Kobieto! Puchu marny! - grzmiał nasz rodzimy wieszcz. Kiedyś kobieta uważana była za wątłą, delikatną i słabą. Dziś po mickiewiczowskiej wietrznej istocie nie został nawet wspomniany puch. Kobiety XXI wieku są silne i odważne. Łamią stereotypy i wkraczają w dziedziny świata zarezerwowane wyłącznie dla mężczyzn, pozostając przy tym stuprocentowymi kobietami.
W XIX wieku powinnością kobiety było służenie mężczyźnie, rodzenie dzieci, ich wychowywanie i prowadzenie domu. Dopiero pod koniec tego stulecia trzy odważne Polki rozpoczęły studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1910 roku po raz pierwszy kobieta otrzymała pracę w banku, a już po wojnie, w 1952 roku nowa konstytucja zagwarantowała kobietom i mężczyznom równe prawa we wszystkich dziedzinach życia. Potem było jedno z najsłynniejszych propagandowych haseł PRL „kobiety na traktory”, a po upadku ustroju rozkwitł feminizm. Kobiety odważnie wkroczyły do męskiego świata i na dobre się w nim zadomowiły. Słaba płeć? Akurat...!
Joanna Madej, pilot rajdowy
– Jestem nazywana perełką, wisienką na torcie – mówi z uśmiechem pilot rajdowy Joanna Madej. – Czasami muszę walczyć i udowadniać, że blond włosy i kobiece kształty nie oznaczają, że czegoś nie wiem, nie potrafię, lub nie dam rady – dodaje.
Samochody, rajdy i prędkość od dekad uważane są w męskich kręgach za jedną z najlepszych „używek”, a przez społeczeństwo - za pasję przepełnioną testosteronem. W tym „typowo” męskim świecie na własne życzenie i z dziką radością funkcjonuje Joanna Madej. W ten świat wprowadził ją brat Mikołaj, który sam spędził w fotelu pilota rajdowego 18 lat. Był dla siostry rewelacyjnym nauczycielem. Jaką kobietą trzeba być, by bez wahania stawiać kroki na męskim terytorium?
– Spragnioną adrenaliny i emocji z najwyższej półki. Od najmłodszych lat byłam bardzo aktywna – wyjaśnia Joanna. – Uprawiałam wszelkiego rodzaju sporty, łaziłam po drzewach, fikałam fikołki na czas, zdobywałam górskie szczyty. W tamtych latach nazywałam to pasją, sposobem spędzania czasu. Ale gdy w każdej wolnej chwili zaczęłam jeździć do jaskiń, walczyłam o zdobycie kolejnych kolorów pasa w Aikido i gdy żeglowanie po pełnym morzu sprawiało mi niewiarygodną frajdę zrozumiałam, że to wszystko ma wspólny mianownik - wszędzie była adrenalina. I to ona napędza mnie w życiu. Uzależnia – dodaje.
Jej kariera zawodowa od zawsze była związana z męskim światem. Była rzecznikiem prasowym zawodowej, męskiej grupy kolarskiej, a w tej chwili zajmuje się najlepszą w Polsce drużyną rugby, Budowlanymi Łódź. Zanim zdecydowała się na karierę pilota rajdowego, pojawiała się na rajdach jako specjalistka od marketingu sportowego, była rzecznikiem prasowym i koordynatorem teamów rajdowych. Zdaniem Joanny wszystkie te poprzednie zajęcia spowodowały, że środowisko, uważane za męskie i dość hermetyczne, ją zaakceptowało. Uważa, że było jej łatwiej - z jednej strony ze względu na doświadczenie przekazane jej przez brata, a z drugiej... z powodu płci.
– Myślę, że zawsze łatwiej jest zapamiętać kogoś, kto się wyróżnia – wyjaśnia Joanna Madej. – A mnie już na starcie wyróżnia płeć. Łatwiej załatwić wiele spraw, przekonać do swoich racji czy nawet wytłumaczyć się z drobnych wpadek. Zawsze można zrzucić winę na blond – śmieje się. Oczywiście są też kwestie trudniejsze takie jak siła fizyczna. Tutaj jako kobieta, nie ma przewagi. –Nie wyjmę zapasowego koła z rajdówki, mam też trudności z opanowaniem rękawów kombinezonu w toy toyu – ze śmiechem wymienia Joanna.
Jako pilot przeszła wszystkie stopnie wtajemniczenia - od amatorskich rajdów po międzynarodową licencję pilota. Według niej reakcje mężczyzn na widok kobiety w fotelu pilota rajdowego przybierają najróżniejsze barwy - od niedowierzania, przez zachwyt i podziw, aż do częstej zazdrości, a czasem lekceważenia. – Aż trudno pomyśleć, że początek miał być tylko lekarstwem na nieudaną miłość – wspomina. – Myślę, że warto łamać stereotypy, dzięki temu świat jest bardziej barwny i nieprzewidywalny. Dojeżdżasz do mety, zdejmujesz kask i okazuje się, że ten twardy rajdowiec jest delikatną blondynką – śmieje się Joanna Madej.
Tatiana Lebiedzińska, kpt. Marynarki Wojennej
„Babie nie będę salutował!” – takie słowa usłyszała kpt. mar. Tatiana Lebiedzińska, gdy mijała grupkę mężczyzn młodszych od siebie stopniem. Jeden z nich postanowił w ten sposób zaakcentować swoją dezaprobatę dla obecności kobiety w tym typowo „męskim” świecie. Jej początki w Marynarce Wojennej były dość osobliwe. Mężczyźni mieli pewne trudności z dostosowaniem się do nowej sytuacji. Kiedy rozpoczynała służbę zawodową, poza korpusem medycznym, w Marynarce Wojennej służyło tylko kilka kobiet. O sobie mówi, że dorastała w wojennomorskiej atmosferze, a zainteresowanie karierą w Marynarce zawdzięcza rodzinnym tradycjom.
– ORP Wodnik znałam jak własną kieszeń już w wieku 6 lat, a rozróżnianie stopni na rękawach munduru było czymś tak naturalnym jak czytanie czy pisanie – mówi Tatiana Lebiedzińska.
Decyzję o związaniu się z MW podjęła w czasach, gdy służba kobiet w formacjach mundurowych pozostawała w sferze marzeń i abstrakcji. Długo ten obszar zawodowy pozostawał dostępny wyłącznie dla mężczyzn. Kobieta w mundurze, do tego w wysokim stopniu było nie do pomyślenia.
– W czasach, gdy kształtowała się moja zawodowa przyszłość, kobiet jeszcze nie przyjmowano do uczelni wojskowych – wspomina. Dopiero dwa lata później uczelnie otworzyły swoje podwoje dla płci pięknej. Niewyobrażalne stało się możliwe. – Ten czas upłynął pod znakiem niezliczonych godzin ciężkiej nauki i życzliwości kolegów. Niektórzy mi pomagali, przynosząc kolejne opracowania z których mogłam „wycisnąć” wiedzę. Inni motywowali do cięższej pracy dobrym słowem, bądź otwarcie wyrażając wątpliwość w moje umiejętności. Dostałam w kość, ale opłaciło się – opowiada Tatiana.
Kobieta pojawiająca się w miejscach, zawodach stereotypowo uważanych za męskie często budzi zmieszanie i zakłopotanie. Bo jak niby się do niej odnosić? Z jednej strony hierarchia zawodowa i społeczne uwarunkowania, z drugiej wpojona kultura i zasady zachowania wobec kobiet.
– Kiedyś znalazłam się w grupie, gdzie pierwszy szedł admirał – wspomina. – Ja byłam gdzieś z tyłu. W wąskim przejściu admirał zatrzymał się i przepuścił mnie przodem. Próbowałam protestować, że przecież gdzie mi, wtedy jeszcze porucznikowi, przed admirałem przechodzić. W odpowiedzi usłyszałam: „Dżentelmenem się jest, a nie bywa. Kobietę zawsze przodem przepuszczę” – wspomina z uśmiechem.
Wraz z pojawieniem się kobiet, które robią karierę w „męskich” zawodach często pojawia się również problem nazewnictwa. Język polski został bogato „urozmaicony” różnego rodzaju „psycholożkami”, „doktórkami” czy „prawniczkami”. A jak nazwać panią, która jest oficerem Marynarki Wojennej? – Pamiętam, gdy kiedyś, byłam w mundurze wyjściowym i mijałam na Skwerze Kościuszki grupkę kilkuletnich dzieci – opowiada pani kapitan. – Na mój widok dzieciaki stanęły jak wryte i gapiły się na mnie z otwartymi buziami, jeden tylko wydobył z siebie „Łał... pani marynarka” – śmieje się.
Według niej w wojsku liczą się nie tylko siła fizyczna i mocna psychika – te nie zależą od płci, tylko są cechami indywidualnymi.
– Myślę, że koleżankom, które teraz zaczynają swoją przygodę z mundurem jest odrobinę łatwiej. Nie muszą wyważać otwartych drzwi. Nie muszą udowadniać, że kobiety do służby się nadają. Co najwyżej muszą udowodnić, że właśnie one się nadają – mówi nasza bohaterka.
Monika Baniewicz, reprezentantka Polski w rugby
Boisko jest dla niej drugim domem. Rugby - życiową pasją i sposobem na życie. Jej wygląd daleko odbiega od stereotypowego wyobrażenia rugbisty, ponieważ Monika Baniewicz jest szczupła i kobieca, co jej zdaniem nie powinno dziwić.
– Nawet podczas meczów staram się podkreślić, że jestem kobietą i zawsze mam ładnie pomalowane paznokcie. Niestety makijaż jest niepraktyczny – uśmiecha się. – Gdy po meczu idę ze swoimi rywalkami na imprezę czy inne spotkania towarzyskie, ubieram szpilki, robię makijaż. Nikt nie spodziewa się, że siedzące przy stoliku obok dziewczyny kilka godzin temu zagrały mecz. Mecz rugby – dodaje z uśmiechem.
Monika zdaje sobie sprawę z nietypowości swojej pasji. Na początku nawet rodzina była sceptycznie nastawiona. Upór jaki było widać w Monice sprawił, że bliscy przekonali się, że to jest sport dla niej. Zaczęli ją mocno wspierać i przez lata dodawali otuchy w momentach słabości. O odkryciu tej pasji zadecydował przypadek. – Któregoś lata obserwowałam turniej rugby plażowego. Moje zdziwienie było olbrzymie, gdy w połowie turnieju na boisku zobaczyłam dziewczyny grające przeciwko chłopakom. Dodam, że wygrały! Zdumiona i zaciekawiona postanowiłam dowiedzieć się coś więcej o tym sporcie, który, mimo że tradycyjnie męski okazał się znakomitą alternatywą również dla kobiet. Tydzień później wyszłyśmy na piasek razem z drużyną i „skopałyśmy tyłki” kilku męskim ekipom zdobywając w turnieju pierwsze miejsce! Ależ to była ekscytacja i radość – wspomina Monika.
Żmudne treningi szybko zaczęły przynosić efekty. Niedługo potem dziewczyny pojechały na pierwsze Mistrzostwa Polski Kobiet w Rugby 7. osobowym, gdzie odniosły zwycięstwo. To dodało im skrzydeł, chęci i motywacji. Rugby jest chyba najbardziej „męskim” sportem ze wszystkich - kojarzy się z siłą, masą, agresją, kontuzjami. Złamania, wybite zęby, potłuczenia to w tym sporcie codzienność. Dlatego też do dzisiaj, nawet w Trójmieście, gdzie rugby to czołowy sport, kobieta rugbistka budzi na twarzach mężczyzn grymas niedowierzania.
– Oczekują dowodów. W telefonie zawsze mam jakieś zdjęcie z meczu bądź treningu na taką ewentualność – śmieje się Monika. – Później są pod wrażeniem, chociaż często wydaje mi się, że dalej nie dowierzają i chyba dopiero jak przychodzą na mecz i widzą nas w akcji nabierają szacunku do tego co robimy. Mężczyźni nie wierzą, że kobieta może grać w rugby i wyglądać jak kobieta. Ulegają stereotypom i myślą, że zobaczą „babochłopa” czy, nikogo nie urażając, „sztangistkę z ZSRR”. Rugby mogłoby być bardziej popularne wśród kobiet, gdyby przełamały strach i odważyły się spróbować – wyjaśnia Monika.
Wiele kobiet obawia się jednak porażki, boją się, że spróbują i nic z tego nie wyjdzie a wtedy wszyscy będą je wytykać palcami. Monika Baniewicz podkreśla, że najważniejsze jest to, by pozostać sobą. Ona sama nie poprzestaje w dążeniu do pogłębiania swojej pasji i budowania kariery sportowej - niedługo podchodzi do egzaminów na sędzinę rugby. Pierwszą w Polsce.
Patrycja Stępniewska, nurek
– Fizycznie na pewno jest mi ciężej niż mężczyznom. Psychicznie… tu nie ma podziału na płeć – mówi Patrycja Stępniewska, której pasją jest ekstremalne nurkowanie w suchym skafandrze. Ta odmiana nurkowania, jak żadna inna wpisuje się w męski świat. Nurkowanie pozwala poznać granice swojej wytrzymałości. Tą wytrzymałość Patrycja testuje za każdym razem, gdy schodzi pod wodę. I mimo, że najbardziej marzy o nurkowaniu na największej rafie koralowej świata, znajdującej się u wybrzeży Australii, to z taką samą pasją schodzi pod wodę w ciemnych kamieniołomach.
– Pod wodą zdarzają się nieprzewidywalne i niebezpieczne sytuacje – wyjaśnia Patrycja. – Nurkuje się nie tylko w dzień wśród zapierających dech kolorowych raf, ale i w nocy w zalanych kamieniołomach, jaskiniach, zatopionych wrakach. Silna psychika jest niezbędna – dodaje.
Wśród nurków jest niewiele pań, co może być spowodowane opinią o tym sporcie, jako szczególnie ekstremalnym. Mężczyźni postrzegani są jako bardziej wytrzymali, silniejsi. Przy uprawianiu nurkowania, szczególnie w suchym skafandrze, bardzo ważna jest też zdolność trzeźwej oceny sytuacji i zachowanie zimnej krwi. Pasję rozbudził w niej instruktor, który zaproponował jej nurkowanie w suchym skafandrze pod lodem, oczywiście w jego asyście.
– Na początku uczucie było dość dziwne. Ciemność. Niepokój na myśl o tym, że nie można wynurzyć się w dowolnym momencie, tylko trzeba wrócić i odszukać miejsce, gdzie kończy się twardy lód – wspomina Patrycja.
Nurkowanie w wydaniu turystycznym i rekreacyjnym jest sportem dość popularnym. Tam kobiet jest sporo. Ale już nurkowanie ekstremalne, a za takie uważane jest nurkowanie w suchym skafandrze, to prawdziwy męski świat. Informacje, które można znaleźć na temat suchego skafandra wywołują ciarki na plecach nawet tych, którzy uważają się za sportowców ekstremalnych. Tym większym szacunkiem i uznaniem cieszy się Patrycja, która podkreśla, że zawsze była traktowana przez mężczyzn jako część zespołu.
– Nigdy nie dali mi odczuć, że to wyłącznie ich „męski świat”. Czuję, że zawsze gotowi są mi pomóc, co daje poczucie pewności i bezpieczeństwa. Zwłaszcza w sporcie, w którym partnerzy nurkowi powierzają sobie wzajemnie odpowiedzialność za życie – mówi Stępniewska.
Jak zrobić tak odważny krok w stronę nowej pasji i jednocześnie zdecydować się na pasję obarczoną tak dużym ryzykiem? Patrycja uważa, że to kwestia charakteru. – Sprawdziłam się już w wyścigach samochodowych, wyścigach skuterów wodnych, snowboardzie, wspinaczce, w sztukach walki czy w jeździe motocyklem, więc nurkowanie było dla mnie naturalną koleją rzeczy w doświadczaniu nowych sportów – dodaje.
Dla niej to była szybka decyzja z bardzo ekscytującą perspektywą nowych wyzwań, adrenaliny i intensywnych wrażeń. Bakcylem nurkowania zaraziła się od razu. Już podczas swojej pierwszej w życiu podróży pod wodę wiedziała, że odtąd nic nie będzie już takie jak przedtem. – Zdałam sobie sprawę, że jeśli szukam przygód, to pod wodą znajdę ich mnóstwo. Wiedziałam, jak bardzo niebezpiecznym sportem jest nurkowanie w suchym skafandrze i chyba właśnie dlatego postanowiłam spróbować. Mam naturę odkrywcy, więc bez wahania podjęłam i to wyzwanie. Po wyjściu z lodowatej wody poczułam euforię i dumę ze swojego osiągnięcia – wspomina.
Siła kobiecości
Cztery bohaterki – cztery różne pasje. Łączy je ambicja i świadomość zarówno celu, jak i przeszkód, które muszą pokonać. Wszystkie uwielbiają sport w każdym wydaniu. Wszystkie kochają adrenalinę. Są na swój sposób wyjątkowe. Zgodnie twierdzą, że „męska” pasja lub zawód wcale nie sprawia, że są mniej kobiece.
– Nie po to wybieramy coś nietypowego, niezgodnego z tradycyjnym podziałem, aby się nie wyróżniać! Jestem przekonana, że można zachować 100% kobiecości będąc jednocześnie profesjonalistką w męskim świecie – podkreśla Joanna Madej. – To, że w 4 minuty potrafię zmienić koło na odcinku specjalnym nie oznacza wcale, że w życiu poza rajdem łapię się chociażby za lewarek – dodaje ze śmiechem.
No tak, kobiety coraz odważniej i bez kompleksów wkraczają w męski świat, ale jak mawiał Antoni Kępiński, w tym męskim świecie nadal trudniej jest być kobiecie kobietą niż mężczyźnie mężczyzną.
Anna Kolęda
Zdjęcia: Ewa Szabłowska,
MarekWierzbicki,
Marcin Rakowski/Hard Work Studio
www.hardworkstudio.pl
Stylizacja: Ewa Szabłowska, Aleksandra Staruszkiewicz
Fryzury: Sebastian Wietrzykowski, Sylwia Mikołajewska/salon ExcellentQ www.excellentq.pl
Wizaż: Katarzyna Juchacz k.juchacz@gmail.com
Suknie: Salon sukien ślubnych i wieczorowych Langoria www.langoria.pl
Dziękujemy hotelowi Villa Antonina w Sopocie za pomoc przy realizacji sesji zdjęciowej.
www.villaantonina.pl