to jedna z najpiękniejszych  i najgorętszych Włoszek jakie widział świat. Łącznie z Afryką.

„Six Underground” miał być przełomem w historii kina a każdy z sześciu jej głównych bohaterów miał stać się konkurencją Jamesa Bonda. Film kosztował Netflixa 150 milionów dolarów. Jest pełen niezwykle dynamicznych scen akcji i efektów specjalnych. Miał być hitem, a okazał się … kolejną, przeniesioną na ekran grą komputerową. To co zapamiętali widzowie, to w zasadzie jedynie zielona Alfa Romeo Giulia w wersji Quadrifoglio, której obecność na planie była nawiązaniem do najlepszych tradycji kina akcji lat 60. i 70. i do klasycznej Giulii, której premiera miała miejsce na torze Monza w 1962 roku, i która pozostawała w produkcji do roku 1978.

Co sprawiło, że akurat ten samochód stał się prawdziwą gwiazdą ekranu? Czy tylko dlatego, że upodobali go sobie włoscy karabinierzy? Rzecz jasna – nie. Giulia nie była tylko czterodrzwiowym rodzinnym sedanem. Poprawnym, nudnym i tak sobie jeżdżącym. Była dokładnie tym, co pólł wieku później zaczęto nazywać GT 4Door, czyli czterodrzwiowym samochodem sportowym, który oprócz spełniania funkcji typowo utylitarnych, świetnie jeździł, pieszcząc zmysły wszystkich ojców rodziny, którzy zachowali w sobie skłonność do właściwie wydzielanej adrenaliny. Pierwsza Giulia, będąc wówczas solidnym, rodzinnym sedanem, miała 4,1 metra długości. Warto uświadomić sobie, że dziś tyle samo mają niewielkie hatchbacki segmentu B. Produkowano ją aż w czterech fabrykach. Dwóch położonych we Włoszech, w tym w słynnej fabryce w Arese, ale także w Portugalii i… w afrykańskim Zimbabwe, wówczas jeszcze samozwańczej, białej Rodezji Południowej. Była tam synonimem luksusu i pojazdem dla wyższych sfer. I tu ciekawostka. Fabryka produkująca niegdyś Giulię istnieje do dziś, jako Willowvale Motor Industries, wypuszczając obecnie na rynek afrykański, tak ściśle kojarzące się z tym kontynentem, pickupy. 

Powracając do Europy, czas na rzut oka na własności trakcyjne naszej bohaterki. Napęd – oczywiście na tył. Silnik, w zależności od wersji – nawet ponad sto koni. Waga – minimalnie ponad tonę. Do tego prawie równy rozkład mas. Prawdziwi kierowcy wiedzą co to znaczy. W środku – piękne zegary, sportowa kierownica i specyficznie umieszczony „wyścigowy” lewarek zmiany biegów. Nic tylko założyć klasyczne okulary z antyrefleksem, wciągnąć na ręce skórzane rękawiczki i  w drogę.

Przez ponad cztery dekady motoryzacyjnej tułaczki, piszący te słowa przecinał swoje szlaki z Giuliami niejednokrotnie. Ich lekko awangardowa linia sprawiała, że nie sposób było ich nie zauważyć w szarej rzeczywistości polskich dróg okresu PRL-u. Jedną z nich odwiedzał nawet regularnie w Sopocie. Była zielona, miała w środku drewno, skórzane siedzenia i stała na zapleczu kultowego, kurortowego Pewexu, przy Alei Niepodległości, w którym dewizowi nastolatkowie kupowali jeansy i dezodoranty Old Spice. W tym samym Pewexie można było kupić także piękny model takiej Giulii. Był on jednak naprawdę drogi.

Sopocka Giulia wrastała w podwórko aż do lat 90. Dziś już nie pamiętam czy, mocno zardzewiała i dziurawa, przeżyła Pewex, czy też nie. Zniknęła mniej więcej w tym samym czasie, w którym na Zachodzie wybuchła moda na ten właśnie model. W Polsce najpierw nasycaliśmy się klasycznymi Mercedesami i Jaguarami. Smakowaliśmy Citroenów i Peugeotów, przywracaliśmy cześć PRL-owskiej motoryzacji, aby wreszcie odkryć klasyczne, włoskie Fiaty, Lancie i Alfy Romeo. Dziś włoskiej motoryzacji zrobiło się na Pomorzu całkiem sporo. Wśród nich nie mogło też zabraknąć klasycznych Giulii. W trójmiejskich garażach mamy ich przynajmniej trzy. Auto prezentowane na zdjęciach widywane jest zdecydowanie najczęściej. Wyprodukowano ją pierwotnie jako model 1300 TI w 1969 roku. Jej drogowa kariera zakończyła się zaś 36 lat temu. Od tego czasu stała przysypana piaskiem i kurzem w komórce pod miastem Parma w północnych Włoszech. Po odkopaniu samochód trafił na remont do specjalistów od klasyków z ulicy Karłowicza we Wrzeszczu. Został kompleksowo odbudowany a pod jego maskę trafił najmocniejszy silnik 1.8 i między innymi skuteczniejsze hamulce. Dziś stanowi ważny element kolekcji „Basza Garage”, pojawiając się nie tylko na pomorskich zlotach, ale także, na przykład na kultowej, warszawskiej imprezie Forza Italia, gdzie – rzecz jasna – dojeżdża na własnych kołach. Można ją też zobaczyć w najnowszej edycji trójmiejskiego, „klasycznego”, kalendarza Moto Pomorze, który właśnie ukazał się w limitowanym nakładzie 300 sztuk. Ale to już zupełnie inna, także ciekawa, historia.